- Artykuł niestety jest pełen kompromitujących bzdur i ewidentnych kłamstw - tak Tomasz Lis ocenia rewelacje "Dziennika" na temat swego kontraktu a telewizją publiczną. Gazeta na pierwszej stronie doniosła o niebotycznych honorariach, jakie miał wynegocjować.
- Pisze "Dziennik" jakobym podpisał dwie umowy z Telewizją Polską. Kłamstwo. Pisze "Dziennik", że podpisałem jakiś kontrakt gwiazdorski. Kłamstwo - komentował dziennikarz na antenie radia Tok FM. Bzdurą nazwał też twierdzenia jakoby wynagrodzenie dla stanowiącej jego własność firmy producenckiej miało trafić do jego własnej kieszeni.
"Dziennik" napisał, że kontrakt z Lisem opiewa na 70 tys. zł miesięcznie brutto. Oprócz tego 136 tys. ma kosztować produkcja jednego odcinka programu, z czego firma Lisa (jako współproducenta) ma dostać 76 tys. zł. Lis nie prostował w Tok FM tych kwot.
Tomasza Lisa oburzyło też stwierdzenie "Dziennika", że przewidujący realizację 80 odcinków kontrakt jest tak skonstruowany, że praktycznie nie można go zerwać - co gwarantuje dochody autora. Dziennikarz wyjaśniał, że w kontrakcie są zapisy pozwalające TVP wycofać się z umowy gdy tylko program przestanie zyskiwać założone udziały w rynku telewizyjnym. Jak deklaruje - mają one być najwyższe spośród wszystkich programów publicystyczno-politycznych.
- Gdyby pan Robert Krasowski zawarł taki kontrakt jak ja, to już dawno nie byłby naczelnym - ironizuje Lis posługując się nazwiskiem redaktora naczelnego "Dziennika" i zaznaczając, że ma informacje o jego osobistym zaangażowaniu w powstanie artykułu na swój temat.
Źródło: TOK FM
Źródło zdjęcia głównego: TVN24