Wyziębieni i wycieńczeni - bez jedzenia, picia i sił do dalszej drogi. W takim stanie byli Syryjczycy, których w niedzielę rano w lesie, kilkaset metrów od strefy stanu wyjątkowego odnaleźli wolontariusze. W grupie uchodźców znajdowała się między innymi babcia z dwuletnią wnuczką. - Ci ludzie są przywożeni do nas na SOR skrajnie wyziębieni, wycieńczeni. Myjemy ich, karmimy, nawadniamy, dajemy im czyste, suche ubrania. Dziękują, całują nas po rękach, krzyczą "help" – opowiada lekarka w reportażu "Granica życia i śmierci" autorstwa reporterki "Czarno na białym" Katarzyny Lazzeri.
W niedzielę rano w lesie w okolicach wsi Szymki na Podlasiu i kilkaset metrów od zamkniętej strefy wolontariusze znaleźli trójkę syryjskich uchodźców: 48-letnią kobietę, 30-letniego mężczyznę i dwuletnią dziewczynkę.
O sytuacji na granicy polsko-białoruskiej opowiada w reportażu "Granica życia i śmierci" lekarka jednego z pobliskich szpitali. Zapytana, jakie obrazy widzi od miesiąca, mówi, że to obraz "dzieci krzyczących 'mamo', gdy matka nie może się odezwać, bo jest skrajnie wycieńczona, głodna i wyziębiona". - Widzę strażników, którzy mówią mi: "proszę im powiedzieć, żeby się ubrali w mokre, zakleszczone ubrania, bo wywieziemy ich i tak do lasu". Gdy mówię takiemu strażnikowi, że to jest nieludzkie, to on mówi: "ja to wiem, pani to wie, mój przełożony nie" – mówi lekarka.
- Ci ludzie są przywożeni do nas na SOR skrajnie wyziębieni, wycieńczeni. Myjemy ich, karmimy, nawadniamy, dajemy im czyste, suche ubrania. Dziękują, całują nas po rękach, krzyczą "help" – opowiada lekarka. - Zostawiamy ich w szpitalu na kilka dni, żeby mogli dojść do stabilizacji. Ci ludzie proszą o pomoc, o życie – dodaje.
Lekarka opowiada o kryzysie migracyjnym na granicy polsko-białoruskiej
- Różne sytuacje widziałam, ale nie widziałam takiej tragedii humanitarnej. Wycieńczonych ludzi w lasach, głodnych i wychłodzonych. Siedzą w lasach i proszą o pomoc - mówi lekarka medycyny ratunkowej i medycyny rodzinnej. – To są nasze lasy, w których my zbieramy grzyby, w których chodzimy na spacery, a tam teraz umierają ludzie – dodaje.
- To są ludzie, to nie są zwierzęta. To każdego z nas dotyka bardzo głęboko – mówi lekarka. Podkreśla, że w swojej karierze wielokrotnie musiała stwierdzić zgon, widziała wiele wypadków. – Ale to tak nie rusza. Wypadek, zdarzenie losowe, ktoś jechał za szybko, ktoś komuś wjechał samochodem, to się zdarza, ale tutaj możemy pomóc, a oni czekają na śmierć – mówi.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24