Gdy upadał komunizm, Lech Wałęsa i Jarosław Kaczyński byli po jednej stronie barykady. W wolnej Polsce walczą ze sobą. - To najdłuższa wewnętrzna wojna w historii Polski - ocenił historyk profesor Andrzej Friszke. Żeby zrozumieć konflikt trwający blisko trzydzieści lat, trzeba się cofnąć do początków Solidarności. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Wałęsa znowu ruszył do boju. Kiedyś po tej samej stronie barykady. Dziś walczą ze sobą przed sądem. Oko w oko prawdopodobnie pierwszy raz od blisko 30 lat.
Czekając na wezwanie na salę sądową, wymienili między sobą kilka zdań. Głównie uszczypliwości. - Po co ja pana ministrem robiłem? - pytał Wałęsa. - A po co ja pana prezydentem? - ripostował Kaczyński.
- To jest najdłuższa wewnętrzna wojna w historii Polski - ocenił profesor Andrzej Friszke, historyk z Polskiej Akademii Nauk. - To jest jakaś paranoja kompletna, żeby konflikt wewnętrzny nie mógł zostać rozwiązany przez 28 lat - podkreślał. Jego zdaniem konflikt trudno rozwiązać, bo zarówno Wałęsa, jak i Kaczyński nie ustępują.
- Wałęsa jest groźny dla Kaczyńskiego, bo jest ikoną opozycji i może się przekładać na porażkę wyborczą PiS-u - stwierdził profesor Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Henryk Wujec, działacz opozycji z czasów PRL, uważa, że tak wielki konflikt nie może być powodowany jedynie emocjami. A konflikt między oboma politykami ciągnie się od dziesiątków lat.
Znają się 40 lat
Jarosław Kaczyński poznał Lecha Wałęsę 40 lat temu. Zdarzenie to Kaczyński opisał w swojej książce "Porozumienie przeciw monowładzy".
"Wczesnym latem 1980 byłem w Słupsku na procesie młodego chłopaka okrutnie pobitego przez milicjantów. Byli tam Zofia i Zbigniew Romaszewscy oraz młodzi działacze z gdańskich Wolnych Związków Zawodowych. Po procesie razem wracaliśmy pociągiem. Na peronie w Gdańsku czekał na nich Wałęsa. Podaliśmy sobie ręce. Tylko tyle" - napisał.
Zdaniem Dudka wydarzenie to nie było wcale istotne. Friszke zaznaczył z kolei, że Kaczyński wówczas "nie miał żadnej pozycji w Solidarności". Zwrócił jednocześnie uwagę, jak bardzo różne w latach 80. były role Wałęsy i Kaczyńskiego.
- Lech Wałęsa był wybranym na zjeździe przewodniczącym Solidarności, czołowym przedstawicielem Solidarności w Polsce i znanym na całym świecie, a Jarosław Kaczyński był szeregowym członkiem Solidarności z Warszawy - wskazał historyk.
Pięciogodzinny wywiad, Kaczyński się otworzył
O swojej roli w Solidarności Jarosław Kaczyński opowiedział Tomaszowi Grabowskiemu, który w latach 90. był polskim doktorantem politologii na amerykańskim Uniwersytecie Berkeley. Pisał pracę o przełomowych wydarzeniach politycznych w Polsce w 1989 roku.
"Wtedy niemałą część życia spędzałem w kolejkach, po jedzenie dla siebie, a w szczególności dla kotów, które musiałem żywić" - powiedział Kaczyński Grabowskiemu. - Czuł się bardziej swobodny, że właśnie mówił do publiczności nie krajowej, a amerykańskiej - ocenił Grabowski.
Kaczyński się otworzył. Opowiedział Grabowskiemu nie tylko o swojej codzienności, ale też o roli, jaką odgrywał w latach 80. "Pozycja polityczna moja była w zasadzie żadna" - przyznał.
Kaczyński z Grabowskim rozmawiali przez dwa dni w maju 1994 roku. Wywiad trwał 5 godzin.
- To, co mnie wtedy zaskoczyło, to szczerość prezesa. On był w takim momencie, kiedy osiągnął pewien status, sukces, ponieważ był prezesem partii [wówczas Porozumienia Centrum - przyp. red.] i w związku z tym on był dumny, że tyle osiągnął. Dlatego też nie ukrywał, że jeszcze niedawno, chwilę wcześniej, był mało znaczącym politykiem - wspominał rozmowę Grabowski.
Stan wojenny, Kaczyński nieinternowany
13 grudnia 1981 roku wybuchł stan wojenny. Wydarzenia stanu wojennego mogły mieć wpływ na zmarginalizowanie pozycji Kaczyńskiego w Solidarności. Komunistyczne władze wówczas go nie internowały.
- Byłem takim człowiekiem bez przydziału - opowiadał o tamtym czasie. - Ponieważ nie zostałem internowany, dzięki tym ostatnim paru miesiącom, to zaktywizowałem się później - powiedział.
Prezes PiS zdradził w rozmowie z Grabowskim, że jeszcze w stanie wojennym próbował awansować w hierarchii rozbitej i zdelegalizowanej wtedy przez komunistów Solidarności.
- Myśmy próbowali w 1982 roku przebić się do kierownictwa Solidarności z Dornem, bo mieliśmy taką optymistyczną wizję, że w jakimś sensie na naszym stanęło i może my teraz staniemy się tymi głównymi mózgami. Ale wtedy to zakończyło się kompletną plajtą, zresztą tak jak i inne próby przebijania się do decydujących grup. (...) Grupę stanowiliśmy tylko z bratem - przyznał w 1994 roku Kaczyński.
"Na co dzień prowadzącym prace związku był mój brat"
W 1980 roku, tuż po historycznych porozumieniach sierpniowych, związek zawodowy walczył o rejestrację w sądzie. Lech Kaczyński siedział w Stoczni Gdańskiej tuż obok Lecha Wałęsy.
Lech Kaczyński był wtedy jednym z wielu doradców Komitetu Strajkowego, a lider strajków Lech Wałęsa walczył przed sądem o rejestrację pierwszego niezależnego od komunistycznej władzy związku. I wygrał tę walkę. Już wtedy Wałęsa wyrósł na najważniejszą postać antykomunistycznej opozycji.
O roli swojego brata w Solidarności Jarosław Kaczyński opowiadał w wywiadzie nagranym w 1994 roku. - Mój brat był zastępcą Wałęsy do spraw związkowych. Nie drugą osobą, ale zastępcą - powiedział.
Ale już w 2016 roku, gdy był u sterów władzy w Polsce, przekonywał, że jego brat de facto kierował Solidarnością. - Był bardzo wpływowym człowiekiem w Solidarności, pierwszym zastępcą Lecha Wałęsy. A faktycznie na co dzień prowadzącym prace związku był mój brat - stwierdził lider PiS.
Te słowa wzburzyły Wałęsę. - Mówi, że ten kierował związkiem. No ludzie, opamiętajcie się. Ja jestem wyprowadzany z równowagi - mówił były prezydent.
Friszke pytany, czy Kaczyński chciał wygumkować Wałęsę, odpowiada wprost, że tak. Co miałoby mu to dać? - Nie wiem, poczucie zemsty - mówi Friszke.
- On może potrzebuje dla swojego ego tak gadać, ale to jest nieprawda - mówi z kolei Henryk Wujec, wspominając moment, kiedy Jarosław Kaczyński pojawił się w bliskim otoczeniu Lecha Wałęsy. - Jarek, moim zdaniem, czuł się osobą niedowartościowaną, chciał uzyskać większą pozycję - podkreślił.
- Lech Kaczyński, mając pozycję w Solidarności, wciągał w tę działalność na szczytach związku swojego brata Jarosława - dodał Friszke.
Bracia zbliżeni do Wałęsy
Od 1987 roku bracia byli już bardzo blisko Wałęsy. Pracowali z Henrykiem Wujcem w sekretariacie Komisji Krajowej Solidarności, która przygotowywała między innymi obrady Okrągłego Stołu. Pracowali na lidera związku - Wałęsę.
- My byliśmy sekretariatem. Jak się jest szefem, to ma się kilku ludzi do pomocy. I się mówi: "ty zrobisz to, ty zrobisz tamto" i tak dalej - wyjaśniał Wujec.
Dodał, że właśnie tak wyglądało to w przypadku Komisji Krajowej. - Potem się dany zakres referuje na spotkaniu. Na przykład Jarek referował, co się dzieje w kręgach PZPR-owskich. Skąd on to wiedział, to nie wiem. Najbardziej kochał w tym referowaniu intrygi, które się odbywają, że ten chce tego wysadzić, a tamten tamtego. Generalnie nas to raczej nie interesowało i myśmy traktowali te relacje Jarka Kaczyńskiego jak opowieści, które on może z głowy bierze. Nie było żadnych dowodów na to - dodał.
Dudek wskazywał, że w latach 80. "Jarosław Kaczyński jest tak naprawdę w cieniu swojego brata i to się zmieni realnie dopiero latem 1989 roku, kiedy obaj bracia zostaną senatorami".
Ta historia znajduje się dziś na ścianie Europejskiego Centrum Solidarności. Wyszarzały plakat z 1989 roku, a na nim kandydat na senatora Jarosław Kaczyński ze wsparciem lidera Solidarności - Lecha Wałęsy. Czerwiec 1989 roku to pierwsze częściowo wolne wybory.
Wujec wspominał, w tych wyborach "Wałęsa odgrywał pozycję numer jeden". - Z nim żeśmy się fotografowali, a nie z Jarkiem Kaczyńskim, bo to byłoby śmieszne - mówił.
Zadanie zbudowania koalicji
Po wygranych przez Solidarność wyborach Wałęsa wyznaczył Kaczyńskim bardzo ważne zadanie.
- Zdecyduje się ich wybrać jako kolejną partię swoich słynnych zderzaków. Powierzy im funkcję negocjowania z ZSL [Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym - red.] i SD [Stronnictwem Demokratycznym - red.] przyszłej koalicji rządowej. To jest pierwsza poważna misja polityczna, jaką Jarosław Kaczyński dostaje od Wałęsy - podkreślił Dudek.
Kaczyńscy negocjowali z satelickimi do niedawna dla PZPR partiami. Przekonywali ich polityków, by utworzyły rząd razem z obozem Solidarności. Misja braci zakończyła się sukcesem - powstał pierwszy niekomunistyczny rząd, kierowany przez Tadeusza Mazowieckiego.
Wałęsa był wtedy legendarnym liderem Solidarności. Tyle i tylko tyle. Nie miał realnej politycznej władzy, ale miał ambicje, by rządzić Polską i premierem Mazowieckim. Do tego potrzebował Jarosława Kaczyńskiego.
"Początek wojny na górze"
- Jarek byłby takim pomostem pomiędzy Lechem Wałęsą a Mazowieckim - wskazywał Wujec.
Dodał, że "Mazowiecki to jest stuprocentowo uczciwy człowiek i on nie lubi takich sytuacji, że ktoś będzie z boku, z tylnego siedzenia kierował".
- Jarek kochał tę sytuację, żeby inspirować, kierować, niekoniecznie będąc nominowanym na to miejsce. Mazowiecki się na to nie zgodził - mówił opozycjonista.
Zdaniem Friszkego, to "początek wojny na górze".
Dudek precyzował, że to wojna "Wałęsy - po stronie którego staje Kaczyński - z Mazowieckim i jego zwolennikami. Zakończyła się rozbiciem w obozie solidarnościowym i do bratobójczego starcia w wyborach prezydenckich między Mazowieckim i Wałęsą.
- Lech Wałęsa do nikogo nie zwracał się o poparcie. "Chcecie mnie poprzeć? Proszę bardzo" - przyznawał Jacek Merkel, bliski współpracownik i szef sztabu wyborczego Wałęsy w 1990 roku.
Wałęsę poparło jednak Porozumienie Centrum - partia założona przez braci Kaczyńskich.
- Ludzie uznali Porozumienie Centrum za partię prezydenta Wałęsy i to było głównym atutem Porozumienia Centrum, że ono przedstawiało hasło "Wałęsa na prezydenta" - wyjaśniał Dudek. - Kaczyński wykorzystał Wałęsę jako lokomotywę polityczną, która go powiozła do pierwszej ligi polskiej polityki. Natomiast Wałęsa potraktował Lecha i Jarosława Kaczyńskiego jako jeszcze jedne swoje zderzaki - wskazywał politolog.
"Do tej pory była współpraca"
Ostatecznie w grudniu 1990 roku to Wałęsa został prezydentem, a Mazowiecki kilka tygodni później stracił stanowisko premiera. Jarosław trafił na stanowisko szefa kancelarii prezydenta, Lech został szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
- Dlaczego? Bo prezydent Wałęsa tak chciał - podkreślił Merkel. Friszke dodał, że Jarosław Kaczyński był "prawą ręką i trochę mózgiem" Wałęsy. - Pozycja Jarka i Leszka, formalna, polityczna, po zakończeniu wyborów prezydenckich była bardzo mocna. To był taki najbliższy sztab Wałęsy. I do tej pory była współpraca - przypomniał Wujec.
"Traktował Wałęsę jako instrument do tworzenia nowego układu"
Kaczyński nie miał jednak złudzeń. "Wiedziałem, że nie zabawię tu długo, a o pracę w Polsce było coraz trudniej. Jeśli więc ktoś odchodzi z jednej, a później traci drugą - może być z nim źle" - napisał w książce "Porozumienie przeciw monowładzy.
- To byli ludzie, którzy absolutnie nie mogli ze sobą współpracować, bo każdy chciał dominować. Gdzie jest dwóch samców alfa, tam nie może być porozumienia - podkreślił Dudek.
"W ciągu pierwszych paru miesięcy doszło do czterech sytuacji, kiedy albo on groził mi dymisją, albo ja się do niej podawałem. A powtarzam, to był ten lepszy okres współpracy" - pisał Kaczyński. Przyznał również w swojej książce, że nie złożył w 1991 roku dymisji, bo kalkulował. Przeważył jego interes polityczny.
"Dymisja wtedy nie zostałaby zrozumiana, nic by nie dała, mogłaby nas pogrążyć" - wyjaśniał.
- Myślę, że Jarosław Kaczyński traktował Wałęsę jako instrument do tworzenia nowego układu politycznego w Polsce, w którym on by był głównym dowodzącym, a Wałęsa będzie narzędziem tego układu, a więc musi być spolegliwy wobec jego koncepcji - ocenił Friszke.
W listopadzie 1991 roku, po pierwszych w pełni wolnych wyborach, Porozumienie Centrum braci Kaczyńskich weszło do Sejmu. W Belwederze trwały ustalenia, kto będzie premierem.
- Jacek Kuroń zapamiętał, że w trakcie tego spotkania doszło do gigantycznej awantury między Jarosławem Kaczyńskim a Lechem Wałęsa, kiedy Kaczyński kategorycznie odmówił poparcia Geremka na premiera i w ogóle wejścia do tej koalicji, którą Wałęsa chciał wykreować - opowiadał Dudek. - Wtedy panowie zaczęli sobie nawzajem grozić i ostatnie zdania, które zapamiętał Kuroń brzmiały tak, że - kiedy Kaczyński stał i zaczął zmierzać wzburzony do drzwi, Wałęsa rzucił mu: "Zajmie się tobą prokurator". Na co Kaczyński odwrócił się na moment i odpowiedział: "Jeszcze zobaczymy, kim się zajmie". Trzasnął drzwiami i wyszedł. Od tego momentu zaczyna się absolutna wojna obu panów, która trwa do dzisiaj - opowiada Dudek.
"Zdaniem Kaczyńskiego, Wałęsa reprezentował tę jeszcze gorszą, ciemniejszą stronę sił postkomunistycznych"
Już po odejściu z kancelarii, w 1993 roku, Jarosław Kaczyński zorganizował protesty przeciw prezydentowi Wałęsie. Żądał jego ustąpienia. - Jarosław Kaczyński podchodzi pod Belweder. Tam są słynne hasła: "Bolek do Tworek", "Bolek do Moskwy", "Bolek na Kreml" i jest też palenie kukły Lecha Walesy - przypominał Dudek.
- Wystarczyło powiedzieć jedno słowo, żeby kukła nie płonęła - zwrócił uwagę Friszke.
Rok po tych demonstracjach Porozumienie Centrum przegrało kolejne wybory i nie weszło do Sejmu. W 1995 roku prezydent Wałęsa walczył o reelekcję. I również trafił w polityczny niebyt, bo przegrał z Aleksandrem Kwaśniewskim, kandydatem postkomunistycznym.
- Jarosław Kaczyński opowiadał, że wznosił toast i poczuł ogromną ulgę i radość, że Kwaśniewski został prezydentem, a nie Lech Wałęsa, ponieważ jego zdaniem Wałęsa reprezentował tę jeszcze gorszą, ciemniejszą stronę sił postkomunistycznych niż Kwaśniewski. Tak należy to rozumieć - komentował Dudek.
Według niego, ta scena mówi, że "przynajmniej ze strony Jarosława Kaczyńskiego Wałęsa był uważany za wszystko, co najgorsze w polskiej polityce".
Setki stron materiałów
Wymiana ciosów wróciła, gdy w 2005 roku prezydentem został Lech Kaczyński, a rząd tworzył nową partię Jarosława Kaczyńskiego - Prawo i Sprawiedliwość. Wałęsa znowu stał się ikoną opozycji, opozycji wobec PiS-u.
- W 2008 roku ukazuje się książka Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza "SB a Lech Wałęsa", która pokazuje przeszłość agenturalną Wałęsy i - jak wiadomo - wokół tego wybucha olbrzymi spor polityczny - wskazywał Dudek. - Tutaj Prawo i Sprawiedliwość staje bardzo wyraźnie staje po stronie IPN-u, po stronie autorów tej książki, a - siłą rzeczy - Platforma [Obywatelska - red.] odwrotnie i można powiedzieć, że sprawa Wałęsy, przeszłości Wałęsy, staje się znowu elementem bieżącej walki politycznej - podkreślił.
Sprawa agenturalnej przeszłości Wałęsy wróciła w 2016 roku, gdy PiS doszło u władzy, a wdowa po Czesławie Kiszczaku przekazała do Instytutu Pamięci Narodowej dokumenty z szafy generała. Wśród nich te dotyczące współpracownika Służby Bezpieczeństwa TW Bolka.
Jak podkreślił Dudek, jego zdaniem "nie ulega wątpliwości, że Lech Wałęsa na początku lat 70. był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa". - I na to jest moim zdaniem potężna dokumentacja historyczna - podkreślił.
- Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i wymaga pochylenia się nad tymi trzystoma stronicami materiału i przeanalizowania ich treści - zaznaczył Friszke. - Ja to zrobiłem - dodał historyk.
Wałęsa konsekwentnie zaprzecza współpracy z PRL-owskimi służbami. Według dokumentów IPN dochodziło do niej między 1970 a 1976 rokiem, czyli zanim Wałęsa stał się liderem i ikoną Solidarności.
- Próbował jakby wpływać na SB, żeby łagodziła różne konflikty w stoczni. Zarazem wchodził w sytuacje moralnie dwuznaczne i mówimy o 1971 roku, 1972 - wyjaśniał Friszke. - Potem coraz bardziej się buntował przeciw tym relacjom, co jest wszystko zapisane w tej teczce. Aż wreszcie w 1976 roku twardo i jednoznacznie zaatakował dyrekcję stoczni za różne nieprawidłowości, zerwał kontakt z bezpieką, został wyrzucony z pracy na bruk i to jest koniec historii. Zaczyna się historia Wałęsy, jawnego opozycjonisty - podkreślił.
Jak zaznaczył Dudek, "paranoja polskiego życia publicznego polega na tym, że nieustannie domagamy się bohaterów bez skazy". - Nie ma bohaterów bez skazy. Nie da się uczciwie opowiedzieć historii Solidarności, historii lat 80. bez roli Lecha Wałęsy, a równocześnie PiS absolutnie nie chce opowiedzieć historii Solidarności z Lechem Wałęsą. W związku z tym będzie na różny sposób próbować pomniejszać jego rolę i znaczenie - komentował politolog.
Wojna trwa
Ostatnim aktem konfliktu był proces Wałęsy i Kaczyńskiego. Prezes PiS pozwał byłego prezydenta między innymi za słowa, że to bracia Kaczyńscy mieli "wrobić" Wałęsę w zarzuty współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa za czasów komuny. - Na pewno mogę powiedzieć, że karton z papierami był przywieziony do pani Kiszczakowej [Marii Kiszczak, żony generała Kiszczaka - red.] i postraszono ją, że emeryturę jej zabiorą i ona zgodziła się powiedzieć, że to ona znalazła te papiery - mówił Wałęsa podczas rozprawy.
Kaczyński zeznał przed sądem, że o "Bolku" słyszał już w latach 80. A w 1991 roku, gdy blisko współpracował z prezydentem Wałęsą w kancelarii, znajomy pokazał mu teczkę TW Bolka. - W moim najbardziej uzasadnionym interesie, a także z moimi odczuciami byłoby dobrze, gdyby ona była niewiarygodna, ale przedstawiano mi tutaj fakty trudne do podważenia - mówił w sądzie prezes PiS.
- On dowiedział się o tym w 1981 roku, ale to nie miało znaczenia wtedy - ocenił Friszke. Czy teraz nabrało to tego znaczenia? - Dokładnie - odpowiedział. - Potem współpracował z nim, windował go na prezydenta - dalej to wszystko nie miało znaczenia. Nagle nabrało to znaczenia, gdy wszedł z nim w konflikt - dodał historyk.
- Rzecz wróciła już w roku 1993, kiedy funkcjonariusze zespołu powołanego w UOP [Urzędzie Ochrony Państwa - przyp. red.] w okresie rządów Jana Olszewskiego przekazali mi pewne informacje w tym numer rejestracyjny. Ja rzeczywiście wtedy na Uniwersytecie Warszawskim podczas wielkiego wiecu o tym powiedziałem - zeznawał przed sądem Kaczyński.
- Czyli całkowicie instrumentalne traktowanie tej wiedzy - odniósł się do tych słów Friszke. - W momencie, gdy żył dobrze z Wałęsą, to nie miało znaczenia. Jak zaczął żyć źle z Wałęsą, to stało się to narzędziem walki z Wałęsą. On to sam powiedział - skwitował.
Sąd oddalił powództwo Kaczyńskiego w sprawie TW Bolka, ale uznał, że Wałęsa ma przeprosić za oskarżenia, że to Jarosław Kaczyński doprowadził do katastrofy smoleńskiej. Wyrok jest nieprawomocny. - Chyba na tamtym świecie się pojednamy, ale chyba też nie, bo jedno będzie piekło, a drugie coś lepszego - komentował w sądzie Wałęsa.
Na razie wojna na górze trwa.
Autor: asty,ads,akw//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24