W Prawie i Sprawiedliwości dochodziło do konfliktów przez dopuszczenie najmniej doświadczonych polityków do tworzenia list wyborczych i umieszczanie na nich kandydatów partii Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry - dowiedział się tvn24.pl. - Boję się o wynik wyborów. Jest chaos - przyznaje jeden z parlamentarzystów PiS. - Ludzie są wściekli - dodaje inny z polityków.
Termin na rejestrację list w wyborach samorządowych upłynął w poniedziałek. Zaangażowani w to politycy PiS przyznają nieoficjalnie, że podczas tworzenia list dochodziło do licznych konfliktów. Wszystko przez to, że o kształcie list decydowało nie tylko 41 prezesów zarządów okręgowych, jak było wcześniej, ale też ta sama liczba koordynatorów okręgowych, wybranych spośród najmłodszych stażem parlamentarzystów.
- Jarosław Kaczyński wprowadził koordynatorów, by dać zajęcie posłom z tylnych ław, którzy normalnie nie mają nic do roboty. Chciał też, by szefowie okręgów czuli na plecach ich oddech. Problem polega na tym, że nie do końca wiadomo, za co odpowiadają koordynatorzy. Kompetencje się krzyżują i dochodzi do konfliktów - tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl prominentny polityk PiS, prosząc o zachowanie anonimowości.
- Boję się o wynik tych wyborów. Na szczeblu centralnym to wygląda nie najgorzej, ale niżej w skali całego kraju jest chaos. Wszystko przez koordynatorów. To najmniej doświadczeni posłowie, którzy niewiele wiedzą, ale dostali dużą władzę i wtrącają się we wszystko. Niektórym odbiła palma, bo poczuli się ważni - dodaje inny poseł Prawa i Sprawiedliwości.
"Barany mnie wykreśliły z listy"
Sejm, czwartkowe popołudnie. Polityk PiS odbiera telefon i włącza na tryb głośnomówiący.
- Panie pośle, tak nie może być! Te barany mnie wykreśliły z listy. Jestem wiernym zwolennikiem, zawsze byłem za Kaczyńskim! - słychać zdenerwowany głos mężczyzny. - Proszę się nie martwić, będzie pan na liście. Będzie mógł pan startować - odpowiada polityk i się rozłącza.
- Tak to często wygląda - przyznaje. - Co chwilę dzwoni ktoś, komu nie odpowiada miejsce. Teraz jest kluczowy moment. Listy trzeba zamknąć do poniedziałku (17 września - red.), ale nie można czekać do ostatniej chwili - wyjaśnia. - Może się okazać, że przez jedną osobę jest zaburzony parytet i cała lista nie będzie zarejestrowana - dodaje poseł.
Podkreśla jednocześnie, że sytuację dodatkowo skomplikowało podpisane podczas konwencji PiS porozumienie, które gwarantuje miejsca na listach wszystkich szczebli kandydatom partii Porozumienie Jarosława Gowina i Solidarnej Polsce Zbigniewa Ziobry. - Oddanie miejsc Gowinowi i Ziobrze powoduje frustrację. Ludzie w PiS są wściekli, bo Gowin daje na listy byłych platformersów, a Ziobro ludzi, którzy wykazali się wcześniej nielojalnością - wylicza poseł.
- Zdarzają się sytuacje, że PiS ma 1000 działaczy w danym regionie, a Porozumienie czy Solidarna Polska mają kilku, ale i tak ich trzeba wcisnąć na listę, bo to wynika z umowy - dodaje inny polityk PiS.
Tęsknota za Brudzińskim
Według rozmówców tvn24.pl niektórzy w Prawie i Sprawiedliwości z sentymentem wspominają czasy, gdy partyjne struktury "silną ręką" trzymał Joachim Brudziński, jako szef Komitetu Wykonawczego PiS. Odchodząc do MSWiA, polityk przekazał ster nad strukturami Krzysztofowi Sobolewskiemu.
- Krzysiek jest zaufanym człowiekiem Brudzińskiego, przyjął jego sposób działania. Zamiast jeździć po terenie w razie konfliktu wzywa ludzi do centrali, ale to nie jest ten format. Jest sprawny, jednak nie ma autorytetu, nie jest nawet posłem, tylko działaczem z Nowogrodzkiej - tłumaczy poseł PiS.
Dodaje, że wybory samorządowe nie są dobrym momentem, by nauczyć się panowania nad partyjnym aparatem. - Wybory do Parlamentu Europejskiego są łatwe - duże okręgi, niewielu kandydatów. Przy wyborach parlamentarnych zawsze jest sporo konfliktów, ale najtrudniejsze są samorządowe, bo kandydatów są setki. Dlatego Krzysiek został rzucony na głęboką wodę - ocenia nasz rozmówca.
Sam Sobolewski odmawia komentarza. - To są wewnętrzne sprawy partyjne - ucina w odpowiedzi na pytania tvn24.pl.
Frustracja partyjnych dołów
Inny poseł PiS zauważa, że to Joachim Brudziński półtora roku temu powołał 41 polityków tej partii na koordynatorów, którzy obok szefów lokalnych struktur mają być odpowiedzialni za wynik wyborów samorządowych. - Na początku nie brakowało spięć. Ludzie na różnych szczeblach robili mi problemy. Poszedłem do Brudzińskiego, powiedziałem o tych tarciach, a on się uśmiechnął i powiedział, że o to chodziło. Pomysł z wprowadzeniem koordynatorów to zakładał. Wpuszczenie świeżej krwi do skostniałej struktury - relacjonuje polityk PiS.
W opinii większości naszych rozmówców pomysł nie wypalił. - Ludzie w regionach są sfrustrowani. Oni pracowali cały rok dla partii, mają gotową listę, na której najwyżej są ci, którzy najbardziej harowali, a przychodzi jakiś mało znaczący poseł pełniący rolę koordynatora i wrzuca tam swoich - przyznaje poseł z władz Prawa i Sprawiedliwości. - W teorii można z nim walczyć i się odwoływać do władz okręgowych partii, ale takiemu posłowi łatwiej jest zdobyć większość w zarządzie okręgowym i postawić na swoim - dodaje.
"Zdarzały się sytuacje, że były różnice zdań"
Nowego rozwiązania broni Rafał Weber. Poseł PiS, który pełni rolę koordynatora w Rzeszowie, zaznacza w rozmowie z tvn24.pl, że koordynatorzy zostali wybrani, by "dokonać weryfikacji tych, którzy pełnili funkcje na różnych szczeblach samorządu".
- Wyrażaliśmy też opinie na temat list. Zdarzały się sytuacje, że były różnice zdań i trzeba było dokonać zmian. Były to sytuacje jednostkowe. W innych okręgach zdarzały się różnice między koordynatorem a prezesem zarządu okręgowego, ale nam z marszałkiem [województwa podkarpackiego - przyp. red.] Władysławem Ortylem współpracowało się bardzo dobrze - zapewnia.
Autor: Grzegorz Łakomski //now / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP | Marcin Bielecki / PAP