Pacjentom swojego hospicjum ksiądz Jan Kaczkowski pomagał w odchodzeniu, podczas gdy sam miał glejaka mózgu, który okazał się dla niego wyrokiem śmierci. O radzeniu sobie z chorobą i trudnościami mówił z właściwym sobie dystansem i poczuciem humoru. Na ekrany kin wchodzi dziś film o znanym księdzu.
Kiedy urodził się w 1977 roku, ważył niespełna kilogram. - Minimalna waga urodzeniowa, w czasie kiedy przyszedłem na świat, wynosiła tysiąc gramów. Urodziłem się, ważąc dziewięćset osiemdziesiąt gramów, a więc jako żywe poronienie - opowiadał w rozmowie z Piotrem Żyłką, opublikowanej w książce "Życie na pełnej petardzie". Od urodzenia miał niedowład lewej części ciała i ogromne problemy ze wzrokiem. Na jedno nie widział prawie w ogóle.
Urodził się w Gdyni, dorastał w Sopocie. "Helena Kaczkowska nigdy nie myślała o swoim najmłodszym dziecku jako niepełnosprawnym, mimo że Jan od najmłodszych lat odstawał fizycznie od rówieśników" - czytamy na stronie fundacji im. księdza Jana Kaczkowskiego. Wielokrotnie podkreślał, jak ważni byli dla niego rodzice w okresie dorastania. We wspomnianej już książce o ojcu mówił: - Ufam mu bardziej niż sobie. Matkę nazywał autorytetem w "kwestiach związanych z miłością". Bardzo ważna była też babcia i starsze rodzeństwo.
Doktor teologii moralnej, bioetyk. Pracował jako katecheta i jako wykładowca uniwersytecki. W latach 2002–2007 jako wikariusz przebywał w parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Pucku. W 2004 roku był jednym z założycieli Puckiego Hospicjum Domowego. Kilka lat później koordynował budowę Puckiego Hospicjum św. Ojca Pio. Następnie został jego dyrektorem i prezesem zarządu. O prowadzonej przez siebie placówce mówił jako o miejscu, gdzie "dzieje się prawdziwe życie". Organizował wolontariat hospicyjny, angażując do niego młodych ludzi sprawiających problemy wychowawcze i osoby skazane.
Wiedział, że nie ma czasu
Z umierającymi pensjonariuszami hospicjum spędzał całe doby. - Konający pacjenci mówią przyciszonym, matowym głosem i często pomiędzy informacjami przeplatają bardzo ważne rzeczy: "przebacz mi" albo "oni tu już są", mówiąc o zmarłych, którzy po nich przychodzą - wspominał.
Sam zaczął szykować się na śmierć, odkąd już po założeniu hospicjum dowiedział się, że ma glejaka mózgu. - Wiedziałem, czym jest glejak i ochroniło mnie to przed jakąś potworną rozpaczą, chociaż były takie momenty, że strach łapał mnie zwierzęco za gardło - wspominał w rozmowie z magazynem "Czarno na białym", przyznając, że "wie, że jego czas się skraca", dlatego "chce go bardzo kreatywnie wykorzystać".
- Prawdopodobnie chce mnie pani zapytać o to, czy przy każdych świętach myślę, że to będą moje ostatnie. Jasne, że się wszyscy boimy, ale nie będziemy codziennie mówić: "Boże, może to ostatnie święta". Tak nie dałoby się żyć. Wszyscy jesteśmy świadomi i bardzo otwarcie o tym rozmawiamy, że jestem ciężko chory. Wszyscy mi kibicują w walce, pomagają. Robię wszystko, by żyć jak najdłużej. Leczę się, nie tracę nadziei, proszę Boga o cud całkowitego wyzdrowienia, ale też całkowicie poddaję się jego woli - mówił w wywiadzie udzielonym "Radiu Gdańsk" na krótko przed śmiercią.
Jak czerpać więcej radości z życia
W "Dzień Dobry TVN" wspominał przed laty, czego ludzie żałują pod koniec życia. - Tęsknią za bliskością (...) Za tym, że coś w tych międzyosobowych relacjach zaniedbali - mówił. Zapytany o to, jak czerpać z życia więcej radości, odpowiedział: - Mnie poradzono kiedyś w takich sytuacjach tzw. krzesełko nieszczęścia. Żebym się przestał martwić cały dzień i wyznaczył sobie godzinę, że np. od siódmej do ósmej będę się martwił - tłumaczył. - Przysięgam, że po godzinie siedzenia na krzesełku nieszczęścia mamy dosyć tych zmartwień.
Poważnych tematów nie bał się łączyć z żartów z samego siebie. W jednym z wywiadów nazwał się "onkocelebrytą". Mówił o cierpieniach wynikających ze śmiertelnej choroby, by po chwili dodać: - Uwielbiam żyć. Życie jest piękne, coraz bardziej ciekawe. Jestem łapczywy życia.
Był osobą bardzo aktywną w mediach. Publikował swoje filmy na portalu Boska.TV. Udzielił też wielu wywiadów, które złożyły się m.in, na książki: "Szału nie ma, jest rak" (Więź, 2013), "Życie na pełnej petardzie. Czyli wiara, polędwica i miłość" (Wydawnictwo WAM, 2015), "Dasz radę. Ostatnia rozmowa" (Wydawnictwo WAM, 2016), "Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby" (Więź, 2017), "Dekalog księdza Jana Kaczkowskiego" (Wydawnictwo WAM, 2017).
Zmarł w rodzinnym domu w Sopocie w 2016 roku, na kilka miesięcy przed swoimi 39. urodzinami. Dziedzictwem księdza, utrwalaniem jego słów i idei zajmuje się obecnie fundacja jego imienia. Dzisiaj na ekrany kin wchodzi "Johnny" - film opowiadający o znajomości księdza Kaczkowskiego i Patryka Galewskiego, który stał się hitem zakończonego w ubiegłym tygodniu 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Źródło: tvn24.pl, fundacjakaczkowskiego.org
Źródło zdjęcia głównego: nagrodaprb.pl/