Żył tak, jak grał, na jednym ślizgu, na jednym oddechu – wspomniał zmarłego Krzysztofa Kowalewskiego krytyk filmowy Wiesław Kot. - Takiego Polaka cwaniaka z doskoku, jakiego pokazał w "Misiu", nikt przed nim i nikt po nim nie był w stanie wykonać. I tak zapadł w naszą pamięć – mówił Kot.
Nie żyje Krzysztof Kowalewski, aktor znany widzom z około stu ról filmowych i serialowych. Zmarł w wieku 83 lat.
Aktora wspomniał na antenie TVN24 krytyk filmowy Wiesław Kot. - Trudno w to uwierzyć – przyznał. Jeszcze nie tak dawno z przeszło 80-latkiem prowadziłem spotkanie z widzami w domu kultury i to nie był mężczyzna 80-letni. On mógł mieć najwyżej 50 lat. Cały biesiadny, rozświergotany, witalny, człowiek niezwykłej aktywności mimo postępujących chorób, na które się sporadycznie uskarżał i mimo tuszy – powiedział.
- On żył tak, jak grał, na jednym ślizgu, na jednym oddechu – dodał.
Kot ocenił, że Kowalewski "był przede wszystkim człowiekiem Stanisława Barei, z którym spasował się jak puzzle w układance". - To był z temperamentu, z urody, z wyglądu Polak uśredniony, Polak pszeniczny, Polak kapuściany, Polak buraczany ze wszystkim, co mówił, jak się zachowywał. Był niezwykle przekonujący – opisał Kowalewskiego Kot.
- Takiego Polaka cwaniaka z doskoku, jakiego pokazał w "Misiu", nikt przed nim i nikt po nim nie był w stanie wykonać. I tak zapadł w naszą pamięć – mówił. Zdaniem Kota niektóre ze scen "Misia" z udziałem Kowalewskiego "nie tylko przejdą do historii naszego kina i na stałe wyposażą naszą pamięć", ale i staną się "częścią naszej historii narodowej". - O wiele bardziej sugestywnej niż dziesięć tomów podręczników szkolnych – dodał.
"Typ ludowego, pogodnego biesiadnika, taki typ z Hrabala"
Kot wspomniał, że "jest mnóstwo meandrów" w karierze Kowalewskiego, których widzowie nie zauważają. - Miałem na przykład ogromną przyjemność, w ciszy i w skupieniu, wysłuchać może dziesięciu, może dwudziestu słuchowisk radiowych sprzed dwudziestu, trzydziestu, czterdziestu lat, gdzie w opowiadaniach, czy powieściach pisarzy czeskich on tworzył taki typ ludowego, pogodnego biesiadnika przy piwie, taki typ z (Bohumila – red.) Hrabala – opisał.
- To się łykało, tak jak się łyka hrabalowskie piwo przy jednym czy drugim stoliku biesiadnym, pod słynnym browarem. On tam był, on oddychał tamtą atmosferą – mówił.
Kowalewski był znany słuchaczom radiowym przede wszystkim jako pan Sułek w satyrycznym słuchowisku radiowym autorstwa Jacka Janczarskiego "Kocham pana, panie Sułku".
"Nestor, "majster", "przecudowny kumpel"
Aktor Michał Żebrowski, który grał z Kowalewskim wspólnie w "Ogniem i mieczem", wspominał, że był on "nestorem polskiej sceny i filmu". - Był chodzącą legendą – dodał.
Mówiąc o charakterze Kowalewskiego, ocenił, że był "chodzącym ciepłem". - Ta wrażliwość, kruchość, a z drugiej strony olbrzymia ilość dobrej energii, którą wysyłał do widzów. To jest niezmierzona ilość dobrych emocji, puent, żartów, przedstawień – wyliczał Żebrowski.
Kowalewskiego w TVN24 wspomniał także aktor i reżyser Emilian Kamiński. Powiedział, że znał Kowalewskiego od lat 70., kiedy wspólnie studiowali. - Od tamtego czasu to był niezmiennie ciepły człowiek, który nie podnosił głosu, zawsze szukał łagodnych rozwiązań. Na takim człowieku jak Krzysztof ludzie powinni się wzorować, jak należy traktować innych ludzi – wspominał.
- Uważam, że bardzo dużo człowieczeństwa, którym był przepełniony, udało się sfilmować – powiedział. Zwracał uwagę, że dorobek artystyczny Kowalewskiego to nie tylko role filmowe i serialowe, ale także kilkadziesiąt lat występów na deskach teatru.
O zmarłym aktorze mówił też Wiktor Zborowski. - Wspominam go z płaczem, bo to jeden z najserdeczniejszych kolegów. To był serdeczny i cudowny człowiek, fenomenalny aktor i przecudowny kumpel. Czułem w głębi serca, że był moim przyjacielem – powiedział aktor.
Zborowski zauważył, że Kowalewski to był filmowy "majster". - Był niesłychanie plastyczny, nie przychodził z gotową propozycją, był całkowicie otwarty na propozycje – wyliczał. - Krzysztof był urodzonym zwierzęciem scenicznym i ekranowym – podsumował.
Krzysztof Tyniec przyznał natomiast, że po wiadomości o śmierci Kowalewskiego jest mu "potwornie smutno i potwornie żal". - Nie będę miał tej sposobności, tej przyjemności i tego szczęścia, aby stanąć z Krzyśkiem na scenie – wyjaśnił. Wspomniał, że wspólnie grali na deskach teatru przez osiem lat. Uwagę poświęcił spektaklowi "Mistrz i Małgorzata" Teatru Współczesnego. - Krzysztof Kowalewski stworzył tam taką rolę, że ja i niektórzy koledzy zostawaliśmy za kulisami, żeby popatrzeć, posłuchać. Krzysztof miał tak nieprawdopodobną vis comicę, że nas to ogromnie bawiło, ale też uczyliśmy się od mistrza Kowalewskiego - powiedział. - On był człowiekiem niepowtarzalnym, porównywaliśmy go do Louisa de Funesa – dodał.
- Zaskoczony jestem tym, że tak dużo znakomitych kolegów odchodzi – mówił dalej Tyniec. Przypomniał tu o niedawnej śmierci aktora Piotra Machalicy. - Gdzieś to jest pocieszające, że kiedyś tam u góry się wszyscy spotkamy – przyznał aktor.
Źródło: TVN24