Z całą pewnością życie zawdzięczam Polakom, nie miałabym żadnych szans - mówiła w programie "Piaskiem po oczach" Krystyna Budnicka, wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, która w trakcie wojny straciła rodziców i siedmioro rodzeństwa. Podkreśliła, że Polska to jest jej miejsce na ziemi.
Krystyna Budnicka urodziła się w 1932 roku jako Hena Kuczer - ósme, najmłodsze dziecko Józefa-Lejzora i Cyrli. Gdy hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, miała siedem lat. Dziś jest wiceprzewodniczącą powstałego w 1991 roku Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. - Nikt nie przeżył, tylko ja - powiedziała w programie "Piaskiem po oczach" Budnicka, rozpoczynając opowieść o tragicznej wojennej historii jej rodziny. - Pierwsi z mojej rodziny zginęli w komorach gazowych w Treblince. To było dwóch braci i jedna bratowa - dodała.
"To był wielki cios dla mojego taty"
Budnicka powiedziała, że już na początku powstawania warszawskiego getta była świadomość jak to wszystko może wyglądać. - Ukrywaliśmy się już. Oni mieli dwoje małych dzieci. Wiadomo było, że małe dziecko zapłacze, że jest to zagrożenie dla całej rodziny. Oni się nie ukryli, zostali zresztą złapani na ulicy, w łapance. A od tamtej pory myśmy się wszyscy ukrywali - wyznała ocalała. - Najpierw ukrywaliśmy się w różnych takich skrytkach, które były niedostateczne. W końcu został wybudowany bunkier, bardzo dobry bunkier. Było założenie, że będzie do końca wojny, że w nim przetrwamy, bo miał połączenie z kanałem - wyjaśniała. Wytłumaczyła, że na terenie getta powstawały różnego rodzaju wykopane w ziemi kryjówki, w których ludzie próbowali się ukrywać, ale potrzebna była też żywność i środki na przeżycie. - Najważniejsze w tym bunkrze było to, że mieliśmy dostęp do kanału - był poprowadzony tunel, który właściwie nas uratował. Mieliśmy możliwość ucieczki, kiedy getto płonęło - podkreśliła. Na początku niemieckiej okupacji rodzina Budnickiej nie szukała pomocy u Polaków. - W tym czasie to zupełnie nie wchodziło w grę, bo moja rodzina nie była zasymilowana - mówiła, dodając, że jej rodzina praktykowała judaizm, a w domu mówiono zarówno w jidysz, jak i po polsku.
To był wielki cios dla mojego taty, który czuł się człowiekiem szanowanym i nagle został sponiewierany moralnie, upokorzony. Poczuł się poniżony. Najpierw dlatego, że musiał nosić opaskę, potem jakiś żołdak mu brodę obciął Krystyna Budnicka
- Myśmy nie mieli szans. Trzeba było niestety mieć pieniądze, trzeba było mieć przyjaciół po stronie aryjskiej, mieć do kogo się zwrócić - powiedziała Budnicka. Dodała, że jej ojciec jako stolarz mógł mieć polskich klientów, ale tego nie wie. Podkreśliła, że była wtedy małą dziewczynką i nie wszystko pamięta i nie wszystko wówczas rozumiała. - Wiedziałam na pewno, że nie mamy pieniędzy. Poza tym, nie mieliśmy chyba pomysłu, dopiero później, gdy bracia byli w Żydowskiej Organizacji Bojowej, tam nawiązali kontakt z podziemiem. Wtedy była szansa, ale to było po powstaniu w getcie - opowiedziała Budnicka. Kobieta wyznała, że jej rodzice w czasie okupacji tracili determinację, "osłabli". - To był wielki cios dla mojego taty, który czuł się człowiekiem szanowanym i nagle został sponiewierany moralnie, upokorzony. Poczuł się poniżony. Najpierw dlatego, że musiał nosić opaskę, potem jakiś żołdak mu brodę obciął - opowiedziała. - O sobie to nic nie mogę powiedzieć, bo ja byłam małą dziewczynką, którą cały czas prowadził. Miałam brata, który był ode mnie starszy o półtora roku, ale on był już mężczyzną. On działał, chodził z braćmi po kanale, wszystko wiedział. On zresztą nas wyprowadził - nikogo już z nami nie było, ale on znał te wszystkie drogi kanałowe - opowiedziała o swoim 13-letnim w 1943 roku bracie.
Pytana o świadomość Holokaustu, powiedziała, że trudno jest jej określić to, ile wiedziała ona sama, ile wiedziała jej rodzina o rozmiarach Holokaustu. - Zawsze jest nadzieja. Dziewięć miesięcy pod ziemią, bez światła dziennego, bez niczego, bez jedzenia. Moje myślenie nie było z pewnością jasne. Byłam chyba w letargu, w jakimś półśnie. Spało się, leżało. O niczym nie decydowałam - wyznała. Budnicka wyznała, że gdy zapadała w ten półsen, marzyła o tym, że jest na zewnątrz, że walczy z Niemcami. Marzyła też o tym, że będzie miała białą, angorową bluzeczkę i wyobrażała sobie smak chleba, którego nie miała w ustach przez około dwa lata. - Tuliłam się do mamy, miałam pełne zaufanie do mojego brata Rafała, który był budowniczym tego bunkra. On przyjął przywództwo w mojej rodzinie po moim tacie - powiedziała. Dodała, że Rafał był też żołnierzem Żydowskiej Organizacji Bojowej, a potem dzięki znajomości kanałów, wspierał podziemie w trakcie Powstania Warszawskiego.
Tuliłam się do mamy, miałam pełne zaufanie do mojego brata Rafała, który był budowniczym tego bunkra. On przyjął przywództwo w mojej rodzinie po moim tacie Krystyna Budnicka
Budnicka podkreśliła, że bunkier, który był schronieniem dla jej rodziny, był "bardzo dobrze pomyślany i bezpieczny". Jednak w trakcie pacyfikacji Powstania w Getcie, wszystko dookoła się paliło i im też groziła śmierć w płomieniach. - Uciekaliśmy wtedy do kanałów, gdzie było chłodniej, ale Niemcy zaczęli zrzucać bomby gazowe, wiec stamtąd musieliśmy też uciekać. Ten bunkier się nie spalił i nie zawalił - opowiedziała.
"Nie podjęliśmy decyzji o wyjściu, nakryli nas"
Jej bracia po Powstaniu w Getcie nawiązali kontakt z polskim podziemiem i żydowskim. Część z uczestników powstania wysadziła się w powietrze przy ulicy Miłej, część wyszła na stronę aryjską - tłumaczyła Budnicka. - Moi bracia też by mogli wyjść, ale wrócili do nas - do rodziców, do siostry, do mnie i małego brata, który nie brał udziału w powstaniu. Oni wrócili do nas, bo wiedzieli, że nie mamy szans - dodała. - Nie podjęliśmy decyzji o wyjściu, nakryli nas. Ludzie - nie wiem kto to był, to prawdopodobnie byli Polacy, którzy zaczęli grzebać w gruzach. Wtedy moich dwóch braci wyszło, żeby zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz, a my uciekliśmy do kanału. Okazało się, że było dwóch mężczyzn, którzy do moich braci powiedzieli: to wy tutaj siedzicie, jak szczury? Moi bracia powiedzieli, że są głodni. tamci mężczyźni odpowiedzieli, że przyniosą im chleba. My nie wychodziliśmy z tego kanału. Czekaliśmy i usłyszeliśmy w pewnym momencie strzały. W nocy dopiero bratowa poszła z siostrą. Po braciach nie było śladu. Nie wiemy, czy oni ich na zewnątrz zastrzelili - mówiła Budnicka.
Nie byliśmy podobni do ludzi. Wożono nas w workach. Niestety, mój braciszek, który nas wyprowadził, po dwóch tygodniach zmarł Krystyna Budnicka
- Wtedy poszliśmy pod właz. Okazało się, że mój mały brat jest bohaterem. Wiedział, gdzie jest właz kontaktowy, jak nawiązać kontakt, o której nadaje się pocztę przez ten właz. Podaliśmy wiadomość, że bunkier został spalony i czekamy na ratunek. Pod każdym włazem jest wybetonowana półka dla kanalarzy. Tam siedzieliśmy. Gdy przyszli, okazało się, że właz jest zalutowany. To była bardzo dobrze zorganizowana akcja, było kilku mężczyzn z bronią, którzy powiedzieli, żebyśmy poszli do innego włazu. Wtedy też stało się nieszczęście. Moi rodzice powiedzieli, że już nie mają siły wstać na nogi. Zostali i powiedzieli, że może ktoś po nich przyjdzie. Z nimi została moja siostra, która miała może 22 lata i nie chciała zostawić rodziców. Pamiętam, mama powiedziała: ty idź, Rafał zorganizuje dla nas pomoc, ale ty idź. Poszłam. Mój młodszy brat, który nas prowadził, zaczął się topić, bo trzeba było sforsować kanał burzowy. Zatrzymał się na jakieś śluzie - to był cud. Zawołał: ja żyję. Poszedł dalej to tego włazu, gdzie na nas czekali. Powiedział im, że muszą zejść na dół. Zeszli i wynieśli nas na plecach - opowiedziała.
- Nie byliśmy podobni do ludzi. Wożono nas w workach. Niestety, mój braciszek, który nas wyprowadził, po dwóch tygodniach zmarł - powiedziała Budnicka. Wyjaśniła, że prawdopodobnie jej brat w kanale, gdy się topił, napił się tej wody z kanału i dostał zakażenia krwi.
Budnicka powiedziała, że później - po śmierci małego brata - zostali w trójkę: ona, bratowa (żona brata Izaaka) i Rafał - brat, który był od powstania w getcie na zewnątrz. Rafał podczas prac na rzecz powstania w 1944 roku został wydany przez Polaka, do którego miał zaufanie, a który okazał się współpracownikiem Niemców. - Był konfidentem po prostu. Pracował dla Niemców, tak się zdarzało - dodała.
Budnicka: narodu polskiego nie można czynić winnym za Holokaust
Ocalona z Holokaustu podkreśliła, że nie można czynić narodu polskiego współodpowiedzialnym zbrodni Holokaustu. - Większość Polaków, i ci którzy żyją - mówią o tym z mojego środowiska Dzieci Holocaustu - musiały być uratowane przez Polaków - powiedziała Budnicka. - Myślę, że niefortunnie cała ta historia (została) poprowadzona - oceniła kontrowersje towarzyszące nowelizacji ustawy o IPN. - Trzeba mówić prawdę: byli tacy, którzy ratowali i jest ich bardzo dużo. Ci co ocaleli, tylko z takimi się spotkali. Ci, co nie ocaleli, spotkali się z różnymi sytuacjami - oceniła Budnicka. Jej zdaniem ustawa broniąca historii Polaków w czasie i w obliczu Holokaustu "może i jest potrzebna, ale nie w takiej formie i na pewno nie w takim czasie". - To akurat był dzień pamięci o ofiarach Holokaustu - zauważyła. - To jest dzień, w którym staje w pamięci o mojej rodzinie, o zamordowanym rodzeństwie, rodzicach. Wtedy chcę się na tym skupić - dodała. Budnicka zapytana została o to, w jaki sposób odpowiada na pytanie, czy Polacy są antysemitami. - Różnie. Jedni tak, drudzy nie. Nie mogę powiedzieć, że nie, bo skłamałabym. Nie mogę odpowiedzieć, że wszyscy, bo też bym skłamała. Mam wielu przyjaciół, żyję tylko wśród Polaków - powiedziała Budnicka, która zaznaczyła, że czuje się dzisiaj Polką. - To jest mój język, moja historia - podkreśliła.
Ocalona z Holokaustu powiedziała, że nigdy nie myślała, żeby wyemigrować. - To jest moje miejsce na ziemi. Tutaj się urodziła, tutaj urodzili się moi rodzice, dziadkowie, chyba i pradziadkowie - podkreśliła, dodając, że nie ma innego miejsca do życia.
Autor: tmw\mtom / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24