Jak powinniśmy się zachować, gdy okaże się, że nasz sąsiad spod trójki odbywa właśnie przymusową kwarantannę? Bać się? - Nie dajmy się ponieść emocjom i lękom. Niektórzy mówią, że koronawirus jest w wodzie w kranach, w przedmiotach codziennego użytku, że przechodzi przez drzwi, ściany, folie. Jesteśmy bezpieczni w swoich domach, nie martwmy się - mówi Tomasz Karauda, lekarz ze szpitala w Łodzi.
Trzy pokoje, balkon, czworo przyjaciół i 14 dni w zamknięciu.
- Jak się czujecie?
- W porządku, na początku mieliśmy dużo siły, teraz już trochę mniej, jesteśmy mocno znużeni, ale jakoś sobie radzimy - mówi Gabriela Kubisz z Krakowa.
Rozmawiamy w niedzielę. Mija właśnie ósmy dzień ich kwarantanny. Świat, który widzą od ponad tygodnia, to ten z balkonu. Gdy rozmawiamy są już po porannych ćwiczeniach, śniadaniu, kawie i wizycie policji.
- Dzisiaj funkcjonariusze byli dość wcześnie, około 8.30. Nie wchodzą do góry, nie dzwonią domofonem. Mają nasze numery, za każdym razem telefonują do innej osoby. Są bardzo uprzejmi, pytają, czy nie zrobić nam zakupów - opowiada.
Z Cypru na kanapę w Krakowie
Poza panią Gabrielą w domu są też jej partner i dwójka przyjaciół z Islandii. Ich po 14 dniach kwarantanny w Polsce, czekają kolejne dwa tygodnie – na ojczystej wyspie.
Cała czwórka tydzień temu wróciła z Cypru. To były urodzinowe wakacje. Wylądowali w Katowicach 20 minut po północy z soboty na niedzielę. A to oznacza, że byli jednymi z pierwszych, których po przyjeździe z zagranicy objęła obowiązkowa kwarantanna.
- Spóźniliśmy się 20 minut - śmieje się pani Gabriela.
Ale zaraz dodaje, że mimo iż czuli się wtedy dobrze – teraz zresztą też – to kwarantanna jest w takich przypadkach konieczna.
I tu kilka ważnych faktów: podczas lotu wszyscy podróżni musieli wypełnić formularz z podstawowymi danymi teleadresowymi. Na lotnisku każdemu pasażerowi zmierzono temperaturę, każdy musiał wypełnić kolejny formularz. A w nim najważniejszy punkt - adres, pod którym będzie odbywać kwarantannę.
- Na lotnisku nie było tłumów, każdy starał się utrzymywać dystans. Ale już transport do domu musieliśmy zorganizować sobie sami - opowiada.
Oni wynajęli samochód, z informacją zwrotną do firmy: że korzystali z niego ludzie po powrocie z zagranicy. Wszystko po to, żeby - jeśli uzna to za konieczne - poddała samochód dezynfekcji.
Muzyka wypełnia im czas
Każdy dzień wygląda tu niemal tak samo. Wstają wcześnie rano, ćwiczą. Potem śniadanie, gry planszowe, czytanie książek, oglądanie filmów, słuchanie muzyki. Są DJ-ami, więc nie można mówić o nudzie.
- Codziennie mierzymy też temperaturę. Każdy ma swój termometr, obserwujemy, czy nie mamy objawów – dodaje pani Gabriela.
Do wybuchu epidemii miała dwie prace: jedną może wykonywać nadal z domu - jest copywriterem. Drugą - fryzjer psów - z oczywistych powodów musiała zawiesić. Na razie nie wie, co będzie z jej firmą. Jej partner jest menedżerem w restauracji – też nie ma pewności, czym się będzie zajmował, gdy minie zamieszanie związane z koronawirusem.
- Na razie staramy się nie myśleć, co będzie za miesiąc, dwa. Na bieżąco śledzimy informacje o koronawirusie, o nowych chorych, o sytuacji w Polsce i na świecie. Ale staramy się dawkować newsy - inaczej byśmy całkiem zwariowali – mówi pani Gabriela.
Zakupy dostarczają znajomi. Śmieci zostają na balkonie
Mają, co jeść, dzięki rodzinie i znajomym. System dostaw zakupów opanowali do perfekcji. Wygląda to mniej więcej tak: ich znajoma podjeżdża przed blok, witają ją przez balkon, krótka rozmowa, potem wjeżdża windą i zostawia zakupy na wycieraczce.
Po drugiej stronie drzwi czekają wpatrzeni w wizjer oni, gdy klatka jest już pusta, otwierają drzwi i sięgają po siatki.
- Znajomi i rodzina bardzo często dzwonią, pytają, czy coś jest nam potrzebne, jesteśmy dobrze zaopiekowani - mówi.
- Co robicie z odpadami? - pytam.
- Śmieci nie wyrzucamy, dostaliśmy informacje, żeby lepiej to, co jest u nas w domu, nie wychodziło poza obręb mieszkania, więc składujemy je, niestety, na balkonie – odpowiada pani Gabriela.
30 tysięcy złotych grzywny za zakupy na kwarantannie
Pani Gabriela i jej ekipa znaleźli się w gronie prawie 130 tysięcy osób w Polsce, które muszą w odosobnieniu wytrzymać łącznie dwa tygodnie. Na szczęście, nie są jednymi z ponad 600, które w różnych miastach w naszym kraju, naruszyły zasadę kwarantanny i nie posłuchały próśb, apeli i gróźb, by nie wychodzić z domów.
Każdy, kto złamie zakaz, zapłaci - już nie pięć tysięcy złotych grzywny, ale 30 tysięcy. Ale to nie koniec, bo jeśli prokuratura uzna, że taki uciekinier naraził inne osoby, które spotkał na przykład w sklepie albo minął na spacerze, na utratę zdrowia i życia, to może w więzieniu spędzić nawet do ośmiu lat. Tu żarty już się skończyły.
- To bardzo ważne, bo ceną za złamanie kwarantanny może być czyjeś życie - mówił w sobotę premier Mateusz Morawiecki. Myślenie, że "mnie to nie dotyczy" nie jest właściwie, a może być niebezpieczne - dodał.
I dlatego, wracając do pani Gabrieli, zaskakiwać może reakcja niektórych sąsiadów, którzy - gdy dowiedzieli się, że na czwartym piętrze mieszkają osoby odbywające kwarantannę - pod adresem przynoszącej zakupy znajomej wygłaszali uwagi.
- Sąsiad coś tam do niej krzyczał, że ona też powinna iść na kwarantannę. Nie wsiadł z nią do windy. Takie drobne nieprzyjemności - opowiada. - Myślę, że to wynika z niedoinformowania, ludzie się denerwują, ja to rozumiem, nie mam nikomu za złe. Zachowujemy wszelkie środki ostrożności, nie narazilibyśmy nikogo na niebezpieczeństwo. Mogę tylko powiedzieć, że nie mają się czego obawiać.
I tu ważna uwaga, nasi bohaterowie czują się dobrze, nic im nie wiadomo o tym, żeby na Cyprze mieli kontakt z osobami zakażonymi. Im też nikt testu w Polsce nie zrobił, bo nie było do tego żadnych przesłanek. Siedzą w zamknięciu, by zminimalizować ryzyko i nie narazić nikogo z bliskich czy sąsiadów. A ci powinni alarmować tylko wtedy, gdyby któreś z tej czwórki, opuściło teraz mieszkanie. Ich kwarantanna kończy się w sobotę.
To, co może robić dziś pani Gabriela, to apelować do wszystkich "sąsiadów" w Polsce.
- Nie ma się czego bać, trzeba po prostu zrobić to, co wyznaczył nam rząd. Czyli jeśli jesteśmy na kwarantannie, to nie ruszamy się z domu i nie przyjmujemy nikogo - podkreśla. - I nie, nie zarażam przez ścianę, co najwyżej mogę przesłać dobrą energię - zapewnia.
Lekarze tłumaczą nam krok po kroku, że jeśli znajomi czy rodzina - bez bezpośredniego kontaktu z osobą będącą na kwarantannie - zostawiają jedynie zakupy na wycieraczce, to w takich okolicznościach mowy o zakażeniu nie ma. Nie ma go więc również, gdy do jednej windy sąsiedzi wsiądą z takimi dostawcą najpotrzebniejszych produktów.
- Jeżeli boimy się, że koronawirus może przechodzić przez ściany od sąsiadów, którzy podlegają kwarantannie albo zostali oddelegowani na obserwacje w domach i boimy się, że ten wirus może przenikać przez drzwi czy ściany, to muszę państwa uspokoić, że taka sytuacja jest niemożliwa. Jesteśmy bezpieczni w swoich domach – podkreśla Tomasz Karauda, lekarz ze szpitala w Łodzi.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24