|

Koronawirus w szkole. "Niejeden będzie potrzebował terapii"

Dyrektorzy szukający wsparcia u psychologów, nauczyciele wyświetlani na rzutniku, na lekcjach uczniowie w ciepłych bluzach przy otwartych oknach. I wreszcie rodzice, którzy też czują się, jakby siedzieli na tykającej bombie, czekając na powrót zdalnej nauki, która znów sparaliżuje ich życia. Przyjrzeliśmy się, jak wygląda szkoła po wakacjach.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Poniedziałek 5 października, godz. 14, jedno z warszawskich liceów. Trwa lekcja biologii w drugiej klasie. Telefon nauczycielki dzwoni, więc ta wychodzi na korytarz. - Gdy wróciła, powiedziała uczniom, że to sanepid i że właśnie skierowali ją na kwarantannę - opowiada matka uczennicy. Okazało się, że w innej klasie tej biolożki jest trzech uczniów zakażonych koronawirusem. - Klasy mojej córki nikt nie skierował na kwarantannę, badań też nie będą mieli. Czy to normalne? - dopytuje matka.

Na pewno częste.

Z danych stołecznego ratusza wynika, że tylko w Warszawie od rozpoczęcia roku szkolnego odnotowano 131 pozytywnych wyników na obecność COVID-19 (stan na 6 października) w placówkach oświatowych. Zachorowało 48 nauczycieli, 76 uczniów oraz 7 pracowników obsługi i administracji. Placówki na terenie miasta już blisko 180 razy zgłaszały zagrożenie spowodowane COVID-19.

Od 1 września w związku z koronawirusem w szkołach i przedszkolach w stolicy kwarantanną objętych było 1245 uczniów, nauczycieli i pracowników placówek. Do tego trzeba doliczyć ich krewnych.

Liczba szkół, które nie działały normalnie 6 października 2020 roku
Liczba szkół, które nie działały normalnie 6 października 2020 roku
Źródło: Ministerstwo Edukacji Narodowej

Emocje

Pandemią stresują się wszyscy członkowie szkolnych społeczności.

- Dyrektor zadzwonił do mnie w niedzielę o 21, by zapytać, co ma robić. Jeden z jego uczniów ma koronawirusa, kontakt z nim miało kilkunastu nauczycieli - opowiada psycholożka z podstawówki w Wielkopolsce. - Nie, żebym ja miała jakiekolwiek kompetencje, by doradzać w sprawie koronawirusa. Nie jestem w końcu wirusologiem. Ale dyrektor był cały w nerwach, potrzebował wsparcia. Po tym, co się dzieje w szkołach w związku z epidemią, niejedna osoba będzie potrzebowała terapii - dodaje.

Chory uczeń nie jest powodem do zamknięcia szkoły. O tym, czy szkołę zamknąć czy nie, decyduje sanepid. Dyrektor placówki może wystąpić z wnioskiem do lokalnej stacji sanitarno-epidemiologicznej, która oceni, czy na zdalne nauczanie skierowana zostanie cała placówka lub tylko jej część. Jeśli to drugie, mówimy o tzw. systemie mieszanym albo systemie hybrydowym.

- Najgorsze są wieczory - wzdycha anglistka z warszawskiego liceum. - Boję się logować do e-dziennika i zaglądać na stronę szkoły. Gdy telefon dzwoni po godzinie 20, cała się trzęsę. Boję się, że to dyrektor, by powiedzieć, że ktoś w szkole jest chory. U nas jeszcze ani jednej klasy nie wysłano na zdalne nauczanie, ale myślę, że to tylko kwestia czasu. Coraz poważniej rozważam zwolnienie lekarskie na tle nerwowym, bo praca jest teraz jak siedzenie na tykającej bombie. Mieszkam ze starszymi rodzicami i bardzo się o nich boję - przyznaje.

Nauczycielskich obaw jest wiele. Dlatego Fundacja Psycho-Edukacja zaoferowała pedagogom bezpłatną pomoc psychologiczną on-line. Jedna osoba może skorzystać z trzech sesji (jedna trwa do 45 minut). A spotkania odbywają się za pośrednictwem komunikatora internetowego. Pomoc świadczą wolontariuszki fundacji specjalizujące się w sytuacjach kryzysowych, ze szczególnym uwzględnieniem pandemii COVID-19.

Ze wsparcia mogą skorzystać też rodzice, którzy stresują się nie mniej.

- Mam trójkę dzieci, pracuję zdalnie. Gdy pomyślę, że znów będzie jak wiosną, zbiera mi się na płacz - mówi Joanna z Poznania. Skorzystała z pomocy fundacji. - Potrzebowałam, żeby ktoś mi podpowiedział, jak mam sobie poradzić z tymi wszystkimi emocjami. Kocham moje dzieci, ale przebywanie z nimi non-stop, gdy pracowałam, było dla nas wszystkich straszne - dodaje.

Liczby

W Ministerstwie Edukacji Narodowej świat oglądają jednak przez różowe okulary. - Mamy dobrą współpracę między dyrektorami, kuratorami, lokalnymi stacjami sanepidu. Bezpieczeństwo uczniów, rodziców, nauczycieli jest dla nas kluczowe - podkreśla Anna Ostrowska, rzeczniczka MEN.

W poniedziałek 5 października, w tym samym dniu, gdy biolożka z Warszawy odebrała feralny telefon z sanepidu, w Polsce w trybie zdalnym działały 94 placówki oświatowe, a w mieszanym 418. Każdego dnia liczba placówek, które pracują w innym niż tradycyjny tryb jest różna - jedne zaczynają naukę zdalną, inne ją kończą. Najwięcej szkół i przedszkoli nie działało normalnie 2 października - 574. Przedstawiciele ministerstwa powtarzają jak refren: "to tylko około jednego procenta placówek".

Liczba szkół, które działają w trybie zdalnym lub mieszanym
Liczba szkół, które działają w trybie zdalnym lub mieszanym
Źródło: Ministerstwo Edukacji Narodowej

- Kiedy mówi się, że przeszło 400 czy 500 szkół i placówek oświatowych kształci zdalnie i hybrydowo, a około 48 tysięcy normalnie - w sposób stacjonarny, to liczby te są korzystnym dla MEN sposobem przedstawienia danych epidemicznych. Jeżeli jednak zwrócimy uwagę na fakt, że w nauczaniu zdalnym i hybrydowym uczestniczy już 50 tysięcy uczniów, to mamy zupełnie inny obraz sytuacji - zauważała w rozmowie z "Głosem Nauczycielskim" Krystyna Szumilas, była minister edukacji, w przeszłości nauczycielka matematyki.

2 października Szumilas odwiedziła ministerstwo z kontrolą poselską. I zebrała garść danych, którymi MEN niespecjalnie się chwali, np. o tym, że lekcje przed ekranem prowadzi już prawie 7 tys. nauczycieli. - Jako minister Dariusz Piontkowski nie wystąpił też do ministra zdrowia o testy dla nauczycieli, a wielokrotnie go o to proszono - mówiła Szumilas na briefingu dla dziennikarzy.

Zastępstwa

W ministerstwie z kolei z radością ogłaszają, że w szkołach, które przeszły na tryb mieszany 85 procent uczniów ma zajęcia stacjonarnie, czyli w budynkach szkół. To - według MEN - oznacza, że na zdalnym nauczaniu są tylko pojedyncze klasy i małe grupy nauczycieli. Jednak nieobecność ledwie kilku pedagogów wywołuje efekt domina. I o tym w ministerstwie już nie usłyszymy.

- Od rozpoczęcia roku szkolnego w szkole mojej córki właściwie nie było takiego tygodnia, żeby ktoś nie był na kwarantannie - opowiada Dorota Łoboda, warszawska radna, jedna z liderek ruchu "Rodzice przeciw reformie edukacji". I od razu zastrzega, że nie ma pretensji do dyrekcji IX LO im. Hoffmanowej, gdzie uczy się jej córka. - Kiedy pojawił się pierwszy przypadek koronawirusa, szkoła od razu wystąpiła o zdalne nauczanie dla całego liceum. Oczywiście nie dostała zgody - relacjonuje. - Sanepid uważał, że zdalnie powinna uczyć się jedna klasa. Ale młodzież z tej klasy miała kontakt z innymi nastolatkami na wychowaniu fizycznym i języku obcym, więc zdalne nauczanie ostatecznie dostały cztery klasy i część nauczycieli. Reszta miała non-stop zastępstwa. Gdy te cztery klasy wróciły, okazało się, że na kwarantannę muszą iść kolejne grupy - wzdycha.

Choć jej córka jeszcze ani razu oficjalnie nie uczyła się zdalnie, to o normalnych lekcjach trudno mówić. - Szkoła nie jest w stanie zapewnić zastępstw za wszystkich nauczycieli na kwarantannie lub na zwolnieniach lekarskich. Duża część zajęć to praca samodzielna w bibliotece - opowiada Łoboda. - Wychowawczyni córki też była na kwarantannie. Uczy matematyki, to ich rozszerzony przedmiot. Chciała zrobić lekcje zdalne, ale udało się bodaj raz, bo przecież oni przez cały dzień, zwykle do 16, są w szkole, a część osób jest spoza Warszawy. Nauczycielka mogłaby się z nimi zdalnie łączyć dopiero po lekcjach, wieczorem - zauważa Łoboda. I dodaje: - Poza tym oni formalnie mieli jakieś zastępstwo za tę matematykę.

W "Hoffmanowej" uczniowie mają się ubierać w ciepłe bluzy, bo szkoła jest ciągle wietrzona. - Póki jest ciepło, to super. Ale co będzie w listopadzie? Tak koronawirusa raczej nie pokonamy - ocenia radna.

Zwolnienia

Zastępstwa z nauczycielami innych przedmiotów i problemy z organizowaniem zajęć, to nie tylko warszawska bolączka.

Lucyna uczy w wiejskiej podstawówce, do której chodzi też jej córka. Jest tu około 150 dzieci. "Zamknięcie" dotknęło ich w połowie września. - Pracowaliśmy na wewnątrzszkolnej platformie internetowej, tak jak wiosną. W większości było to jednak zadawanie kolejnych tematów i sprawdzanie nadesłanych prac uczniów. Nie mieliśmy żadnych kursów czy szkoleń w zakresie nauki zdalnej - podkreśla. I dodaje: - Każdy kierował się własną intuicją i rozsądkiem.

Gdy okazało się, że ponad połowa nauczycieli jest na zwolnieniu lekarskim (u części potwierdzono koronawirusa), nie dało się robić prawdziwych zastępstw. Lucyna mówi, że szkoła postanowiła "pójść na przeczekanie". - Starsza córka miała realnie tylko dwa przedmioty. Dla mnie osobiście to było bardziej stresujące doświadczenie niż ubiegłoroczny strajk nauczycieli - twierdzi nauczycielka. I dodaje: - Rodzice mają pretensje i są nerwowi, co zrozumiałe, a grono nauczycielskie podzielone. Atmosfera jest gęsta i ciężka.

Lucyna liczy, że teraz będzie już lepiej, bo formalnie w tym tygodniu wszyscy wrócili do szkoły. Choć, jak wszyscy moi rozmówcy, powtarza: - Nie wiadomo, na jak długo.

Przybywa szkół uczących w trybie zdalnym lub hybrydowym
Przybywa szkół uczących w trybie zdalnym lub hybrydowym
Źródło: TVN24

Magdalena Zaryczańska, współautorka bloga "Jutro polski" uczy w Salezjańskiej Szkole Podstawowej im. św. Dominika Savio w Lubinie. Siódmoklasiści z jej klasy wychowawczej są na kwarantannie od zeszłego piątku. Na lekcje łączą się zgodnie z normalnym planem, ale zajęcia trwają nie 45, a 30 minut. - Dzieciaki pracują, są aktywne i zmotywowane. Nie ma tego zniechęcenia, które było wiosną, kiedy wszyscy byli już zmęczeni zdalnym trybem pracy - ocenia nauczycielka. Mają tylko jeden problem: czasem zawodzi internet, bo Magdalena łączy się z uczniami, będąc w szkole i czasem sieć jest przeciążona.

Ale patrzy szerzej i zauważa, że "ofiarami" wysyłania na kwarantannę pojedynczych klas jest rodzeństwo dzieci z takiej klasy. - Mam takich uczniów w czwartej i piątej klasie. System o nich nie myśli. Oni po prostu są na obowiązkowym zwolnieniu. Jakby byli chorzy, choć czują się świetnie - zauważa polonistka. Z własnej inicjatywy łączy się z nimi w czasie lekcji w klasie. - Mam ich na tablecie, więc bez problemu obracam ich w stronę klasy, jeśli rozmawiamy o jakimś zagadnieniu albo "sadzam" przed laptopem, gdy mają przepisać coś, co pokazuję na tablicy interaktywnej - wyjaśnia. I dodaje: - Uczniowie są zadowoleni, bo nie muszą uzupełniać notatek i normalnie uczestniczą w lekcji, a rodzice są wdzięczni za troskę i chęć pomocy w tej dziwnej sytuacji. Cieszę się, że przynajmniej tak mogę im pomóc.

Rodzeństwo cierpi, bo o ile gdy cała klasa trafia na kwarantannę, to szkoła organizuje jej zdalne nauczanie, o tyle w przypadku pojedynczego dziecka zachowuje się tak, jakby było chore na przykład na grypę. Nikt nie ma obowiązku organizowania dla niego zdalnych lekcji.

Decyzje

Podobnych problemów jest wiele. Do Doroty Łobody piszą i dzwonią rodzice z całej stolicy. - Pytają: dlaczego miasto nic nie robi? Czemu nie zgadzamy się na edukację zdalną? - przytacza przykłady Łoboda. - A przecież miasto tu nie ma nic do gadania, wszystko zależy od decyzji urzędników w sanepidzie. Warszawa chciała przejść na nauczanie hybrydowe w części liceów, żeby uniknąć sytuacji choćby takich jak teraz w Hoffmanowej. Okazało się to niemożliwe - dodaje.

fpf wrona 3
Łoboda: ministerstwo edukacji narodowej umywa ręce i przerzuca odpowiedzialność na dyrektorów
Źródło: TVN24

Ona też porównuje rodziców dzieci w wieku szkolnym do osób siedzących na tykającej bombie. - Oni tylko czekają na sygnał, czy też zostaną zamknięci w domach i całe ich życie zostanie po raz kolejny sparaliżowane - mówi.

- Obserwujemy, że dzieci bardzo rzadko są badane, a sanepid na zdalne nauczanie zgadza się dopiero w ostateczności - przyznaje Michał Szweycer z biura prasowego warszawskiej dzielnicy Praga Południe. - Wiadomo, że dzieci i młodzież często przechodzą chorobę bezobjawowo, ale to nie znaczy, że wtedy nie zarażają. Zdarza się więc, że szkoła dostaje informacje o chorym rodzicu, dziecko zostaje w domu na izolacji, ale nie robi się mu testu, tak długo jak nie pojawią się objawy na przykład gorączka lub kaszel. Z dziećmi w klasie takiego dziecka wszyscy też obchodzą się tak, jakby nic się nie działo. Nie badają ich, często nie wysyłają na kwarantannę. A przecież nikt nie wie, czy dziecko chorych rodziców też nie jest chore i już nie zaraziło rówieśników - dodaje Szweycer.

Co, jeśli po kilku dniach okaże się, że takie dziecko jednak ma koronawirusa? - Sanepid liczy - odpowiada Szweycer. - Na przykład ustala, że dziecko było w szkole ostatni raz osiem dni temu i… wysyła jego klasę na zdalne nauczanie na dzień lub dwa. Przecież to absurd - ocenia.

XXXV LO im. Prusa, które znajduje się właśnie na terenie Pragi Południe, już dwa razy przechodziło na nauczanie mieszane. 10 września sanepid wysłał do domów trzy klasy, 25 września - jedną.

Zasady

To, co na papierze wygląda w porządku, w rzeczywistości skrzeczy. Tysiące nauczycieli pracują bowiem w więcej niż jednej placówce. We wrześniu głośno było o chemiczce z Podkarpacia, której choroba wysłała na zdalną edukację dzieci w sześciu podstawówkach.

W połowie września zapytaliśmy MEN, ilu jest takich nauczycieli. Do dziś nie dostaliśmy odpowiedzi.

Możemy posiłkować się danymi Najwyższej Izby Kontroli sprzed dwóch lat. W 2018 roku takich pedagogów było 54,3 tys. na około 600 tysięcy. Czyli niemal co dziesiąty nauczyciel pracował w więcej niż jednej szkole, co może sprzyjać rozprzestrzenianiu się koronawirusa.

Liczba nauczycieli, którzy pracują w więcej niż jednej szkole
Liczba nauczycieli, którzy pracują w więcej niż jednej szkole
Źródło: Najwyższa Izba Kontroli

Są też sytuacje, które wymykają się statystykom. Na przykład fakt, że nauczyciele tworzą związki.

Nauczycielskie małżeństwo z pewnego miasta wojewódzkiego ma za sobą gorące tygodnie. Pracują w różnych szkołach. - I co tydzień albo w jednej, albo drugiej szkole zdarzyła się sytuacja, że ktoś był chory - opowiada ich córka.

Katarzyna zauważa, że w przypadku epidemii w szkołach trudno mówić o jasnych zasadach. - Kiedy w klasie mojego taty była pierwsza zakażona osoba, to wysłali wszystkich z klasy i nauczycieli na kwarantannę i na dodatek zrobili im testy. Teraz natomiast w podobnej sytuacji lokalny sanepid już nie każe iść na kwarantannę tym nauczycielom, którzy twierdzą, że uczą w maskach. Ale kto to sprawdza? Mama mówi, że nikt. Za rodzicami są tygodnie mega stresu, chaosu i telefonów późnym wieczorem od dyrektora, że "od jutra chyba kwarantanna, czekaj na telefon z sanepidu" - opisuje. A telefon dzwonił albo nie. Gdy rodzice wylądowali na pierwszej kwarantannie, Kasia musiała przyjechać do miasta, w którym mieszkają, by zająć się ich psem. Od tego momentu siedzi jak na szpilkach w oczekiwaniu na telefon o kolejnej kwarantannie.

We wrześniu głośno było o Zespole Szkół nr 1 w Wągrowcu. Ucząca się tam nastolatka po skończonej kwarantannie wróciła na lekcje. Po niespełna godzinie otrzymała wiadomość, że jest zakażona SARS-CoV-2. Szczęśliwie uczestniczyła w zajęciach jedynie z 20-osobową grupą i to na sali przeznaczonej dla 200 osób.

Sprawdziany

W łódzkim XXXI LO na kwarantannie jest 78 uczniów i nauczycieli. Szkoła w całości pracuje zdalnie, co oznacza, że przed ekranami lekcje ma blisko 600 uczniów.

- Jest lepiej niż przed wakacjami. Teraz wszystkie lekcje mamy według planu na łączeniach internetowych - opowiada Martyna Milczarek, uczennica tej szkoły.

Wszyscy mają normalnie sprawdzaną obecność, nauczyciele wystawiają im oceny za aktywność i odpowiedzi. - Jedynym minusem jest przełożenie sprawdzianów. Te, które miały odbyć się w tym tygodniu, zostały przełożone na kolejny, jak wrócimy do placówki. Natomiast sprawdziany, które miały być w przyszłym tygodniu też są, co powoduje nawarstwienie - wzdycha Martyna, ale dodaje: - Dajemy radę.

Bezpieczni w czasie epidemii - zapowiedź cyklu edukacyjnego NFZ
Źródło: NFZ

Na kumulację sprawdzianów skarżą się również ci, którzy do szkoły chodzą normalnie. - Usłyszałam od nauczycielki, że stara się dzieciom wystawić jak najwięcej ocen, żeby było dużo stopni w razie, gdyby znów wylądowali na zdalnym nauczaniu. Wtedy jest trudniej sprawdzać wiedzę - mówi matka czwartoklasistki z Warszawy.

W szkole Martyny najpierw zachorował jeden uczeń, z którym kontakt miało 11 nauczycieli. Nie dało się ułożyć planu i wszyscy przeszli na naukę zdalną, ale nie od razu na kwarantannę. Martyna wylądowała na niej dopiero po paru dniach, gdy w szkole odnotowano kolejny przypadek. - Zostaliśmy na nią wysłani, choć tego ucznia przez tydzień nie było w szkole - zauważa.

Tak jak przed wakacjami, zajęcia w szkołach mogą wyglądać różnie. Są takie, gdzie to uczniowie siedzą w klasie, a nauczyciel prowadzi zajęcia z domu. Do uczniów przychodzi opiekun, który rozstawia rzutnik, podłącza tablicę interaktywną i łączy dzieci z innym nauczycielem. Tak było na przykład w Publicznej Szkole Podstawowej nr 4 w Radomiu. Szkoła w czasie wakacji "uzbroiła się" na różne ewentualności. Zajęcia mogą prowadzić też "w drugą stronę", bo na biurku każdego nauczyciela została zainstalowana kamera. A wraz z rozpoczęciem roku szkolnego cała społeczność szkoły - również rodzice - została przeszkolona z korzystania ze specjalnej platformy edukacyjnej.

Pensje

Według MEN kwarantanna nie oznacza niezdolności do pracy. Decyzja o niej wywołuje jednak takie same skutki prawne jak orzeczenie o niezdolności do pracy wystawiane przez lekarza w przypadku zachorowania. To oznacza 80 procent wynagrodzenia.

Nauczyciele na kwarantannie mogą uczyć, jeśli porozumieją się w tej kwestii z dyrektorem. I wówczas dostają sto procent pensji.

Ale w przypadku tych uczących w kilku placówkach sytuacja się komplikuje. Nauczyciel na kwarantannie - co do zasady - może prowadzić zajęcia zdalnie, ale możliwe jest to tylko w takiej placówce, która taki tryb wdrożyła (a więc dostała zgodę sanepidu). To problem dla tych, którzy mieli pecha trafić na kwarantannę w szkole, w której sobie tylko dorabiają lub uzupełniają pensum. Bo w świetle obowiązującego prawa, ta "druga" szkoła działa normalnie, więc tam będąc na kwarantannie teoretycznie pracować nie mogą i ich wynagrodzenie może zostać obniżone.

- Chaos prawny w oświacie to nie jest nowy problem, ale zdaje się, że nikt w ministerstwie się już nim nie przejmuje - mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. - A przecież te niespójne komunikaty w kwestii pracy na kwarantannie uderzają w interesy nauczycieli. Dlatego w miniony piątek [2 października - red.] napisaliśmy w tej sprawie do ZUS, bo na MEN już nie liczymy. Chcemy mieć jasną interpretację przepisów - dodaje.

Wcześniej, 29 września, Związek Nauczycielstwa Polskiego wystąpił do resortu edukacji z wnioskiem dotyczącym kompetencji dyrektorów placówek oświatowych. Związkowcy apelują, by to dyrektorzy - bez konsultacji z sanepidem - mogli decydować o tym, kto i kiedy uczy się zdalnie lub hybrydowo.

- Dziś zadzwoniła do nas pani z jednej z warszawskich szkół, gdzie na kwarantannie jest kilkunastu nauczycieli i normalne lekcje mają tylko ci, którzy uczą się zdalnie. A przecież to nie jest zła wola dyrektorów i nauczycieli. Po prostu nie ma kim robić tych zastępstw i cierpią uczniowie, którzy zostają w szkole - przypomina Broniarz.

justyna 2
Broniarz o odejściach nauczycieli: to negatywna ocena tego, co dzieje się w oświacie
Źródło: TVN24

"Możliwość szybkiego podjęcia decyzji przez dyrektora bez zgody inspekcji sanitarnej zmniejszy ryzyko zakażeń, przyczyni się do zapewnienia bezpiecznych warunków nauki i pracy dla uczniów, nauczycieli i pozostałych pracowników szkoły. ZNP uważa, iż wniosek w sytuacji narastającego wzrostu liczby zakażeń jest szczególnie zasadny" - czytamy w piśmie ZNP.

Związkowcy na razie nie doczekali się odpowiedzi.

Dotychczasowy minister edukacji Dariusz Piontkowski zdążył się już oficjalnie pożegnać ze stanowiskiem. Jego następca Przemysław Czarnek nie został jeszcze powołany, bo sam zachorował na COVID-19.

- Polityka bierze górę nad zdrowym rozsądkiem - ocenia Broniarz.

Czytaj także: