Jeśli chodzi o maseczki, to one niewątpliwie chronią. Zasada jest taka: im lepsza maseczka, tym lepiej chroni - mówiła w "Faktach po Faktach" wirusolog profesor Krystyna Bieńkowska-Szewczyk. Rodzaje maseczek i poziom ich ochrony przybliżał w programie Krzysztof Makowski z Zakładu Ochron Osobistych Centralnego Instytutu Ochrony Pracy.
Minister zdrowia Adam Niedzielski potwierdził w piątek, że rząd będzie się wycofywał z zapisów, które dopuszczały możliwość zastępowania maseczek ochronnych przyłbicami lub chustą. - Będziemy rekomendowali pewien standard używania maseczek – zapowiedział, zaznaczając, że będzie to forma "miękkiej rekomendacji".
Wcześniej tego dnia główny doradca premiera do spraw COVID-19 profesor Andrzej Horban mówił wprost, że "należy faktycznie wyrzucić te wszystkie pseudoochrony do kosza" i "zapomnieć o nich".
Profesor Krystyna Bieńkowska-Szewczyk, wirusolog i kierownik Zakładu Biologii Molekularnej Wirusów Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Gdańskiego i Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego w piątkowych "Faktach po Faktach" przyznała, że na początku epidemii uważała, że "z tymi maseczkami to trochę przesada".
- Człowiek uczy się na błędach. Jeśli chodzi o maseczki, to one niewątpliwie chronią. Zasada jest taka: im lepsza maseczka, tym lepiej chroni, a przede wszystkim, kiedy jest używana, a nie trzymana pod brodą – powiedziała.
Czy chroni nas każda maseczka?
Która maseczka chroni, a która nie? To w "Faktach po Faktach" tłumaczył drugi gość programu – Krzysztof Makowski z Zakładu Ochron Osobistych Centralnego Instytutu Ochrony Pracy. Prowadząca program Anita Werner pokazała w trakcie emisji konkretne maseczki, których zakres ochrony przed wirusem opisywał Makowski.
Maseczka materiałowa: Jeżeli taka maseczka nas chroni, to ta ochrona jest bardzo ograniczona na skutek właśnie materiału, z jakiego jest wykonana ta maseczka. To materiał, który nie zatrzymuje zanieczyszczeń.
Maseczka chirurgiczna: Idea tych masek i ich przeznaczenie jest takie, aby chronić osoby, z którymi mamy kontakt, przed rozprzestrzenianiem się czynnika zakaźnego, którym my jesteśmy zakażeni. Takiej maski medycznej nie da się dokładnie dopasować do twarzy użytkownika. Dookoła, po jej założeniu, są dziury, którymi przedostaje się powietrze podczas oddychania. Maski te doskonale sprawują swoje zadanie, jeśli chodzi o ograniczanie rozprzestrzeniania się czynnika zakaźnego. Dobre maski powinny być zgodne z normą europejską (EN – red.) 14683, która dotyczy masek medycznych.
Maska FFP2: Jeżeli jest to maska certyfikowana, zgodna z normą europejską EN 149, wówczas powinna zatrzymywać co najmniej 94 procent zanieczyszczeń. Certyfikat bardzo łatwo sprawdzić po oznakowaniu takiej maski. Na takiej masce powinna się znaleźć nazwa producenta, nazwa typu półmaski, numer normy, z którą maska jest zgodna i klasa ochrony, czyli FFP2 lub FFP3. Powinno się znaleźć również informacja, czy maska jest do jednorazowego, czy wielokrotnego użycia. To literki "NR" (jednorazowy użytek – red.) lub "R" (wielorazowy użytek - red.).
Maska FFP3: Klasa FFP3 to najwyższy poziom ochrony, jeśli chodzi o maski filtrujące. Tutaj wymagana skuteczność minimalna jest na poziomie 99 procent. Jeśli używamy maskę z zaworem wydechowym, to musimy pamiętać, że chronimy siebie, ale sami wokół rozsiewamy czynnik zakaźny, wirusy i bakterie. Takie maski, jeśli są do jednorazowego użycia, przeznaczone są do jednej zmiany roboczej, czyli osiem godzin.
Wariant południowoafrykański w Polsce. "Poruszamy się na polu nieznanym"
Profesor Bieńkowska-Szewczyk w programie wypowiedziała się także na temat pierwszego potwierdzonego zakażenia południowoafrykańską mutacją koronawirusa w Polsce. Przypadek ten wykryto w okolicy Suwałk. - Od początku epidemii troszeczkę zostajemy z tyłu, jeśli chodzi o monitorowanie pandemii. Odkąd pojawiły się nowe warianty (koronawirusa – red.), jesteśmy troszeczkę bardziej z tyłu – oceniła profesor.
- W dalszym ciągu nie mamy takiego ogólnokrajowego, dobrze rozwiniętego programu poszukiwania nowych wariantów – zwróciła uwagę. - Problem jest taki, że poruszamy się na polu nieznanym. To, że się zidentyfikuje, że ktoś jest zakażony, to nie znaczy, że się pozna, jakim wariantem wirusem jest zakażony. To wymaga już badań specjalistycznych – tłumaczyła.
Wskazała przy tym, że "największy kontakt" i "największe możliwości rozprzestrzeniania się" w Polsce miał wariant brytyjski. - Tuż przed świętami (Bożego Narodzenia - red.) do Polski przyjechało kilkadziesiąt tysięcy osób z Wielkiej Brytanii i to był duży błąd. Należało pobrać od nich wymazy, zanotować ich dane osobowe. Można by wtedy łatwiej wyłapać ogniska rozprzestrzeniania się wirusa i wariantu brytyjskiego – powiedziała.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24