Liczba ofiar śmiertelnych pandemii w Polsce będzie ułamkiem ofiar, które poniesie społeczeństwo wskutek zmniejszenia czujności onkologicznej - powiedział w "Faktach po Faktach" w TVN24 profesor Cezary Szczylik, kierownik Kliniki Onkologii w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku. Jak zaznaczył, "sytuacja pandemii spowodowała, że powstanie zjawisko tsunami". - Trafi do nas ogromna liczba chorych, z chorobą nowotworową rozpoznaną bardzo późno w trzecim i czwartym stadium zaawansowania. Tych chorych nie będziemy mogli uratować - dodał.
Tylko w okresie od marca do maja liczba wydawanych Zielonych Kart Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego spadła o 25 procent. Nie znaczy to, że mniej Polaków choruje na nowotwory. Pacjenci boją się koronawirusa, dlatego z diagnozą i leczeniem wolą poczekać.
"Liczba ofiar śmiertelnych pandemii w Polsce będzie ułamkiem ofiar, które poniesie społeczeństwo"
Profesor Cezary Szczylik, kierownik Kliniki Onkologii w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku, w "Faktach po Faktach" w TVN24 powiedział, iż "z danych Fundacji Alivia wynika, że tych kart wydano znacznie mniej, że to może dobijać nawet powyżej 40 procent". - Trzeba sobie wyobrazić, że liczba ofiar śmiertelnych pandemii w Polsce będzie ułamkiem ofiar, które poniesie to społeczeństwo wskutek właśnie zmniejszenia czujności onkologicznej - zaznaczył.
"160 tysięcy choruje na raka, u ponad 70 procent nowotwór wykrywany jest za późno"
W Polsce na raka choruje 160 tysięcy, z czego zdecydowana większość, bo ponad 70 procent, to osoby, u których nowotwór wykrywany jest za późno - tłumaczył. - Niemożliwe jest leczenie radykalne. W naszym języku onkologii klinicznej leczenie radykalne oznacza, że jesteśmy w stanie wcześnie rozpoznany nowotwór całkowicie "wyoperować" i w ten sposób dać choremu całkowite wyleczenie z tej strasznej choroby. To może być leczenie chirurgiczne radykalne, ale może być na przykład radykalna radioterapia i do momentu wprowadzenia kart DILO (diagnostyki i leczenia onkologicznego - red.) to wyglądało w ten sposób - mówił.
- Minister zdrowia wprowadził te karty DILO. My od razu mówiliśmy, że wprowadzono to bez porozumienia z nami, bez przygotowania ludzi i sprzętu do przyjęcia tak ogromnego obciążenia, bo oprócz tego, że my musimy zdiagnozować i leczyć 160 tysięcy nowych przypadków, to mamy jeszcze grubo ponad 200 tysięcy chorych żyjących z nowotworem - zauważył.
Profesor Szczylik zaznaczył, że "w karcie DILO zawarte są pewne punkty, które muszą być zrealizowane i jeżeli karta DILO nie została wydana, to szansa na wczesne rozpoznanie tego nowotworu znika".
- Lekarze rodzinni i lekarze pierwszego kontaktu wydają tych kart wielokrotnie więcej. To są przypadki, w których lekarz pierwszego kontaktu podejrzewa, że chory, który się do niego zgłosił, może mieć chorobę nowotworową. Zakładamy, że na dziesięć kart wydanych przez lekarzy pierwszego kontaktu dwóch chorych będzie miało chorobę nowotworową - powiedział.
- Dwóch z dziesięciu chorych ma nowotwór, ale cała dziesiątka musi być zbadana, a więc musi być odpowiednia liczba aparatów tomografii komputerowej, rezonansu, ultrasonografii, wykonanych odpowiednio biopsji i patomorfologów z pracowniami patomorfologicznymi na odpowiednim poziomie, żeby wchłonąć liczbę danych. Tylko w ten sposób możemy doprowadzić do tego, że choroba nowotworowa będzie rozpoznana wcześnie i uratujemy tysiące istnień ludzkich - tłumaczył.
"Sytuacja pandemii spowodowała, że powstanie zjawisko tsunami"
Tymczasem - jak dodał - "sytuacja pandemii spowodowała, że powstanie zjawisko tsunami, ogromnej niszczącej fali, która nadciągnie do nas po pandemii". - Trafi do nas ogromna liczba chorych z chorobą nowotworową rozpoznaną bardzo późno w trzecim i czwartym stadium zaawansowania. Tych chorych nie będziemy mogli uratować, nie będziemy mogli im ofiarować życia dlatego, że system tego nie wytrzyma - zaznaczył profesor Szczylik.
"Wystraszono dużą część tego społeczeństwa skutkami zachorowania na COVID-19"
Przyznał, że "byłby zadowolony, gdyby wskutek tego, co powie przed kamerą, pacjenci jednak zjawili się w poradniach". - Dlatego, że myślę, że wystraszono dużą część tego społeczeństwa skutkami zachorowania na COVID-19. To, że byliśmy nieprzygotowani na przyjęcie tej fali, że mamy słabo obsadzone placówki sanepidu, że nie było w odpowiednim momencie odpowiedniej liczby testów, nie było odpowiedniej liczby respiratorów, to spowodowało naturalny strach - powiedział.
- Ten strach wpłynął w bardzo negatywny sposób na to, co działo się w innych, równolegle toczących się jednostkach chorobowych - dodał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24