- Jeżeli przy takiej firmie pojawia się syn premiera, no to kilku smutnych panów powinno przyjść do takiego Michała Tuska i powiedzieć mu, że tutaj pracować nie powinien - mówił przed komisją śledczą badającą aferę Amber Gold były dziennikarz tygodnika "Wprost" Michał Majewski. Jak podkreślał, miał wątpliwości co do kwestii związanych z powstaniem spółki. - Może Marcin P. wymyślił nawet ten biznes, ale ktoś musiał w to zainwestować i pewnie zrobił to ktoś z półświatka trójmiejskiego - zeznał dziennikarz.
Majewski powiedział, że pierwszym elementem historii Amber Gold, którym zajął się razem z Sylwestrem Latkowskim, była sprawa Michała Tuska. - Było dla mnie oczywiste jako dziennikarza, że to jest temat, że to jest historia, jeżeli syn urzędującego premiera pojawia się w firmie, która jest podejrzewana o jakieś niejasności, to jest temat dziennikarski - wyjaśniał były dziennikarz "Wprost".
"Dwuznaczna sytuacja w mojej ocenie"
Jak mówił, Michał Tusk znalazł się z kilku powodów w etycznie bardzo trudnej sytuacji w związku ze swoją pracą na rzecz Marcina P.
- Po pierwsze dlatego, że będąc jeszcze dziennikarzem doradzał panu P. w kwestiach lotniczych, wysyłał do niego maile, w których proponował mu różne rozwiązania, które byłyby dla niego korzystne na rynku lotniczym. Po drugie potem doszło do takiej dwuznacznej sytuacji w mojej ocenie, gdzie szef lotniska proponuje Michała Tuska panu P. jako pracownika - wskazywał Majewski. - Uważam, że to jest sytuacja etycznie taka trudna, dlatego, że na tym lotnisku działają też inne firmy lotnicze, więc to była taka nierównowaga konkurencyjna - dodał.
Jak ocenił, kolejnym błędem Michała Tuska było posługiwanie się skrzynką mailową, gdzie używał nieprawdziwego nazwiska Józef Bąk.
- Myślę, że doszło też do poważnych zaniedbań ze strony służb specjalnych przy tej okazji. Jeżeli przy takiej firmie pojawia się syn premiera, no to kilku smutnych panów powinno przyjść do takiego Michała Tuska i powiedzieć mu, że tutaj pracować nie powinien, że nie jest to odpowiednie miejsce dla niego - zaznaczył Majewski.
"Swojego rodzaju wykręt"
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann z Prawa i Sprawiedliwości pytała, dlaczego Michał Tusk najpierw odmówił podjęcia współpracy z Marcinem P.
- [Michał] Tusk, który zajmował się kwestiami komunikacyjnymi, był człowiekiem, który pisał o infrastrukturze w gazecie w Gdańsku, miał kontakt z P., czuł się jakoś zawodowo wypalony i zaczęli rozmawiać o zmianie jego pracy, ale zdaje się, że Tusk użył takiego argumentu wobec pana P., że jego rodzina się na to nie zgadza. (...) To był swojego rodzaju wykręt, ta cała historia z niezgodą rodziny, że jemu chodziło raczej o to, że on chciałby się zająć analityką lotniczą, a nie być twarzą przedsięwzięć P., a wtedy takiej propozycji nie było - wyjaśniał Majewski.
"Faul bardzo poważny"
Ocenił przy tym, że Michał Tusk popełnił jeszcze jeden bardzo poważny błąd. - Występował w pewnej chwili w kilku rolach. Na przykład była taka sytuacja, że on - już kiedy odszedł z "Gazety Wyborczej" - przeprowadził wywiad z Frankowskim na łamach tej gazety. To było dość zabawne, ponieważ on zadawał pytania w tym wywiadzie, odpowiadał na te pytania w imieniu Frankowskiego i umieścił ten tekst w "Gazecie Wyborczej". [Wywiad] był podpisany nazwiskiem innego dziennikarza, więc on się kompletnie zaplątał w tej sytuacji etycznie - wskazywał były dziennikarz tygodnika.
Jak zaznaczył, miał wrażenie, że Michał Tusk zdawał sobie sprawę z tego, że to był "faul bardzo poważny".
"Mamy do czynienia z figurantami"
W kolejnej części przesłuchania Majewski odpowiadał na pytania o właścicieli Amber Gold. - Po rozmowie z małżeństwem P. miałem przeświadczenie, że mamy do czynienia z figurantami. Może Marcin P. wymyślił nawet ten biznes, ale ktoś musiał w to zainwestować i pewnie zrobił to ktoś z półświatka trójmiejskiego - stwierdził.
Zaznaczył, że Marcin P. mówił, iż ma rodzinę w Niemczech i pomysł na biznes przywieziony był stamtąd. - Być może on sobie przywiózł ten pomysł skądś. Nie wykluczam tego, natomiast ktoś go musiał wyposażyć w pieniądze. Być może on był autorem, być może rzeczywiście zauważył to gdzieś w Niemczech - dodał.
Jak wyjaśniał, przeświadczenia, że Marcin i Katarzyna P. są "figurantami", Majewski nabrał po rozmowie z nimi przeprowadzonej 7 sierpnia 2012 roku. W spotkaniu tym uczestniczył również Sylwester Latkowski, ówczesny redaktor naczelny "Wprost".
Jak mówił, "ludzie mają różne inspiracje i pomysły biznesowo lepsze lub gorsze, ale muszą być wyposażeni w pieniądze". Zaznaczał, że były informacje, że kiedy Marcin P. był zwalniany z aresztu w 2009 roku, jego dochód roczny wynosił 500 złotych i że miał fatalną sytuację finansową. - A potem to się rozpędza do nieprawdopodobnych rozmiarów i oni są po prostu milionerami. I to nikogo kompletnie nie dziwi, nie zastanawia, nikt się temu nie przygląda - wyliczał.
Jak stwierdził, twórcy Amber Gold mówili, że wcześniej byli pośrednikami finansowymi dla dużych banków i tam zarobili duże pieniądze. - Ale to przecież było rozpędzone do takich rozmiarów - mówię o Amber Gold i OLT - że nie brzmiało to dla mnie prawdopodobnie - wskazał.
"To był moim zdaniem słup, mówiąc językiem slangowym"
Dopytywany o informacje co do genezy Amber Gold, odpowiedział, że "najczęściej pojawiająca się teza była taka, że ktoś ze światka przestępczości czy z takiej szemranej strefy trójmiejskiego biznesu postanowił po prostu zainwestować w to przedsięwzięcie i to przedsięwzięcie wypaliło, okazało się sukcesem".
- O przeszłości samego P. z 2008 czy 2009 roku znani oficerowie służb, prokuratorzy, ludzie z świata przestępczości mało wiedzieli, bo to był kompletnie nikt, to był moim zdaniem człowiek wynajęty do tego przedsięwzięcia. Słup, mówiąc językiem slangowym - powiedział Majewski.
Autor: mnd//now / Źródło: PAP