Wracamy na śmiertelnie niebezpieczne przejście dla pieszych na ulicy Hallera w Gdańsku. Wracamy, bo o tym miejscu głośno zrobiło się w listopadzie zeszłego roku, kiedy rozpędzony samochód staranował tam przechodnia. Władze Gdańska obiecywały wtedy poprawienie bezpieczeństwa na tym przejściu. W ciągu tych dziesięciu miesięcy zainstalowano tam jedynie tzw. kocie oczka, czyli odblaski świecące nocą w asfalcie. Jednak znów o mały włos samochód nie rozjechał tam człowieka.
Scenariusz tych wszystkich wypadków jest niemal taki sam - jeden samochód zatrzymuje się przed pasami, by przepuścić pieszych, a drugi już nie.
Co trzeba zrobić?
O przejściu na ulicy Hallera w Gdańsku zrobiło się głośno pół roku temu. Wówczas w 18-letniego Roberta z potężną siłą uderzył rozpędzony samochód.
Miesiąc później rozpędzone BMW staranowało przechodzącą przez pasy dziewczynę. Cudem nic jej się nie stało. Kierująca samochodem 57-latka dostała zaledwie 500 zł mandatu i 6 punktów karnych.
Po tych wypadkach pojawiły się deklaracje urzędników, że oznaczenie i organizacja ruchu na przejściu powinny się zmienić. Najpierw zamontowano tzw. kocie oczka, czyli światełka wtopione w asfalt, później znak z pulsującym światłem, który miał alarmować kierowców, że zbliżają się do niebezpiecznego przejścia. Efekt tych działań jest praktycznie żaden - do wypadków wciąż dochodzi.
- Zostały zamontowanie kocie oczka i aktywne znaki - tłumaczy Katarzyna Kaczmarek z Zarządy Dróg i Zieleni w Gdańsku. - Komisja ruchu drogowego podejmie następne decyzje, co dalej z tym miejscem - dodaje.
Na sygnalizację w tym miejscu nie ma co liczyć - przekonują urzędnicy. Po analizcie okazało się, że nie ma tam odpowiedniej instalacji elektrycznej, mogłyby też pojawić się tam gigantyczne korki. Urzędnicy zapowiadają jednak przebudowę przejścia.
Autor: mn/ja / Źródło: TTV
Źródło zdjęcia głównego: TTV