|

Tajemnicza śmierć króla karuzel VAT, który okradł nawet CBA

Centralne Biuro Antykorupcyjne
Centralne Biuro Antykorupcyjne
Źródło: CBA (zdjęcie ilustracyjne)

Nie żyje Jacek K., który przez ostatnie dekady stał za licznymi karuzelami VAT, kosztującymi Skarb Państwa setki milionów złotych. Zasłabł w bramie aresztu, który opuszczał po blisko czterech latach. Dobę później już nie żył. Specjalne grupy śledczych interesowały się nim nie tylko w związku z przekrętami na VAT, ale - jak ustalił tvn24.pl - także w związku z zuchwałą kradzieżą miliona złotych... Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Dokładnie 24 maja Jacek K. stanął w bramie aresztu śledczego na warszawskiej Białołęce. Zrobił pierwszy krok na wolności i zasłabł. Spod murów, za którymi spędził cztery lata - bez jednego miesiąca - zabrała go karetka. Dobę później już nie żył.

Pruszkowscy z adresami

- Od tego momentu mijają cztery miesiące. My wciąż nie znamy przyczyn śmierci, nie ma pełnych wyników sekcji zwłok. Wiem, że dla prokuratorów zmarł zawodowy przestępca, ale dla nas to mąż, ojciec, brat czy kuzyn – opowiada w rozmowie z dziennikarzem tvn24.pl jeden z członków rodziny Jacka K., prosząc o zachowanie anonimowości.

Sami bliscy Jacka K. mają powody, by się obawiać o swoje zdrowie – adresy niektórych z nich odnaleźli funkcjonariusze z Centralnego Biura Śledczego Policji u mafiosów pruszkowskich, którzy dzień po Jacku K. opuszczali mury białołęckiego aresztu. Potwierdziliśmy tę informację tak u rodziny, jak i w Komendzie Głównej Policji.

- Może ktoś sobie wyobrażać, że mają ogromną wiedzę bądź ukrywają majątek Jacka K., który przez trzy ostatnie dekady miał związek z interesami najpoważniejszych grup przestępczych. Zmarł naprawdę niebanalny człowiek, który robił interesy z legendami mafii i latami ogrywał służby specjalne – mówi oficer z centrali policji.

Śledztwo trwa

Fakt, że mimo upływu trzech miesięcy od śmierci Jacka K. nadal nie ma pełnych wyników badań składających się na sekcję zwłok, potwierdziła nam oficjalnie prokuratura. Precyzyjnie: łódzki Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej.

- Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie śmierci Jacka K. o czyn z artykułu 155 Kodeksu karnego – przekazał nam w imieniu pionu przestępczości zorganizowanej wydział prasowy PK.

Z zastosowanego przepisu Kodeksu karnego wynika, że prokuratorzy badają, czy ktoś mógł nieumyślnie przyczynić się do śmierci Jacka K., za co przewidziana jest kara do pięciu lat więzienia.

Z tej samej odpowiedzi wydziału prasowego PK, przekazanej tvn24.pl, wynika także, że śledczym wciąż brakuje wyników badania toksykologicznego. "W toku śledztwa przeprowadzono sądowo-lekarskie oględziny zwłok, badanie tomograficzne oraz zlecono badania toksykologiczne" - czytamy w niej.

Dlaczego sprawą śmierci Jacka K. zajmuje się właśnie pion przestępczości zorganizowanej i korupcji? Co więcej, jest to duet tych samych prokuratorów, którzy prowadzili śledztwa wobec Jacka K.

- Nie wiemy, czemu ten sam prokurator, który prowadził śledztwo przeciwko Jackowi K., teraz bada okoliczności jego śmierci. Wiemy, że śmierć naszego bliskiego była wielu osobom na rękę. To ci, którzy bali się jego wiedzy, czyli tyle samo przestępców, co urzędników. Ale nawet jeśli odpowiedź na przyczynę śmierci jest banalna, że podupadał na zdrowiu od narkotyków, to my chcielibyśmy wiedzieć, czy prokuratorzy nie widzieli, jak stan Jacka K. pogarsza się? Nie wiedzieli, że areszt na Białołęce tonie w narkotykach, dopalaczach, dowolnej chemii? - mówią bliscy Jacka K.

Ich słowa o dostępności używek za murami potwierdziła praca policjantów z Centralnego Biura Śledczego i prokuratorów. Rok temu we wrześniu zatrzymali Andrzeja Z. - "Słowika", jego dwie obrończynie i wspólników pod zarzutami dotyczącymi zorganizowania kanału przemytu narkotyków za mury aresztu. Wśród podejrzanych w tej sprawie są także strażnicy więzienni.

Dokładnie takie pytanie, czy na kolejnych przesłuchaniach nie obserwowali pogarszającego się stanu zdrowia Jacka K., zadaliśmy duetowi łódzkich prokuratorów. Nie odpowiedzieli nam.

- Skoro był takim ważnym świadkiem, podejrzanym w licznych śledztwach, to jak mogło do tego dojść? Przecież te wszystkie sprawy są rozgrzebane, niewyjaśnione i takie pozostaną bez niego – podkreślają nasi rozmówcy.

Disco polo i "Pershing"

Jakie to sprawy? Jacek K. miał bliskie kontakty z legendami polskiego świata przestępczego już od początku lat 90. Prowadził nawet, z sukcesem, wytwórnię disco polo wraz z Andrzejem K., ps. "Pershing". To legenda mafii pruszkowskiej, którego wewnętrzna konkurencja zabiła w zamachu zorganizowanym zimą 1999 roku w Zakopanem.

- Połamano wtedy świętą zasadę, że Zakopane jest miejscem, w którym panuje zawieszenie broni. Górale zdenerwowali się tak mocno, że najpierw połamali mnóstwo kości, a później dopilnowali, by sprawcy stanęli przed sądem – opowiada oficer policyjnego Centralnego Biura Śledczego.

Za zlecenie tego mordu karę 10 lat więzienia usłyszał Mirosław D. - "Malizna", a 25-letnią karę Ryszard B. Sam Jacek K., po stracie tak wpływowego patrona jak "Pershing", zaczął się specjalizować w przestępczości ekonomicznej. Według przyjętej przez śledczych hipotezy, gdy zaczął swój majątek inwestować w legalne przedsięwzięcia, wspólnicy wydali na niego wyrok.

Król karuzel

Po biznesowych przygodach z mafiosami Jacek K. stał się największym krajowym specjalistą od puszczania w obieg "karuzel VAT-owskich".

Już przed jedenastu laty jego interesy wzięli pod lupę krakowscy prokuratorzy. Wtedy była to grupa śledczych najlepiej w kraju przygotowana do zwalczania poważnej przestępczości ekonomicznej. Uchodzili za prekursorów w walce z wyłudzeniami podatku VAT.

Śledczy odkryli, że Jacek K. zarejestrował sieci firm na bezdomnych w Polsce, Niemczech, Szwajcarii, Czechach. Obracały one pomiędzy sobą najróżniejszym towarem, tak by na koniec zwracać się do urzędów skarbowych o zwrot podatku VAT.

- Przez kilka miesięcy prezesi podpisali faktury o łącznej wartości 154 milionów złotych na 253 tysiące sztuk ksenonów. To więcej niż całe roczne zapotrzebowanie na te żarówki w Unii Europejskiej – mówił dziennikarzom "Newsweeka" w 2010 roku oskarżyciel Marek Wełna, który był liderem tej śledczej grupy.

Wraz z kolegami oceniał, że zorganizowana przez Jacka K. karuzela jedenaście lat temu była "najbardziej wyrafinowaną w Europie" - składało się na nią aż 120 spółek, rozsianych po Starym Kontynencie.

Co ciekawe, sam Jacek K. w tej sprawie nigdy nie trafił za kratki aresztu. Od krakowskiego sądu otrzymał "list żelazny", który gwarantował mu wolność aż do zapadnięcia prawomocnego wyroku. Który do dziś nie zdążył zapaść - proces, w którym jest oskarżonych kilkadziesiąt osób, trwa.

Mimo tej "wpadki" Jacek K. nie zaprzestał swojej działalności. Przebywając na wolności, zakładał kolejne sieci spółek, które obracały na potęgę smartfonami, procesorami, złotem i platyną, rolkami aluminium bądź płytami CD z nagraniami.

- Prawo podatkowe się zmieniało, uszczelniało, ale Jacek K. był zawsze na to gotów. Miał tylko sobie znane sposoby i wpływowych przyjaciół. Przez których ostatecznie wpadł – mówi tvn24.pl jeden z jego współpracowników.

Jak działają karuzele VAT?
Jak działają karuzele VAT? Przykładowy model.
Źródło: TVN24 BiS

Wstydliwa tajemnica CBA

Mimo pracy krakowskich prokuratorów Jacek K. przebywał na wolności do czerwca 2017 roku. Wtedy dopiero odwróciła się jego szczęśliwa karta. Kajdanki założyli mu funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sam szef CBA Ernest Bejda podpisał zawiadomienie do prokuratury. Decyzją Prokuratury Krajowej sprawa trafiła do pionu przestępczości zorganizowanej i korupcji w Łodzi. Co oznacza, że już drugi raz w historii Jacka K. zajmowała się nim specjalnie powołana grupa prokuratorów i agentów służb.

Dlaczego znów Jacek K. znalazł się pod lupą grupy śledczych? Jak potwierdziliśmy - w kilku niezależnych od siebie źródłach - kilka miesięcy wcześniej Jacek K. zdołał okraść... Centralne Biuro Antykorupcyjne.

- Kierownictwo CBA, ministrowie koordynatorzy służb specjalnych wpadli w furię. Padło polecenie, by ścigać wszystkich, którzy mieli z tą sprawą cokolwiek wspólnego - mówi nam były już funkcjonariusz służby antykorupcyjnej.

Ta historia dotąd stanowiła tajemnicę i nadal jest tak traktowana, gdyż wszystkie prokuratorskie przesłuchania w tym wątku odbywają się w kancelarii tajnej.

Dziennikarzowi tvn24.pl udało się jednak dotrzeć do osób, które znają sprawę, ale nie są związane tajemnicą śledztwa.

"Orły z CBA"

- Orły z CBA wpadły na pomysł operacji specjalnej. Że za milion, który Jackowi K. przekażą, ten przekupi jednego z najważniejszych urzędników w państwie. To miała być łapówka w zamian za ochronę interesów Jacka K. – mówi nam osoba znająca kulisy sprawy.

Czyli, że jego nowa karuzela VAT - już pod bacznym nadzorem Centralnego Biura Antykorupcyjnego - znów z sukcesem miała się "zakręcić", czyli pozwolić na wyłudzanie podatku. Dzięki czemu agenci mieli lepiej zrozumieć mechanizm tego przestępstwa i aresztować wszystkich w nie zaangażowanych.

Wiemy, że milion z CBA trafił na konta czeskiej firmy, którą kontrolował Jacek K. Tyle że wkrótce potem funkcjonariusze już na zawsze stracili ten milion z oczu.

- W środowisku służb specjalnych krążą legendy o tej sprawie, stanowiącej dopiero początek prawdziwych problemów Centralnego Biura Antykorupcyjnego – mówi nam funkcjonariusz tej służby.

Inny z naszych rozmówców dodaje: - Większość sumy przekazanej przez CBA została w kilkanaście godzin wypłacona w bankomatach. Nikt nie wie, co się z gotówką stało.

Urzędnik resortu spraw wewnętrznych i administracji ujawnia: - Gdy relacjonowano kulisy ministrowi koordynatorowi służb Mariuszowi Kamińskiemu, ten zasłabł.

Czeski błąd

O sprawę miliona złotych zagubionych podczas operacji specjalnej kilkukrotnie - od 2017 roku - pytaliśmy oficjalnie CBA. Zawsze odmawiano nam odpowiedzi, argumentując to "tajemnicą postępowania" oraz tajemnicą chroniącą operacyjne metody pracy tej służby.

Wiemy jednak, że nie tylko z agentami CBA prowadził wtedy interesy Jacek K. Jeden z mafijnych specjalistów od ściągania haraczy, wymuszeń i pobić o pseudonimie "Kręcony" dostał w tym samym czasie zlecenie na "króla karuzel".

- Po uprzednim kierowaniu pod adresem Jacka K. gróźb dokonania zamachu na jego życie lub zdrowie, usiłował doprowadzić do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w kwocie co najmniej 600 000 złotych - to fragment listu gończego, który za "Kręconym" wystawili w marcu tego roku prokuratorzy ze Szczecina (został zatrzymany kilka dni później).

3-360692
Zatrzymanie "Kręconego" z mafii pruszkowskiej
Źródło: CBŚP

Współpracownik Jacka K. tak tłumaczy jednoczesne problemy z mafią i służbami specjalnymi, prosząc o zachowanie anonimowości: - Jeden ze wspólników Jacka K. wycofał nagle z uruchomionej właśnie karuzeli gotówkę, kilka milionów. To uruchomiło lawinę problemów.

Awantura w CBA

Po "wyparowaniu" miliona złotych agenci CBA zaczęli nerwowo prześwietlać swoje szeregi. Odtworzyli narodziny pomysłu na operację specjalną i jej wszystkich autorów. Efektem było zatrzymanie w 2020 r., następnie aresztowanie Zbigniewa M., jednego z najważniejszych funkcjonariuszy tej służby, o czym poinformowaliśmy jako pierwsi na łamach tvn24.pl.

- M. cieszył się bezgranicznym zaufaniem byłego już szefa CBA Ernesta Bejdy, wiceministra Macieja Wąsika i samego Mariusza Kamińskiego. Na tyle, że w 2016 roku zrobili go szefem największej i najważniejszej komórki w służbie, czyli warszawskiej delegatury – opowiada jeden z naszych rozmówców.

To również Mariusz Kamiński zwerbował go do służby w powstającym w 2005 roku CBA. Wtedy jeszcze Zbigniew M. miał markę młodego, a już doświadczonego policjanta z elitarnego pionu terroru kryminalnego w Komendzie Stołecznej Policji.

W tamtym czasie, czyli w 2005 roku, jego bliski kolega z policyjnej służby Michał Ch. został zatrzymany pod zarzutem sprzedawania informacji światu przestępczemu, złodziejom samochodów.

Co ciekawe, Michał Ch. został zatrzymany w śledztwie, które prowadził jako prokurator Grzegorz Ocieczek, który od 2016 roku był wiceszefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jako prokurator skłonił on do zeznań Igora M., ps "Patyk". Ten wyjątkowo sprawny złodziej miał na sumieniu kradzież około 150 luksusowych aut, nim zdecydował się zeznawać jako świadek koronny - mówiąc prokuratorom m.in. właśnie o kulisach swojej bezkarności, którą zapewniał sobie dzięki przekupionym policjantom, takim właśnie jak Michał Ch.

Kto kogo zwerbował?

Po wyjściu na wolność Michał Ch. zaczął pracować dla "króla karuzel", czyli Jacka K.

Już od około 2012 roku robił za ochroniarza, kierowcę, człowieka do specjalnych poruczeń. Zarazem przez cały czas utrzymywał ścisły kontakt z robiącym karierę w CBA Zbigniewem M.

I to właśnie przez Michała Ch. funkcjonariusz CBA nawiązał kontakt z samym "królem karuzel". Brał także udział w opracowaniu szczegółów operacji specjalnej, która miała zakończyć się wręczeniem milionowej łapówki jednemu z kluczowych urzędników w państwie. Tyle że po zaginięciu miliona i sam Zbigniew M. zaczął być dokładnie prześwietlany. Najpierw przez pion wewnętrzny w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, wkrótce potem przez duet prokuratorów z Łodzi.

Śledczy doszli do wniosku, że Zbigniew M. zdradził rotę ślubowania. Z prowadzonego przez nich śledztwa wynika, że "na drugą stronę" przeszedł już w czasach pracy w komendzie stołecznej. Wtedy miał zacząć przyjmować łapówki, a proceder kontynuować w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym.

Prokuratorzy z Łodzi skierowali przeciwko Zbigniewowi M. do sądu w Mińsku Mazowieckim akt oskarżenia. Szczegóły stawianych M. zarzutów ujawnili reporterzy portalu Onet, którzy dotarli do tego dokumentu. Z ich ustaleń wynika, że w zamian za wieloletnią ochronę interesów Jacka K. funkcjonariusz przyjmował sprzęt elektroniczny, gotówkę, a w końcu nawet konia sportowego.

Co więcej, rolę łącznika między "królem karuzel" a funkcjonariuszem CBA przez te wszystkie lata pełnił właśnie Michał Ch. Miał się on posunąć nawet do oszustwa wobec kolegi z CBA.

- Od Jacka K. brał co miesiąc 10 tysięcy rzekomo dla Zbigniewa M., które jednak zostawiał sobie – mówi nam jedno ze źródeł.

Tajny proces

Proces w sprawie Zbigniewa M. jeszcze się nie zakończył. Mężczyzna odpowiada z wolnej stopy, w areszcie spędził jedynie kilka tygodni i został zwolniony decyzją sądu. Dziennikarzom tvn24.pl udało się go odnaleźć. W trakcie długiej rozmowy Zbigniew M. zapewnia, że jest niewinny i dowiedzie tego przed sądem. Także w tym celu kończy aplikację w jednym z prawniczych fachów, co jest możliwe, gdyż nie jest prawomocnie skazany.

O szczegółach swojej sprawy nie może jednak publicznie mówić, gdyż rozprawy są utajnione, a każda wypowiedź może go narazić na odpowiedzialność karną.

Sprawa "skradzionego miliona" złamała jeszcze kilka innych karier w CBA, jednak nie w sensie odpowiedzialności karnej, a wyłącznie dyscyplinarnej. Chodzi o Damiana G., wiceszefa pionu operacyjnego oraz funkcjonariuszy pionu "przykrywek", których zadaniem jest przenikanie do świata przestępczego. Wszyscy są zawieszeni, pobierają połowę pensji.

- Jeśli Zbigniew M. był od wielu lat na pasku mafii, to całe Centralne Biuro Antykorupcyjne można wyłącznie zlikwidować. Był przez lata m.in. szefem komórki werbunkowej, czyli zna nie tylko pseudonimy, ale także imiona i nazwiska wszystkich najważniejszych informatorów i tajnych współpracowników tej służby. W szczycie swojej kariery był szefem warszawskiej delegatury, czyli największej komórki w służbie antykorupcyjnej - mówi jeden z byłych szefów służb specjalnych.

Karuzela z mistrzem

Według łódzkich prokuratorów, kupując usługi Zbigniewa M., Jacek K. mógł bezpiecznie budować swoje kolejne potężne karuzele VAT.

Z aktu oskarżenia wobec Jacka K., który trafił z łódzkiej prokuratury do XII wydziału karnego w Sądzie Okręgowym w Warszawie wynika, że od 2012 roku do 2017 roku obracał luksusowymi autami, ogromnymi rolkami aluminium, złotem, płytami CD.

Na ławie oskarżonych obok Jacka K. miało zasiąść kilkadziesiąt osób, w tym m.in. były rajdowy mistrz Polski. Jak sprawdziliśmy w sekcji prasowej stołecznego sądu, proces będzie się toczył z wyłączeniem jawności.

- W wątku dotyczącym Jacka K. sprawa będzie oczywiście umorzona z powodu jego śmierci - usłyszeliśmy w warszawskim sądzie.

Cztery lata za murami

- Cztery lata trzymano Jacka K. w więzieniu, bez wyroku. W areszcie, gdzie miał nieskrępowany dostęp do narkotyków, leków i dopalaczy, ale bez opieki medycznej – mówią nam jego bliscy.

Dlaczego "króla karuzel" trzymano w areszcie tak długo? Dziennikarz tvn24.pl czytał wnioski o przedłużenie aresztu. Śledczy z Łodzi argumentowali je poziomem skomplikowania sprawy dotyczącej zorganizowanej grupy przestępczej, koniecznością uzyskiwania pomocy prawnej np. z Czech, Bułgarii, Wielkiej Brytanii czy Białorusi oraz wysokością kary.

Jacek K. wyszedł na wolność, dopiero gdy akt oskarżenia przeciw niemu trafił do stołecznego sądu. - Tyle że w stanie agonalnym. Najpierw dostał przepukliny, przez co nie mógł chodzić. Pojawiły się odleżyny, zakażenie. Gdy wychodził, ważył około 40 kilogramów przy 180 cm wzrostu - mówi nam jeden z jego z bliskich.

Areszt pełen dopalaczy i "pruszkowskich"

Bliscy nie mają również wątpliwości, że Jacek K. miał w areszcie dostęp do dopalaczy i to dodatkowo pogarszało jego stan.

Organizacją dostaw kontrabandy za mury aresztu - według prokuratury i policjantów z Centralnego Biura Śledczego - miał zajmować się Andrzej Z., ps. "Słowik". Jak informowaliśmy na łamach tvn24.pl, skorumpował on strażników, a nawet wciągnął w to dwie swoje adwokatki.

01.02.2017 | Byli członkowie gangu pruszkowskiego znów w rękach policji
Byli członkowie gangu pruszkowskiego znów w rękach policji
Źródło: Fakty TVN, 01.02.2017

- Jacek K. nie wszystkie tajemnice zabrał ze sobą. Niestety, ale będą jeszcze długo wypływać na powierzchnię – usłyszeliśmy od funkcjonariusza CBA.

Bliscy: - Może najbardziej niezwykłe, że odszedł z tego świata jako osoba niewinna, nigdy niekarana. Należy mu się sprawiedliwość, czyli obiektywne wyjaśnienie wszelkich okoliczności jego śmierci. Będziemy zabiegać, by ustalić choćby to, jak trafił do aresztu, w którym siedzieli mafiosi z Pruszkowa, którzy przecież wydali na Jacka K. w 2017 roku wyrok.

Czytaj także: