Najpierw była eksplozja, potem wielki pożar. Ludzie uciekali tak, jak stali. - Przez 15 minut uciekałem i cały czas ogień mnie gonił - opowiadał jeden z mieszkańców Jankowa Przygodzkiego (Wielkopolska). Po ośmiu latach od wybuchu gazu, w którym zginęły dwie osoby, kilkanaście zostało rannych, a zniszczonych zostało kilkanaście budynków, ruszył proces w tej sprawie. Zdaniem śledczych za eksplozję z 2013 roku odpowiada 39-letni dziś inżynier. Miał niewłaściwie nadzorować budowę gazociągu. Mężczyzna nie przyznaje się do winy.
Do wybuchu gazu doszło 14 listopada 2013 roku w Jankowie Przygodzkim. W miejscowości trwała wówczas budowa kolejnej nitki gazociągu. Koparka przerzucała łyżki ziemi i usypywała je obok. Wokół wykopu stali robotnicy. Około godziny 13:30 nastąpiła eksplozja.
Jedni myśleli, że spadł samolot, inni, że wybuchła bomba.
Po chwili niebo spowiła olbrzymia łuna światła. Słychać było też przerażający szum. - Pomyślałem, że to przelatują odrzutowe F-16 z Powidza. Hałas był tak mocny, jakby leciało ze 20 sztuk - mówił jeden z mieszkańców.
To był ulatniający się gaz.
Po chwili w górę piął się słup ognia. Rósł w górę i na boki, pochłaniając kolejne domy. - Myśleliśmy, że to koniec świata - opowiadał inny z mieszkańców.
Dwie osoby zginęły
Słup ognia był tak wielki, że do straży dzwonili mieszkańcy oddalonego o osiem kilometrów Ostrowa Wielkopolskiego. W wybuchu zginęło dwóch mężczyzn, pracowników - w wieku 35 i 39 lat - którzy wykonywali prace budowlane przy gazociągu.
Przy gazociągu temperatura przekraczała 200 stopni Celsjusza.
Strażacy do centrum pożaru nie byli w stanie dojechać. - Zatrzymaliśmy się około 300 metrów od pożaru i zaczął nam się topić lakier na samochodzie. A wyjść z niego nie szło, tak było gorąco - opowiadał Miłosz Kołodziej, jeden ze strażaków ochotników.
Część domów do przyjazdu strażaków zdążyła już doszczętnie spłonąć. - Te, które były najbliżej, są po prostu zrujnowane. Siła wybuchu poprzewracała ściany. Nie zostało z nich nic, rozsypały się - relacjonował Kołodziej.
Jak się okazało, uszkodzony został gazociąg wysokiego ciśnienia o średnicy 500 mm. Koparka, która pracowała nad nowo budowaną nitką gazociągu, zrzucała wykopywaną ziemię nad istniejącą już nitką. Rura nie wytrzymała takiego ciężaru. Pękła. Doszło do wycieku gazu, a następnie do eksplozji.
Konieczne stało się jak najszybsze wypuszczenie gazu z gazociągu. Nie można było jednocześnie dopuścić do kolejnej eksplozji. Zastosowano pionierskie rozwiązanie. W nocy strażacy i gazownicy obniżali ciśnienie w gazociągu, wprowadzając do jego wnętrza specjalne balony, które następnie wypełniano powietrzem. Straż jednocześnie gasiła i chłodziła rurę.
Przez kilkanaście godzin gaz wypalał się. Jego ciśnienie oraz wysokość płomieni spadały. Pożar udało się ugasić następnego dnia, chwilę po godzinie 9.
Dopiero wtedy do pracy mogli wkroczyć śledczy.
Akt oskarżenia po pięciu latach
W wybuchu w Jankowie Przygodzkim zginęły dwie osoby, a dwanaście miało oparzenia I i II stopnia. Spłonęło 12 budynków, z tego 10 domów jednorodzinnych. Straty oszacowano na co najmniej 10 milionów złotych.
W lipcu 2018 roku Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim skierowała do sądu akt oskarżenia. Zdaniem śledczych za wybuch odpowiada inżynier budowy gazociągu. Mężczyzna usłyszał zarzut nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób oraz zniszczenia mienia o wielkich rozmiarach.
- 36-latek złożył wyjaśnienia. Nie przyznaje się do winy. Grozi mu nawet osiem lat więzienia - informował wówczas Maciej Meler z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim.
Mężczyzna miał - zdaniem śledczych - niewłaściwie nadzorować budowę. W oparciu o opinie i dowody z ekspertyz śledczy ustalili, że "bezpośrednią przyczyną zdarzenia były nieprawidłowości w prowadzonych pracach budowlanych".
- Przyczyną tego zdarzenia było wadliwe układanie wydobywanej ziemi z wykopu w pobliżu istniejącego pasa transmisyjnego już poprzedniego gazociągu, co w efekcie doprowadziło do jego rozszczelnienia, a następnie wydobycia gazu i powstania pożaru strumieniowego - tłumaczył Meler.
Proces rusza po ośmiu latach od eksplozji
Proces rusza dopiero po trzech latach od momentu wysłania do sądu aktu oskarżenia. Jak tłumaczy sędzia Edyta Janiszewska, rzecznik prasowa sądu okręgowego, wynika to przede wszystkim z obszerności materiałów dowodowych.
- Sprawa należy do skomplikowanych, trudnych, wymagających znacznego nakładu pracy, zapoznania się ze sporządzonymi ekspertyzami, opiniami, dokumentacją - podkreśla sędzia.
Akta sprawy - jak mówi Janiszewska - liczą 16 tomów i sędzia musiał mieć czas, by się z nimi zapoznać. A wśród akt znajdują się specjalistyczne opinie m.in. inżynieryjno-geologiczne, mechanoskopijne czy medyczne.
- Uzyskano także opinie i ekspertyzy sporządzone na zlecenie pokrzywdzonych, zebrano obszerną dokumentację dotyczącą budynków, inwentaryzacji wykonanych robót, protokoły ustalenia okoliczności i przyczyn wypadku przy pracy, akcji ratowniczej - wymienia sędzia.
Adwokat ma wątpliwości, czy właściwa osoba zasiada na ławie oskarżonych
W środę (8 grudnia) odczytany został akt oskarżenia w tej sprawie. Zgodnie z planem, wyjaśnienia mógł złożyć także oskarżony.
- Nie przyznaję się do winy – powiedział, w środę w Sądzie Okręgowym w Kaliszu, 39-letni inżynier Mikołaj K. - Na chwilę obecną odmawiam składania wyjaśnień – dodał. Sędzia Krzysztof Patyna odczytał zeznania oskarżonego złożone wcześniej, w prokuraturze, w trakcie postępowania przygotowawczego.
Obrońca K., adwokat Małgorzata Ordziejewska powiedziała, że ma duże wątpliwości, czy "na ławie oskarżonych zasiada właściwa osoba i czy tylko oskarżony powinien ponosić winę za zdarzenie". - Z jego wyjaśnień wynika, że było bardzo wiele czynników, które doprowadziły do katastrofy, a jednym z nich jest sytuacja kadrowa pracodawcy oskarżonego - powiedziała Ordziejewska. Wyjaśniła, że oskarżony podczas inwestycji nadzorował równocześnie trzy ekipy montażowe w różnych miejscach i nie był w stanie fizycznie temu podołać. - Przy inwestycji pracowało bardzo wielu podwykonawców, podmiotów, które według prawa budowlanego również powinny być odpowiedzialne za zdarzenie – podkreśliła obrońca K.
Prokurator: to linia obrony
Zdaniem obrońcy oskarżonego trzeba zweryfikować, czy to 39–latek powinien odpowiadać za zdarzenie. - To jest zapewne linia obrony przyjęta przez obrońcę oskarżonego – odparł prokurator Jarosław Górnaś.
Jego zdaniem odpowiedzialność ponosi właśnie kierownik budowy, który swoim zachowaniem naruszył normy prawa budowlanego. - Składowana hałda urobku była zbyt blisko wykopu a jej wysokość dwukrotnie przekroczyła obowiązujące normy. Przepisy wyraźnie mówią o dwóch metrach, a były cztery metry. Spowodowało to zbyt duży nacisk na krawędź wykopu i w konsekwencji wypchnięcie biegnącego pod hałdą czynnego rurociągu, a następnie jego rozerwanie – relacjonował prokurator na sali rozpraw.
Zdaniem prokuratury o winie oskarżonego przesądza opinia biegłych, sporządzona przez Politechnikę Poznańską, która wskazała na niedociągnięcia i zaniedbania ze strony kierownika budowy.
Nie przesłuchają poszkodowanych
Kolejne rozprawy zaplanowano na czwartek (9 grudnia) i piątek (10 grudnia). W sumie w sprawie jest 89 świadków. 74 z nich to pokrzywdzeni w wyniku eksplozji.
Decyzją sądu w procesie nie będą przesłuchane osoby pokrzywdzone, które doznały szkody na mieniu lub zdrowiu, ponieważ te zostały już udokumentowane. - Będą przesłuchani pracownicy i wszyscy ci, którzy brali udział w procesie inwestycyjnym oraz biegli – przekazała adwokat. W środę w sądzie stawił się jeden z naocznych świadków zdarzenia. Zygmunt Zawada był w odległości 30 metrów od wybuchu. - Nadal przechodzą mnie ciarki, jak o tym myślę. Pamiętam świst, huk i to, że zrobiło się bardzo gorąco – wspominał mężczyzna. Strony procesu twierdzą zgodnie, że postępowanie w tej sprawie potrwa bardzo długo. - Sprawa jest skomplikowana dowodowo. Prawdopodobnie potrwa przez dwa lata - powiedziała obrońca. Oskarżonemu grozi do ośmiu lat więzienia.
Źródło: TVN 24 Poznań, PAP