Najpierw była wielka eksplozja, potem wielki pożar. Ludzie uciekali tak, jak stali. - Przez 15 minut uciekałem i cały czas ogień mnie gonił - opowiadał jeden z mieszkańców Jankowa Przygodzkiego. Pięć lat temu doszło tam do olbrzymiego wybuchu gazu. Zginęły dwie osoby, kilkanaście zostało rannych. Zniszczonych zostało kilkanaście budynków. I do dziś nikt za to nie odpowiedział.
14 listopada 2013 roku nic nie zwiastowało zbliżającej się tragedii. Od miesięcy budowano kolejną nitkę gazociągu. Przez miejscowość już przebiegały dwie.
Gdy przed godziną 8 Piotr Tykociński wychodził z domu na przedmieściach Jankowa do pracy, koparka przerzucała kolejne łyżki ziemi i usypywała je obok. Wokół wykopu pod rurociąg stali robotnicy.
Właśnie w tym miejscu około godziny 13:30 doszło do eksplozji.
Koniec ich świata
- Najpierw był huk, jakby spadał samolot.
- Ja myślałem, że to coś większego. Że jakaś bomba uderzyła.
Po chwili niebo spowiła olbrzymia łuna światła. I słychać było przerażający szum.
- Pomyślałem, że to przelatują odrzutowe F-16 z Powidza. Hałas był tak mocny, jakby leciało ze 20 sztuk.
To był ulatniający się gaz.
Po chwili w górę piął się słup ognia. Rósł w górę i na boki, pochłaniając kolejne domy.
- Myśleliśmy, że to koniec świata.
Tak, tuż po tragedii, opisywali to mieszkańcy.
Las płomieni
W Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Ostrowie Wielkopolskim rozdzwoniły się telefony. - Widzimy wielki słup ognia!!! – krzyczeli w słuchawkę mieszkańcy miasta. To jakieś 8 kilometrów od miejsca eksplozji.
Wkrótce pierwsze informacje o wybuchu w Jankowie Przygodzkim trafiają na Kontakt24. "Widziałem już płomienie wysokie na 30 metrów. Ogień był wyższy niż las. W płomieniach było kilka budynków. Na pewno z 5-6. Widzimy cały czas po drodze jadące w kierunku zdarzenia wozy strażackie" - opowiadała jedna z pierwszych osób, od których otrzymaliśmy zdjęcia.
"Mieszkam około 1 km od tego miejsca pożaru. Wielki szum palącego się gazu. Płacz i strach" - napisał Maciej.
- Stoję 300 metrów od miejsca zdarzenia. Widzę, jak kolejne domy zajmuje ogień. Widok jest tragiczny - relacjonował Tomasz Wojciechowski, współpracownik TVN24.
"Przez 15 minut uciekałem i cały czas ogień mnie gonił"
- Byłem jakieś 20 metrów od wybuchu. Pracowałem, deskę ciąłem i nagle huk i ogień. Rzuciłem się w trawę, za mur. Potem majster mówi: uciekajcie, gdzie kto może. No, to ja pobiegłem po płocie do przychodni. Ogień mnie gonił, za mną leciał. Przez 15 minut uciekałem i cały czas ogień był za mną - opisywał jeden ze świadków zdarzenia.
On wyszedł z tego bez szwanku. Tyle szczęścia nie mieli dwaj mężczyźni znajdujący się bliżej. To pracownicy, którzy wykonywali prace budowlane przy gazociągu. 35- i 39-latek zginęli na miejscu.
Nie wyjechał i został bohaterem
Rodzina Marciniaków mieszkała tuż przy budowanym gazociągu. Od miejsca eksplozji dzieliło ich kilkanaście metrów. Płomienie zatrzymały się na ścianach ich domu. To one prawdopodobnie ocaliły im życie.
- Nastąpił wybuch. Przez okno zobaczyłem ogień. Wiedziałem, że tam są dwa rurociągi. Spodziewałem się najgorszego - mówi Ryszard Marciniak.
Chwycił rocznego syna i wybiegł z domu. - Uciekaliśmy od tyłu, żeby się ratować - opowiada.
- Na boso żeśmy uciekali. Tylko pies nam zginął. Ona za nami biegła, tylko jak przez płot skakaliśmy, to nie zdążyliśmy jej wziąć. Pewnie się spaliła. A może gdzieś pobiegła dalej? Gdzieś się błąka? A może ktoś ją wziął? - rzucała pytaniami Żaneta Marciniak, ocierając łzy z oczu i pokazując na ekranie telewizora ich dom, obok którego widać wielki lej, jak po uderzeniu bomby.
Przed ogniem uciekali jakieś 300-400 metrów. Tam pan Ryszard zostawił żonę z najmłodszym dzieckiem.
I ruszył na ratunek swoim rodzicom. Ich dom stał już w płomieniach. A ich nigdzie nie było widać.
Poprosił o pomoc kolegę. Podjechali jego autem pod ich dom. Było potwornie gorąco. Plastikowe elementy i zderzaki na samochodzie zaczynały się topić. Ale udało im się wyprowadzić rodziców.
- Mąż miał jechać do Poznania. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym została sama. Pewnie byśmy się spalili...
Na wozach strażackich topił się lakier
Potężna eksplozja spowodowała uszkodzenie i zapalenie się 10 domów jednorodzinnych. Na miejscu panował chaos. Wszędzie był ogień. Strażacy nie wiedzieli, za co mają się zabrać. - Tak huczało, że nawet nie mogliśmy się dogadać - wspomina Miłosz Kołodziej, jeden ze strażaków ochotników.
Działania utrudniały gęsty dym i wysoka temperatura. Przy gazociągu przekraczała 200 stopni Celsjusza.
- Do samego centrum pożaru nie dało się dojechać. Zatrzymaliśmy się około 300 metrów od pożaru i zaczął nam się topić lakier na samochodzie. A wyjść z niego nie szło, tak było gorąco - opowiada Kołodziej.
Córka się paliła
Gdy strażacy jechali do Jankowa Przygodzkiego, w przeciwnym kierunku zmierzały już pierwsze karetki z rannymi.
Do szpitala w Ostrowie Wielkopolskim trafiło 13 osób, w tym trójka dzieci.
- Córka krzyknęła: mamo uciekamy. No to my na boso, w cienkich rajtuzach. Córka wyskoczyła pierwsza, oknem od kotłowni. Ja podałam jej dziecko. Uciekała z nim w tym ogniu, a ja za nią. Upadłam przed domem. Po kilku minutach doszłam do siebie i znowu za nią leciałam. Temperatura była bardzo wysoka, czułam na plecach ogień, zasłaniałam twarz - opowiadała Krystyna Przytulska, jedna z poparzonych kobiet.
Po chwili dogoniła córkę. Cała drżała. Czuła ogień na plecach. Rzuciła się do rowu z wodą.
Cała trójka trafiła do szpitala. - Córka jest bardzo poparzona - mówiła Przytulska, płacząc. Jej wnuczka musiała być wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej, ale lekarze uspokajali, że jej życiu nic nie grozi.
Dopiero w szpitalu doszło do niej, co się stało. - Całe życie, cały dorobek... Co nam zostało na stare lata? Wszystko żeśmy sobie porobili, cały dom. Widziałam, jak wszystko się pali. Coś okropnego. I wszystko poszło z ogniem - lamentowała.
"Szyby się topiły, rozumie pani!? Szyby!"
Leżący na sali obok Ryszard Dudek nie mógł uwierzyć w to, co się stało. - Każdy mówił, że to wszystko jest bezpieczne. A to wybuchło w zabudowaniach! - powiedział krótko.
Jego dom cały spłonął. - W skarpetkach i spodniach, tak jak stałem, chwyciłem tylko coś z wieszaka, wypchnąłem córkę z sześciotygodniowym wnukiem i uciekaliśmy jak najdalej. Wszystko się topiło i paliło. To jest nie do opisania. Coś strasznego. Szyby się topiły, rozumie pani!? Szyby! - opowiadał.
Mieszkańcy, którzy uciekli ze swoich domów i ci, których ewakuowano, znaleźli schronienie w szkole znajdującej się około kilometr od miejsca wybuchu. Tam też pozostały dzieci, które jeszcze miały lekcje.
To młodzież ze starszych klas. - Wszystkie maluchy poszły już do domu. Nie wiemy, co z nimi się dzieje - mówiła Barbara Szymowska ze szkoły w Przygodzicach.
Jak się później okazało, żadnemu z nich nic poważnego się nie stało.
W sumie noc poza domem spędziło ponad 230 mieszkańców Jankowa Przygodzkiego.
"Krajobraz jak po wojnie"
Na miejscu przybywało jednostek straży pożarnej. Strażacy nie wierzyli własnym oczom. - To był krajobraz jak po wojnie, wcześniej czegoś takiego nie widzieliśmy. Uwagę zwracała zwłaszcza wielka wyrwa w ziemi i kompletnie zrujnowane budynki, które były najbliżej wybuchu - opowiadał jeden z nich.
Część domów do przyjazdu strażaków zdążyła już doszczętnie spłonąć. - Te, które były najbliżej, są po prostu zrujnowane. Siła wybuchu poprzewracała ściany. Nie zostało z nich nic, rozsypały się - relacjonował Miłosz Kołodziej, strażak ochotnik.
Zabrali się za gaszenie pozostałych budynków. Ale szybko kazano im się wycofać, bo wciąż ulatniał się gaz. Zostawili w środku cały sprzęt.
Dlaczego doszło do eksplozji? - Z pewnością przyczyną tragedii nie było uszkodzenie nowego gazociągu, bo ten nie był jeszcze napełniony gazem - zastrzegała na początku Małgorzata Polkowska, przedstawicielka Gaz-Systemu.
Potem poinformowała, że uszkodzony został gazociąg wysokiego ciśnienia o średnicy 500 mm.
Koparka, która pracowała nad nowo budowaną nitką gazociągu, zrzucała wykopywaną ziemię nad istniejącą już nitką. Rura nie wytrzymała takiego ciężaru. Pękła. Doszło do wycieku gazu, a następnie do eksplozji.
Działaniom strażaków z oddali przyglądała się rodzina Tykocińskich. Byli w pracy, a ich córeczka w szkole. Gdy wrócili, mogli tylko bezradnie stać i patrzeć, jak ogień pochłania ich dom.
Potem okazało się, że budynek jest tak zniszczony, iż nadaje się tylko do rozbiórki. Stracili cały dobytek.
"To jeden z trudniejszych pożarów"
Zawór gazu udało się zakręcić dopiero przed godziną 16. Na miejscu były już wtedy 44 zastępy, ponad 200 strażaków. Ale wciąż nie mogli podejść do domów. Gaz już nie ulatniał się, ale wciąż znajdował się w rurociągu. I to na odcinku aż 40 kilometrów!
- To jeden z trudniejszych pożarów, który przychodzi nam gasić - przyznał Paweł Frątczak, rzecznik Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej, który pojawił się wraz z komendantem na miejscu.
Konieczne stało się jak najszybsze wypuszczenie gazu z gazociągu. Nie można było jednocześnie dopuścić do kolejnej eksplozji. Zastosowano pionierskie rozwiązanie. W nocy strażacy i gazownicy obniżali ciśnienie w gazociągu, wprowadzając do jego wnętrza specjalne balony, które następnie wypełniano powietrzem. Straż jednocześnie gasiła i chłodziła rurę.
Przez kilkanaście godzin gaz wypalał się. Jego ciśnienie oraz wysokość płomieni spadały.
Pożar udało się ugasić chwilę po godzinie 9. Dopiero wtedy do pracy mogli wkroczyć śledczy. I dopiero wtedy widać było, z jakim rozmiarem tragedii mieliśmy do czynienia.
Po trzech dniach znaleźli kota
- Z uwagi na duże zniszczenia do działań została zadysponowana Specjalistyczna Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza z Poznania z trzema psami. Ratownicy wraz z policjantami wspólnie przeszukali 47 domostw znajdujących się w strefie zagrożonej - relacjonował Sławomir Brandt, rzecznik wielkopolskiej straży pożarnej.
Gdy okazało się, że w środku nikogo już nie ma, powoli zaczęło się sprzątanie. Z domów, które nadawały się do rozbiórki, strażacy wynosili zachowane rzeczy i pamiątki rodzinne.
Weszli m.in. do domu Tykocińskich. Okazało się, że na parterze w szafie ukrył się ich przestraszony kot. Strażacy wynieśli Tośka ze środka po trzech dniach.
- Nie wiem, jakim cudem przeżył - mówił Piotr Tykociński. - Córka miała w tym roku komunię i kupiła sobie pieska maltańczyka. On niestety nie przeżył - dodał.
W wybuchu w Jankowie Przygodzkim zginęły dwie osoby, a dwanaście miało oparzenia I i II stopnia. Spłonęło 12 budynków, z tego 10 domów jednorodzinnych. Straty oszacowano na co najmniej 10 mln zł.
Pięć lat po tragedii nadal widać jej skutki. Przy drodze wciąż stoi zniszczony dom rodziny Marciniaków z zabitymi drzwiami i oknami. Reszta budynków poznikała.
- Najbardziej ucierpiały domy w tak zwanej strefie zero, których dzisiaj nie ma. Temperatura zrobiła swoje, ciśnienie gazu. Spaliły się, można powiedzieć, że roztopiły. Część tych ludzi mieszka tutaj w Jankowie, część się wyprowadziła i kupiła czy pobudowała domy - mówi Wiesław Witek, sołtys Jankowa Przygodzkiego.
Do dziś nikogo jeszcze w tej sprawie nie skazano.
Dopiero w lipcu tego roku Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim skierowała do sądu akt oskarżenia. Zdaniem śledczych za wybuch odpowiada inżynier budowy gazociągu. Mężczyzna usłyszał zarzut nieumyślnego sprowadzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób oraz zniszczenia mienia o wielkich rozmiarach.
- 36-latek złożył wyjaśnienia. Nie przyznaje się do winy. Grozi mu nawet osiem lat więzienia - poinformował Maciej Meler z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim.
Mężczyzna miał niewłaściwie nadzorować budowę. W oparciu o opinie i dowody z ekspertyz śledczy ustalili, że "bezpośrednią przyczyną zdarzenia były nieprawidłowości w prowadzonych pracach budowlanych".
- Przyczyną tego zdarzenia było wadliwe układanie wydobywanej ziemi z wykopu w pobliżu istniejącego pasa transmisyjnego już poprzedniego gazociągu, co w efekcie doprowadziło do jego rozszczelnienia, a następnie wydobycia gazu i powstania pożaru strumieniowego - tłumaczy Meler.