16 osób, działaczy środowisk LGBT, złożyło pozew przeciwko Kai Godek o naruszenie dóbr osobistych. Aktywistka społeczna w maju nazwała osoby homoseksualne "zboczeńcami". - Czujemy się poniżeni i obrażeni, oczekujemy od niej wyłącznie przeprosin - wyjaśniają autorzy pozwu. Materiał magazynu "Polska i Świat".
16 osób złożyło pozew przeciwko Kai Godek, działaczce fundacji "Życie i rodzina", która w listopadzie 2017 roku wnioskowała w Sejmie o wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji. Pozew dotyczy wypowiedzi Godek z 26 maja 2018 roku, kiedy to w Polsat News mówiła o wynikach irlandzkiego referendum, w którym obywatele przegłosowali łagodniejsze przepisy dotyczące przerywania ciąży.
- Irlandia nie może być określana jako kraj katolicki, jeżeli tam premierem jest zadeklarowany gej, który obnosi się ze swoją dziwną orientacją (...) swoje zboczenie, publicznie, ludziom - mówiła. Na pytanie czy jeśli ktoś jest homoseksualny, to jest "zboczeńcem", odpowiedziała: - To jest zboczony, tak.
Pozwu, jaki skierowali pod jej adresem działacze środowisk LGBT, Godek komentować nie chciała.
- Komentuję pozwy, które otrzymałam. Nie komentuję pozwów, których nie otrzymałam. Nie wycofuję się z żadnych słów, które powiedziałam - stwierdziła.
"Oczekujemy wyłącznie przeprosin"
Wśród osób, które podpisały się pod pierwszym tego typu zbiorowym pozwem są prawnicy, artyści i wykładowcy Uniwersytetu Warszawskiego. - Czujemy się poniżeni i obrażeni przez słowa Kai Godek, oczekujemy od niej wyłącznie przeprosin - podkreślił Julian Potrzebny, pracownik teatru i autor pozwu.
Działaczkę fundacji "Życie i rodzina" oskarżają o naruszenie dóbr osobistych, bo jak mówią, obraziła ich nie pierwszy raz. Wcześniej w mediach społecznościowych Godek miała nazwać ich "dewiantami" i nawoływać do protestu przeciwko "homopropagandzie". To, według autorów pozwu, wpływa przede wszystkim na ich bezpieczeństwo.
- Dwa miesiące temu wzięłam ślub ze swoją partnerką, w Niemczech, gdzie to jest dozwolone, i muszę powiedzieć, że narastająca mowa nienawiści w Polsce sprawia, że coraz trudniej jest nam zachowywać się zupełnie normalnie i swobodnie w miejscach publicznych - podkreśliła Emilia Barabasz, również autorka pozwu.
Przejawem mowy nienawiści, według działaczy LGBT, było na przykład nawoływanie do protestu przeciwko Marszowi Równości w Lublinie, który miał się odbyć w tym mieście 13 października. Kontrmanifestacja przeciw temu wydarzeniu miała być współfinansowana przez fundację Kai Godek.
Prezydent Lublina odwołał Marsz Równości
Prezydent Lublina Krzysztof Żuk wydał we wtorek zakaz organizacji planowanego na 13 października Marszu Równości, a także planowanej na ten dzień kontrmanifestacji środowisk narodowych.
- Stanąłem przed trudną decyzją. Zostałem wciągnięty w brutalną polityczną walkę ideologiczną, ale w obliczu zagrożenia życia i bezpieczeństwa mieszkańców, które jest dla mnie najważniejsze, i stanowiska policji wyrażonego przez komendanta na dzisiejszej naradzie, nie zostaje mi nic innego, niż wydać zakaz dla obu zgromadzeń - oświadczył Żuk.
Prezydent wyjaśniał, że w internecie pojawiły się wezwania do stawienia się na kontrmanifestacji, określane "jako moralny obowiązek", oraz nawoływanie do przemocy wobec uczestników marszu. Był też między innymi wpis: "może dałoby radę pokierować zboków na Majdanek", opatrzony zdjęciem pieca krematoryjnego z obozu koncentracyjnego.
W tej sprawie prezydent Lublina złożył policji doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Żuk podkreślił, że temat marszu "wywołuje gigantyczne emocje, bardzo spolaryzowane, po obu stronach konfliktu". - Nie opowiadam się za żadną ze stron. Moją rolą jest dbać o bezpieczeństwo, zdrowie i życie mieszkańców, stąd decyzja o zakazie. Jestem za konstytucyjną wolnością zgromadzeń, ale nie mogę pozwolić, biorąc pod uwagę mowę nienawiści i nawoływanie do aktów agresji, by zagrożone było życie i zdrowie mieszkańców Lublina - tłumaczył prezydent.
Sąd oddalił zażalenia
Sędzia Zofia Homa, która rozpatrywała oba odwołania, powiedziała, że spotkanie uczestników Marszu Równości z kontrmanifestacją mogłoby doprowadzić do konfliktu, którego eskalacja mogłaby stanowić realne zagrożenie dla mieszkańców, postronnych osób, a - co najważniejsze - dla samych uczestników marszu.
Sędzia zaznaczyła, że trasa marszu przebiega w okolicach atrakcji turystycznych, ulicami biegnącymi przez centrum miasta, a marsz zaplanowano w godzinach zwiększonego ruchu.
- Podkreślić należy, że zagrożenie może stanowić nie tylko spotkanie dwóch przewidzianych na 13 października zgromadzeń. Zagrożenie takie stanowią bowiem również organizacje i osoby, które mimo iż nie złożyły zawiadomienia o chęci organizacji zgromadzenia publicznego, aktywnie przejawiają chęć zakłócania przedmiotowego zgromadzenia - powiedziała.
Sędzia zwróciła również uwagę, że organizator Marszu Równości określił przypuszczalną liczbę uczestników marszu na 1500 osób, a wolontariuszy służby porządkowej na 10-20 osób. - Nie sposób uznać, by organizator, składając zawiadomienie o organizacji zgromadzenia, w należyty sposób zadbał o bezpieczeństwo biorących w nim udział osób - mówiła.
Zażalenie na postanowienie sądu
- To nasze konstytucyjne prawo. Obowiązkiem państwa jest to, żeby zapewnić obywatelom równe prawo dostępu do przestrzeni, również w zakresie demonstrowania swoich praw - mówił w środę Bartosz Staszewski, organizator Marszu. Tym samym organizatorzy zapowiedzieli odwołanie się od decyzji sądu. Zażalenie w czwartek wpłynęło do Sądu Okręgowego.
Poinformowano, że w przypadku niewydania zgody, zamiast Marszu Równości odbędzie się nieformalny spacer w tym samym terminie - 13 listopada.
Autor: mjz//now / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24