|

Rządowy szeryf od ekologii pod ciągłym obstrzałem. Z sukcesami chroni przyrodę, ale czy "z głową"?

Protest leśników przed kancelarią premiera, 12 lipca 2024 roku
Protest leśników przed kancelarią premiera, 12 lipca 2024 roku
Źródło: Leszek Szymański / PAP

Wiceminister klimatu i środowiska Mikołaj Dorożała donosi do prokuratury na swoich adwersarzy. Przedstawiciele tak zwanej branży drzewnej odbierają to doniesienie jako atak na swoich liderów. To kolejna odsłona konfliktu, który trwa nie od dzisiaj. Skąd się wziął? I czy ktoś jeszcze stoi po stronie głównego konserwatora przyrody?

Artykuł dostępny w subskrypcji

5 marca wiceminister Mikołaj Dorożała, rekomendowany do resortu klimatu i środowiska przez Polskę 2050, złożył doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na ustawianiu przetargów na tak zwane usługi leśne. Jako potencjalnych sprawców wskazał m.in. dwóch przedsiębiorców z branży drzewnej. Ci drwale są zarazem liderami ruchu sprzeciwu przeciwko działaniom resortu klimatu i środowiska - aktywnie działającego w mediach społecznościowych Protestu Branży Drzewnej. Drzewiarze wprost - nierzadko personalnie - atakują Mikołaja Dorożałę, głównie przez publikację materiałów wideo. Sprawę opisaliśmy dziś w tvn24.pl.

Kluczowy jest tu kontekst, a jest nim trwający konflikt o polską przyrodę. W konflikcie tym Mikołaj Dorożała, wiceminister klimatu i środowiska i jednocześnie główny konserwator przyrody, jawi się jako "ekologiczny szeryf". Ale może okazać się, że tym razem Dorożała przestrzelił, bo doniesienie, które złożył, nie opiera się twardych dowodach. Albo nawet strzelił przeciwnikowi w plecy, jeśli prokuratura umorzy postępowanie.

Mikołaj Dorożała, wiceminister środowiska i klimatu
Mikołaj Dorożała, wiceminister środowiska i klimatu
Źródło: Albert Zawada / PAP

Kto konkretnie atakuje Mikołaja Dorożałę, nazywanego "twarzą polskiej ekologii" w koalicyjnym rządzie?

Odpowiedź według klucza branżowego: myśliwi, leśnicy oraz branża drzewna, czyli drwale oraz przedsiębiorcy korzystający z drewna.

Odpowiedź według klucza politycznego: działacze Polskiego Stronnictwa Ludowego, Koalicji Obywatelskiej i Nowej Lewicy. Politycy Prawa i Sprawiedliwości też, ale to akurat oczywiste, bo atakują wszystkich przedstawicieli rządu.

W tej sprawie jak w soczewce widać pęknięcia w koalicji wynikające z różnych światopoglądów i ambicji poszczególnych polityków, z ich środowisk pochodzenia i związanych z tym uwikłań, a także z różnych interesów.

Ale po kolei.

Na celowniku myśliwych

Konflikt Dorożały z myśliwymi ma dwa główne zarzewia. Pierwszym jest kwestia obowiązkowych badań. Polska 2050 przygotowała projekt nakazujący myśliwym - jako posiadaczom broni - okresowe badania u okulisty i psychologa. Przepisy te nazwano nieoficjalnie "ustawą Dorożały". Rzecz jasna, lobby myśliwskie w parlamencie, z politykami PSL na czele, robiło wszystko, żeby ustawę odrzucić. I tak też się stało - przepadła w pierwszym czytaniu w styczniu 2025 roku. Wcześniej myśliwi organizowali happeningi i demonstracje. Na transparentach wizerunek wiceministra był wpisywany w charakterystyczny kształt celownika, jakby Mikołaj Dorożała był na muszce.

Drugim zarzewiem konfliktu było wprowadzenie ograniczeń dla myśliwych w polowaniu na ptaki.

Chodziło o to, żeby - kierując się postulatami przyrodników - zakazać w Polsce polowań na siedem gatunków ptaków, głównie kaczek, które należy chronić. Mikołaj Dorożała przygotował projekt stosownego rozporządzenia. Uderzył w ten sposób w stół i nie musiał długo czekać, aż nożyce się odezwą.

Zaprotestowały aż cztery ministerstwa. Resort infrastruktury argumentował, że ochrona ptaków uniemożliwi realizację zadań z zakresu ochrony przeciwpowodziowej; rolnictwa - że utrudni walkę z ptasią grypą; rozwoju - że sparaliżuje ruch na lotniskach; a obrony - że zakaz strzelania do ptaków powstrzyma strategiczne dla kraju inwestycje z zakresu obronności.

Co łączy te cztery resorty? Wszystkie są kierowane przez polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Tym razem jednak Dorożała nie odpuścił. Nie musiał procedować ustawy (bez głosów PSL-u zapewne nie przeszłaby przez pierwsze czytanie), zmiany, z początkiem lutego tego roku, wprowadzone zostały rozporządzeniem.

Znamienne przy tej okazji są słowa jednego z liderów PSL Marka Sawickiego, wyartykułowane na antenie Radia Wnet 23 stycznia tego roku. - Albo będzie musiał [Mikołaj Dorożała - red.] się dostosować, albo będzie musiał niebawem zmienić miejsce pracy. To jest jego wybór - powiedział Sawicki.

Ale nie tylko politykom PSL-u naraził się Mikołaj Dorożała, próbując wprowadzać ograniczenia dla myśliwych. Wśród zdecydowanych przeciwników zmian przepisów obowiązujących myśliwych był Józef Czerniak - wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi, wywodzący się z SLD (obecnie Nowa Lewica).

Protest wobec działań Ministerstwa Klimatu i Środowiska, lipiec 2024 roku
Protest wobec działań Ministerstwa Klimatu i Środowiska, lipiec 2024 roku
Źródło: Leszek Szymański / PAP

Porozumienie? Daleko w lesie

Powszechnie wiadomo, że nie ma tak zwanej chemii między wiceministrem Mikołajem Dorożałą a podległym mu dyrektorem generalnym Lasów Państwowych Witoldem Kossem.

Tego iskrzenia zwykle nie widać gołym okiem. Oficjalnie, gdy obaj panowie - Koss i Dorożała - występują obok siebie publicznie, obowiązuje etykieta - uśmiechy, uściski dłoni i wzajemnie kierowane słowa uznania. Ale to tylko pozory.

Zapewne w ich relacjach cieniem położył się "grzech pierworodny" - Witlod Koss nie został powołany przez ministrę klimatu i środowiska Paulinę Hennig-Kloskę, tylko przez Donalda Tuska. Pierwszy leśnik w Polsce jest uważany za człowieka bliżej związanego z Platformą Obywatelską niż z Polską 2050, choć przecież - formalnie rzecz biorąc - jego przełożonymi są Mikołaj Dorożała i Paulina Hennig-Kloska, czyli ludzie Szymona Hołowni, nie Donalda Tuska.

Tyle, jeśli chodzi o tło polityczne. Przejdźmy do merytoryki sporu o lasy.

W tym momencie konieczne jest przywołanie dwóch kwestii: tak zwanego moratorium i wyłączenia "20 procent".

8 stycznia 2024 roku Paulina Hennig-Kloska, ministra klimatu i środowiska, ogłosiła tak zwane moratorium na wycinkę. W ten sposób wyłączyła z gospodarki leśnej 1,3 procent powierzchni lasów w Polsce. Co ważne - miejsca i zakresy tych wyłączeń nie zostały uzgodnione z Witoldem Kossem i Lasami Państwowymi.

Kolejne wyłączenia lasów z wycinek dotyczą obietnicy wyborczej obecnej koalicji rządzącej zapisanej w umowie koalicyjnej. Brzmi ona następująco: "20 procent najcenniejszych obszarów leśnych zostanie wyłączone z wycinki".

Od roku, w ramach tak zwanej Ogólnopolskiej Narady o Lasach, trwa dyskusja, w jaki sposób i które tereny leśne w Polsce oraz w jakim terminie wyłączyć z wycinki, żeby osiągnąć obiecane 20 procent. Organizację tego procesu - niezwykle trudnych negocjacji między wieloma podmiotami, których interesy są sprzeczne - powierzono Mikołajowi Dorożale.

W ramach tej właśnie dysputy, na przełomie listopada i grudnia, swoją propozycję złożyły Lasy Państwowe, publikując mapę - pisaliśmy o tym w artykule "Leśnicy chcą chronić drzewa pośrodku jeziora. 'Cyrk, farsa'". Propozycja leśników spotkała się z oburzeniem tak zwanej strony społecznej (aktywiści, naukowcy). Leśnicy na owej mapie wskazali do wyłączeń między innymi tereny bagnisk, jezior czy łąk, gdzie i tak nie prowadzi się gospodarki leśnej. Strona społeczna stwierdziła, że czuje się oszukana. Zapytany o sprawę Mikołaj Dorożała przyznał, że propozycja Witolda Kossa nie była z nim konsultowana (czyżby rewanż ze strony leśników za brak konsultacji w sprawie wcześniejszego moratorium?) i że nie jest ona "dobrym pomysłem".

Na czym polega oś sporu między nimi? Upraszczając: "ekologiczny" Dorożała działa w kierunku wprowadzania ograniczeń wycinek w polskich lasach, zaś zachowawczy Koss próbuje ten proces ograniczyć i rozciągnąć w czasie. Choć oczywiście, sądząc po oficjalnych wypowiedziach, Lasy Państwowe są za realizacją polityki zwiększającej ochronę drzewostanów w Polsce. Koss lubi powtarzać, że on "tylko jest wykonawcą" poleceń ministra.

Tak czy inaczej, konflikt - mimo oficjalnych zapewnień - trwa i nic nie zwiastuje jego zakończenia.

Najwyraźniej było to widać po publikacji naszego tekstu w grudniu ubiegłego roku. Wiceminister powiedział wówczas, że w Lasach Państwowych funkcjonują "szemrane polityczno-biznesowe układy". W odpowiedzi Witold Koss napisał list do Pauliny Hennig-Kloski, w którym nazwał słowa Dorożały "oszczerstwami". Zaapelował o interwencję i "podjęcie kroków, by tego typu sytuacje nie pojawiały się w przyszłości".

Mówiąc wprost - Koss domagał się dymisji swojego własnego przełożonego, wiceministra. I rzeczywiście, w okresie ostatnich świąt Bożego Narodzenia los wiceszefa MKiŚ wisiał na włosku.

Witold Koss, dyrektor generalny Lasów Państwowych
Witold Koss, dyrektor generalny Lasów Państwowych
Źródło: Tomasz Gzell / PAP

Zasób, ale nie na zawsze

Wtedy - w końcówce grudnia, tuż przed świętami - tak zwana strona społeczna, czyli leśni aktywiści, skrzyknęła się w mediach społecznościowych i wysyłała do Donalda Tuska petycje w obronie "swojego" ministra. Autorzy petycji pisali: "Mikołaj Dorożała jest dla nas gwarantem odpowiedzialnego przebiegu i finalizacji procesu wyznaczania lasów cennych przyrodniczo i ważnych społecznie".

Dodajmy, że lasy "cenne przyrodniczo" i "ważne społecznie" to dwie kategorie lasów, gdzie mają zostać wprowadzone ograniczenia gospodarki leśnej, więc te ustalenia są kluczowe dla realizacji cytowanego wyżej zapisu umowy koalicyjnej, dotyczącego "20 procent" wyłączeń z wycinek.

I jeszcze jedno: jeśli chodzi o ataki na Dorożałę ze strony Koalicji Obywatelskiej, to nie sposób nie wspomnieć o przypadku Magdaleny Filiks, posłanki KO ze Szczecina. W grudniu 2024 roku napisała na portalu X: "Rejestrując szereg szkodliwych działań, zaniechań i działania na szkodę sektora branży drzewnej i 'przyrodniczej' zwrócę się osobiście do premiera rządu Donalda Tuska ze szczegółowym raportem w tej sprawie i wnioskiem o odwołanie wiceministra Dorożały".

Kiedy OKO.press napisało, że Magdalena Filiks liczyła na posadę w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, ale jej nie otrzymała i być może stąd jej aktywna postawa w krytyce Mikołaja Dorożały, posłanka odpowiedziała: "nikt nie krytykuje wiceministra Dorożały z żadnego innego powodu niż absolutny brak kompetencji".

Ale wówczas organizacje ekologiczne wystosowały kolejną petycję w obronie wiceministra.

Grudzień zeszłego roku był więc dla Mikołaja Dorożały trudnym miesiącem, w którym raz po raz ktoś próbował usunąć go ze stanowiska. Jak się okazało - nieskutecznie. Jakie znaczenie miało wstawiennictwo strony społecznej? Tego być może nigdy się nie dowiemy, ale z pewnością wiceszef resortu klimatu i środowiska nie jest polityczne bezbronny. Jego największym zasobem politycznym jest poparcie, jakie otrzymuje od strony społecznej. Choć nie jest ono dane raz na zawsze.

- Część naszego środowiska czuje coraz większe rozczarowanie - mówi nieoficjalnie jedna z aktywistek. - Minął rok, Ogólnopolska Narada o Lasach nie przyniosła spodziewanych efektów, zmiany w kierunku ochrony lasów są niewystarczające, idące nie tak daleko, jak byśmy tego chcieli, i zbyt powolne. Więc w samym środowisku narasta zniecierpliwienie i kto wie, być może i u nas poparcie dla ministra już nie będzie takie silne.

Ale też nie jest tak, że nic się nie dzieje w temacie ochrony lasów w Polsce. Z punktu widzenia strony społecznej Mikołaj Dorożała odnosi sukcesy - w tym roku mają zacząć funkcjonować tak zwane lasy społeczne, zaś starolasy w ciągu roku mają objąć 1 procent powierzchni lasów w Polsce, a do stycznia 2027 roku - 2 procent (lasy społeczne i starolasy to nowe formy ochrony przyrody ze znacznymi ograniczeniami w gospodarce leśnej lub całkowitym wyłączaniem obszarów z tej gospodarki). Poza tym cały czas są zakładane nowe rezerwaty, finalizuje się sprawa powołania Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry, trwają rozmowy nad powołaniem Turnickiego Parku Narodowego. Więc działań mających na celu ochronę przyrody, które znajdą swój finał w najbliższym czasie, jest sporo i z pewnością jest to zasługa Mikołaja Dorożały. W porównaniu z działaniami poprzedniej ekipy rządzącej zmiana jest wręcz gigantyczna.

A jednak - jak słyszymy - dla wielu to zbyt mało. Dla innych zaś - zbyt dużo. Pomiędzy nimi stoi, jakby w rozkroku, wiceminister Mikołaj Dorożała.

Protest wobec działań Ministerstwa Klimatu i Środowiska, grudzień 2024 roku
Protest wobec działań Ministerstwa Klimatu i Środowiska, grudzień 2024 roku
Źródło: Leszek Szymański / PAP

Wschód protestuje, na zachodzie bez zmian

Jest więc wiceminister Mikołaj Dorożała atakowany z wielu stron. Jak sam twierdzi, pozostaje poza wszelkimi układami i dla wielu ma to być sytuacja bardzo niewygodna. Poza tym realizuje trudne zadanie jako "ekologiczna twarz rządu", próbując połączyć interesy ochrony przyrody z interesami poszczególnych grup.

Jedną z nich jest właśnie tak zwana branża drzewna. To na jej przedstawicieli - otwarcie krytykujących ministerstwo - Mikołaj Dorożała złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Dokładnie rzecz ujmując - w zawiadomieniu wymienia się dwie rodzinne firmy (Karpowiczów i Wysockich), które - działając pod Białymstokiem w dwóch nadleśnictwach - mogły, zdaniem ministra Dorożały, brać udział w "ustawianiu przetargów" przy pomocy łapówek.

Zarzut bardzo poważny, ale czy oparty na wiarygodnych przesłankach? Piszemy o tym szerzej w artykule opublikowanym dziś w tvn24.pl.

Niezależnie od tego, jakie dalej będą losy samego zawiadomienia - czy prokuratura podejmie w tej sprawie czynności, czy nie - faktem jest, że branża drzewna, jak tylko może, broni się przed wprowadzeniem ograniczeń wycinek i robi to we własnym interesie - wszak ochrona lasów i zmniejszanie liczby drzew do ścięcia oznacza dla nich straty finansowe.

- Czy rzeczywiście tak jest, co próbują nam przekazać organizatorzy Protestu Branży Drzewnej, że ograniczenia wycinek w lasach są gwoździem do trumny dla całej branży?

- Wszystko zależy od tego, gdzie są te ograniczenia i kto akurat się wypowiada - mówi Rafał Jajor, redaktor naczelny "Gazety Leśnej" i portalu firmylesne.pl, dyrektor biura Polskiego Związku Pracodawców Leśnych. - 1,3 procent w skali kraju [powierzchnia lasów objęta moratorium - red.] to niewiele, ale 60 procent z tego na terenie jednej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, to jest bardzo dużo. Tak zwane moratorium na wycinki w 60 procentach dotyczy RDLP Białystok. I rzeczywiście przedsiębiorcy mają tam teraz duży problem. Dotyczy to zarówno zakładów usług leśnych, jak i przedsiębiorców, dla których drewno jest surowcem. Często fabryki te specjalizowały się w obróbce określonego gatunku drewna - dębiny na przykład - i zainwestowały w odpowiednie maszyny. Ograniczenia wycinek dotyczą dębu właśnie - i powstaje problem. Dąb musi być teraz sprowadzany z innych części Polski, z zagranicy. Więc ograniczenia wycinek mogą lokalnie zburzyć cały rynek.

- Więc można mówić, że cała branża stoi na skraju przepaści, jak twierdzą liderzy Protestu Branży Drzewnej?

- Nie, nie jest tak, że cała branża stoi na skraju przepaści, absolutnie nie - odpowiada Rafał Jajor. - Problemy dotyczą głównie województw podlaskiego i podkarpackiego. I stamtąd też wywodzą się protestujący. W pozostałych częściach Polski nikt nie protestuje, bo nie ma tam tylu ograniczeń wycinek i branża nie odczuwa tych problemów.

- Nie można więc jakoś lokalnie zaradzić tym problemom? Ministerstwo mogłoby jakoś wesprzeć te firmy, które najbardziej ucierpiały, zamiast prowadzić z nimi polityczną wojnę.

- Minister Dorożała, jeszcze zanim weszło w życie moratorium, obiecywał, że będą jakieś rekompensaty, jakieś programy wsparcia dla tych firm, pozwalające na przebranżowienie się, i tak dalej. No, ale nic takiego nie ma miejsca.

- A na Białostocczyźnie i Podkarpaciu branża protestuje...

- Myślę, że ministerstwo popełniło błąd, wprowadzając to moratorium w ten sposób, że tak duża część lasów objętych ograniczeniami w gospodarowaniu znajduje się na terenie jednej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, że to nie zostało w miarę równomiernie rozłożone w całym kraju - ocenia redaktor naczelny "Gazety Leśnej". - Postulaty na przykład Polskiego Związku Pracodawców Leśnych były takie, żeby ograniczenia pozyskania drewna rozłożyć równomiernie na obszarze całej Polski i wprowadzać je stopniowo, na przykład w okresie dziesięciu lat. Wówczas można by uniknąć tych problemów.

Protest wobec działań Ministerstwa Klimatu i Środowiska, lipiec 2024 roku
Protest wobec działań Ministerstwa Klimatu i Środowiska, lipiec 2024 roku
Źródło: Leszek Szymański / PAP

- Żeby było jasne: osobiście jestem za tym, żeby chronić lasy, żeby lasy cenne przyrodniczo wyłączać z gospodarczego użytkowania, żeby zakładać nowe parki narodowe, rezerwaty, i tak dalej - odpowiada dyrektor biura Polskiego Związku Pracodawców Leśnych. - Natomiast trzeba to zrobić w taki sposób, żeby z drugiej strony nie zabić gospodarki leśnej i przemysłu drzewnego. Bo niewątpliwie jest dla środowiska lepiej, jeśli będziemy budować domy z drewna, a nie z betonu. Lepiej będzie, jeżeli będziemy robić zabawki czy stoły z drewna, a nie z plastiku. A to drewno musimy gdzieś pozyskiwać. Nikt chyba nie zarzuci Szwedom czy Finom, znanym z ekologicznych postaw, że niszczą swoje lasy, a przecież pozyskują dużo drewna. Więc chrońmy lasy, ale róbmy to z głową.

Czytaj także: