Łapiemy kogoś, odbieramy mu ewentualnie prawo jazdy, a sieć nadzoru jest tak dziurawa, że zanim ktoś drugi raz wpadnie, to mija trochę czasu - tak polski system walki z pijanymi kierowcami opisał Łukasz Zboralski, dziennikarz specjalizujący się w bezpieczeństwie ruchu drogowego. Na antenie TVN24 podał przykłady, z których system mógłby skorzystać.
Policja i prokuratura wyjaśniają okoliczności tragicznego wypadku, do którego doszło w sobotę w Stalowej Woli na drodze wojewódzkiej numer 871 na Podkarpaciu. Według relacji podkarpackiej policji, kierujący audi a7 podczas wyprzedzania zderzył się z prawidłowo jadącym z naprzeciwka audi a4, którym podróżowały trzy osoby, w tym kilkuletnie dziecko.
Mimo reanimacji nie udało się uratować życia 37-letniej kobiety i 39-letniego mężczyzny. Małżeństwo, które podróżowało z synkiem, osierociło w sumie trójkę dzieci. Pasażer, dwuipółletni chłopiec nie odniósł poważniejszych obrażeń.
Kierowca, który spowodował wypadek, przebywa w szpitalu, przebył operację. Był nietrzeźwy. Prokuratura prowadzi śledztwo pod kątem sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym i spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Podejrzanemu może grozić nawet 12 lat więzienia.
Zboralski: pozwalamy jeździć pijanym dopóki po raz drugi ich nie złapiemy
O tym, jak powinno karać się piratów drogowych, szczególnie takich, którzy do samochodu wsiadają pod wpływem alkoholu, mówił na antenie TVN24 Łukasz Zboralski, dziennikarz specjalizujący się w bezpieczeństwie ruchu drogowego z portalu BRD24.
- Nie jesteśmy i nikt na świecie nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi ludźmi, którzy łamią prawo ruchu drogowego, między innymi z tymi, którzy wsiadają za kółko po pijaku. Natomiast są pewne machizmy, z których Polska nie korzysta do dzisiaj - przyznał..
Zauważył, że w "dyskusji społecznej wciąż nie możemy przełamać bariery między innymi zatrzymywania pojazdów" ludzi pod wpływem alkoholu. - Dobrze wiemy w Polsce, że ponad 80 procent ludzi, którzy siedzą dzisiaj w więzieniach za to, co zrobili na drodze, to są głównie recydywiści alkoholowi. Pozwalamy im jeździć dopóki po raz drugi ich nie złapiemy przypadkowo patrolem albo kiedy nie wyrządzą czegoś złego - mówił.
Zwrócił przy tym uwagę, że "kilkanaście krajów Unii Europejskiej pozwala zatrzymywać pojazdy ludzi, których przyłapało się na jeździe po pijanemu". - To nie jest idealny środek i nie zabezpieczy na przykład przed pożyczeniem samochodu, ale moim zdaniem już bardzo utrudnia to, żeby ktoś po alkoholu wsiadł za kółko ponownie - stwierdził.
Zboralski przypomniał, że alkoholizm to choroba. - My tym ludziom chorym nie pomagamy, nie podajemy w ogóle ręki, jako społeczeństwo nie staramy się, aby oni z tej choroby spróbowali wyjść - ocenił.
"Dziurawa" sieć nadzoru
Dziennikarz przywołał tu przykład Słowacji. - Oprócz drakońskich kar pieniężnych za przekraczanie prędkości wprowadziła też system, w którym jak się kogoś złapie po pijanemu za kierownicą, to przechodzi obowiązkową rozmowę z psychologiem. Psycholog sprawdza, czy był to jednorazowy wybryk, czy jest to ktoś z problemem alkoholowym. Jeśli ma problem alkoholowy, to proponuje mu się leczenie - opisał. - W Polsce tego nie ma - zauważył.
- My łapiemy kogoś, odbieramy mu ewentualnie prawo jazdy, a sieć nadzoru jest tak dziurawa, że zanim ktoś drugi raz wpadnie, to mija trochę czasu - komentował. Zwrócił uwagę, że policjanci w swoich kronikach notują "bardzo dużo przypadków złapania osób, które jeździły mimo cofniętych uprawnień". - I jeżdżą mimo cofniętych uprawnień raz, drugi, trzeci - zaznaczył.
Kolejną rzeczą, która w polskim systemie nie działa wystarczająco w tej kwestii, są według Zboralskiego sądy, a dokładniej egzekucja kar. Przypomniał tu, że sądy mają możliwość zasądzenia montażu w samochodzie tak zwanej blokady alkoholowej, która uniemożliwia uruchomienie auta w przypadku wykrycia alkoholu w wydychanym powietrzu.
- Z rynku wiem, że te urządzenia nie są popularne i są stosowane u tych złapanych po alkoholu, którzy chcą skrócić karę, czyli wrócić szybciej na drogę - powiedział.
"Mamy niską świadomość społeczną tego, co dzieje się na drogach"
Dziennikarz punktował także, że "mamy niską świadomość społeczną tego, co dzieje się na drogach". - Nam się wydaje, że "jechałem tylko trochę szybciej", czyli sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt (kilometrów na godzinę) w mieście, czy "trochę szybciej", czyli 180 na autostradzie - mówił.
Mówiąc o pijanych kierowcach, stwierdził, że "ludzie nie mają tej świadomości, jak mocno zmienia się ryzyko tego, że zrobią krzywdę na drodze sobie i komuś". - Mają trochę myślenie magiczne, dziecięce, że do momentu, kiedy nic się nie stanie, to przecież w zasadzie nie ma żadnego wykroczenia wewnętrznie, dla nas, bo zawsze jakoś do tego domu dojeżdżamy - opisał.
W 2015 roku wprowadzono przepisy, według których kierowcom, którzy przekroczą dozwoloną prędkość o więcej niż 50 km/h w obszarze zabudowanym, prawo jazdy zostanie odebrane bezpośrednio przez kontrolującego ich policjanta. Zaostrzono także kary dla pijanych kierowców oraz tych, którzy pod wpływem alkoholu spowodowali wypadek drogowy.
>> Nowe przepisy od kilkunastu godzin i już ponad 60 kierowców bez prawa jazdy (artykuł z 2015 roku)
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Tarnobrzeg 112 - Ratownictwo Powiatu Tarnobrzeskiego