Jeden problem, wiele instytucji i żadnego rozwiązania. - Tu biegają karaluchy, ja przechodzę zatrucia pokarmowe, boimy się pożaru - mówi Paweł, jeden z mieszkańców kamienicy w centrum Warszawy. Ciężko chory pan Maciej uprzykrza życie kilkudziesięciu sąsiadom, bo nie ma siły sprzątać, nie ma pieniędzy na prąd, mieszkanie oświetla ogniem. I mimo że potrzebuje pomocy, instytucje sprawę rozwiązują ostrym cięciem: MOPS daje pieniądze, zarządca kamienicy postanawia wyrzucić na bruk. - Zabrakło tu ludzkich odruchów - oceniają specjaliści.
- Proszę, zapraszam - drzwi otwiera pan Maciej. Ma 70 lat, mieszka tu od 50. Pokazuje, jak wygląda jego życie. - Tu, w tym barłogu śpię. Kładę się szybko, bo coraz szybciej robi się ciemno, a ja nie mam prądu, bo mnie nie stać. Skubię ten chleb, bo nie mam nic innego do jedzenia - mówi.
500 zł zasiłku
Jego cały dochód to 500 złotych. Tyle ma na miesiąc. Zasiłek przyznał mu Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Pan Maciej nie ma rodziny, która mogłaby go wspomóc, nie ma emerytury. Twierdzi, że był kiedyś strażakiem, ale nie potrafi wyjaśnić, dlaczego nie dostaje za służbę pieniędzy na starość. Z biedy schudł 40 kg, problemem jest dla niego przejście się po pokoju. - Nogi mam po paraliżu. Zwiotczenie mięśni. Nie mam siły sprzątać, czasami tylko na czworaka chodzę i szczoteczką zmiotę - mówi.
Ale to nie wystarcza. Niesprzątane wiele lat mieszkanie obrasta kurzem, jedzenie nietrzymane w lodówce gnije. - Smród się niesie po całej kamienicy. Mnożą się karaluchy, biegają szybami wentylacyjnymi. I wchodzą nam do mieszkań - mówi pan Paweł, który mieszka dokładnie nad panem Maciejem.
Sąsiad z mieszkania pod panem Maciejem: - Czyścimy to mocnymi środkami, ale moja żona już spakowała walizki, powiedziała że nie chce mieszkać w takim miejscu.
- Mam ciągle zatrucia pokarmowe, żona dostała choroby skóry, boimy się o dziecko. To obrzydliwe, że musimy żyć w takich warunkach - dodaje pan Paweł.
"To zagrożenie"
Sanepid ostrzega. - Na karaluchach żyje około 80 pasożytów. One mogą stanowić ogromne zagrożenie dla życia tych ludzi - mówi Joanna Narożniak z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie.
Ale pasożyty to nie wszystkie problemy mieszkańców. Jako wspólnota wysłali pismo do zarządcy budynku, w którym alarmowali: "Sąsiad ogrzewa się i oświetla mieszkanie żywym ogniem, to realne zagrożenie pożarem". Napisali je w kwietniu. - Do tej pory nie dostaliśmy odpowiedzi - mówią.
Pan Maciej rozkłada ręce: - Chciałbym, żeby tu było czysto. Ale ja naprawdę nie mam na to ani pieniędzy, ani sił - mówi.
Jak to możliwe, że nikt nie zainteresował się losem niedołężnego mężczyzny czy jego sąsiadów? Dlaczego wysyłane pisma nie doczekały się odpowiedzi, a 70-latek wsparcia?
Jak się okazuje - zdaniem zarządcy nieruchomości - problem właściwie został rozwiązany. - To znaczy on będzie rozwiązany, kiedy dojdzie do eksmisji. Miejmy nadzieję, że na początku przyszłego roku - mówi Bartosz Krupa z Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami Śródmieście.
Pismo? Odpisaliśmy. Albo i nie
Powód to brak opłat czynszowych. O zagrożeniu pożarowym i epidemiologicznym Krupa nic nie wie, mimo że twierdzi, iż na każde pismo mieszkańców jego pracownicy odpisują. - Odpisaliśmy na pewno - mówi. - Nie odpisaliśmy? Proszę mi je wysłać na maila, spróbuję znaleźć winowajcę, co nie odpisał.
Z eksmisją trzeba poczekać do wiosny, bo nie można wyrzucać ludzi na bruk zimą. Zdaniem Bartosza Krupy pan Maciej może jednak trafić nie na ulicę, ale do schroniska dla bezdomnych. - I tym samym problem mieszkańców zostanie rozwiązany - twierdzi.
Takie rozstrzygnięcie dziwi dr. Piotra Brodę-Wysockiego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który na co dzień zajmuje się kwestią wykluczenia społecznego. - Jeśli jest problem i można go zamieść pod dywan, usunąć, lub wyrzucić przez balkon, to najlepiej to zrobić i mieć poklask. Ale nie tędy droga - mówi.
Sugeruje, że do pana Macieja powinien trafić pracownik pomocy społecznej, przeprowadzić wywiad i znaleźć rozwiązanie.
- O tak, mamy cały szereg rozwiązań - zapewnia Magdalena Kulig, pracownik socjalny z Centrum Pomocy Społecznej Warszawa Śródmieście. Poza zasiłkiem - jak tłumaczy - osoba znajdująca się pod ich opieką może otrzymać pomoc dzienną. - Czyli na przykład kogoś, kto przyjdzie, posprząta, zrobi zakupy, pomoże się umyć. A jeśli to za mało, możemy zorganizować miejsce w całodobowym domu opieki - mówi.
Pomoc jest, ale nie dla pana Macieja
Problem polega na tym, że pełen wachlarz rozwiązań, z nieznanych powodów, nie jest dla pana Macieja. - Chętnie bym chciał dostać taką pomoc - mówi. Jak zapewnia, do niego pracownik pomocy nie zagląda często. Kiedy był ostatnio? Pan Maciej nie pamięta. - Zasiłek 500 zł przynosi mi listonosz - dodaje.
- Gdyby tam ktoś przyszedł, porozmawiał, pomógł posprzątać, to może niepotrzebna byłaby eksmisja. Może nie trzeba byłoby radykalnych środków. Może wystarczyłoby zaktywizować sąsiadów, zapłacić ze środków pomocy społecznej komuś za posprzątanie. MOPS wybiera najprostszy sposób: dajemy pieniądze i tyle - mówi Broda-Wysocki.
Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej nie chcą sprawy komentować.
- O panu Macieju nic nie powiem, jest naszym klientem, a my mamy obowiązek ochrony danych osobowych klientów - mówi Katarzyna Bębas, kierownik Działu Pomocy Środowiskowej w MOPS.
Usta zamyka też dyrekcja placówki, zasłaniając się znów ustawą. Próbowaliśmy dowiedzieć się więcej o tym, jak MOPS pomaga choremu człowiekowi, u źródła - czyli nie u urzędnika, ale pracownika socjalnego.
Na pytanie, jak często odwiedzany jest pan Maciej, Magdalena Kulig odpowiada: - Nie mogę powiedzieć nic, nie jestem upoważniona do rozmowy o kliencie.
Dlaczego schorowany mężczyzna nie ma ustanowionej opieki czasowej, osoby, która zrobiłaby mu zakupy, posprzątała w mieszkaniu?
- Nie mogę komentować spraw dotyczących naszego klienta, zakazuje mi tego ustawa o ochronie danych osobowych - mówi Kulig.
Wszyscy w ośrodku zasłaniają się więc ustawą - mimo że pan Maciej sam chętnie o swoim życiu opowiada. Teraz grozi mu eksmisja. - I życie w schronisku dla bezdomnych. Co to jest za życie? Proste: oni tam śpią z tobołami pod głową, żeby im nikt nie ukradł, buty przywiązują do łóżek, żeby tam były, jak się obudzą. I to jest rozwiązanie? - denerwuje się Broda-Wysocki.
- Nie chcemy, żeby go eksmitowali. Chcemy, żeby ktoś mu pomógł. Urzędników jest coraz więcej, a nie pomagają, nie robią nic, żeby nam i temu panu żyło się trochę lepiej. Żeby nie urągało to jego człowieczeństwu i żebyśmy my mogli normalnie egzystować - mówią tymczasem sąsiedzi.
- No bieda. Łatwiej i szybciej mi będzie umrzeć - mówi pan Maciej.
Autor: Olga Bierut / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | Krzysztof Nowicki