Dochodzenie w sprawie wypadku na pokazach lotniczych Air Show w Radomiu dopiero się zaczyna, ale eksperci już stawiają pierwsze hipotezy. Ich zdaniem tragedia prawdopodobnie następstwem błędu pilota
Do tragicznego wypadku doszło w momencie, gdy samoloty z grupy akrobatycznej "Żelazny" wykonywały manewr mijania, element figury zwanej "rozetą". Każda z maszyn rozwija wtedy prędkość ok. 300 km/h.
Dwa samoloty zderzyły się, skrzydło jednej z maszyn na oczach tysięcy widzów roztrzaskało się. Maszyny runęły na ziemię. Piloci nie mieli żadnych szans.
- Straciliśmy dwóch wspaniałych kolegów z grupy Żelazny - powiedział generał Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych.
"Żelazny" - to jedna z najlepszych grup akrobatycznych w kraju. Akrobaci latają podczas pokazów "skrzydło w skrzydło", maszyny dzielą od siebie wtedy dosłownie centymetry. W tej sytuacji podmuch wiatru lub minimalny błąd w pilotażu może spowodować wypadek - komentują lotnicy, świadkowie tragedii.
- Każdy kto pilotował samolot rozważa jaka jest granica jego możliwości psychicznych, fizycznych i jeszcze musi brać trzeci czynnik: pogodowy. Ja tutaj bym upatrywał braku tego łutu szczęścia raczej w tych warunkach pogodowych - mówił w TVN24 prezes Stowarzyszenia Lotniczego Grzegorz Brychczyński. - Wiatr był w porywach dość silny. Wychodziło słońce, czyli była jeszcze turbulencja - zwrócił uwagę.
Jak dodał, Zliny - maszyny, na których lecieli członkowie "Żelaznego" - to samoloty bardzo szybkie, lekkie i bardzo wrażliwe na takie szkwały czy podmuchy powietrza. - Jeden z instruktorów, który uczył mnie latać na tym samolocie. Uważaj, bo to jest tak jak narowisty koń, musisz go krótko trzymać - podsumował Brychczyński.
Krzysztof Zalewski, ekspert do spraw lotnictwa, stawia na błąd pilota. - Czasem drobna nieuwaga i dochodzi do tragedii - powiedział w TVN24. Jego zdaniem sprzęt był przygotowany, a organizacja była na najwyższym poziomie. - Bezpieczeństwo zostało zachowane w sposób maksymalny. Nie doszło do większej tragedii, samoloty nie spadły na ludzi - dodał.
- Nie wiem, co się stało. Może jeden z kolegów poleciał trochę wyżej, albo innemu ręka zadrżała i poleciał trochę niżej - mówi przyjaciel Marchelewskiego Cezary Orzech. - Może mój przyjaciel podczas ostatniego lotu chciał pokazać, ze to zrobi w sposób absolutnie niewiarygodny - uważa Orzech.
Marchelewski był bardzo doświadczonym pilotem, legendą w branży. Był instruktorem szybowcowym i samolotowym, dyrektorem Aeroklubu Ziemi Lubuskiej i pilotem liniowym w firmie SKY Express. Wylatał prawie 4900 godzin. Miał 62 lata.
Banachowicz miał lat 24. Był członkiem Aeroklubu Ziemi Lubuskiej. Mimo młodego wieku był doświadczonym pilotem - wylatał 500 godzin.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24