"Zarządziłam postępowanie wyjaśniające w ministerstwie i w Instytucie Pileckiego. Wyników postępowania oczekuję do końca tygodnia. Na ich podstawie podejmę odpowiednie decyzje" - napisała 26 sierpnia na platformie X ministra kultury Marta Cienkowska. Podkreśliła przy tym, że sprawę "ustawy o ochronie sygnalistów i Instytutu Pileckiego" od początku traktuje "bardzo poważnie".
Reakcja Cienkowskiej to pokłosie doniesień Wirtualnej Polski o sytuacji w Instytucie Pileckiego. Portal 15 sierpnia napisał, że szefowa berlińskiego oddziału Instytutu Hanna Radziejowska została odwołana ze stanowiska.
Krzysztof Ruchniewicz, dyrektor tej jednostki, miał pretensje do podwładnej, że zaalarmowała ministrę kultury i polską ambasadę w Berlinie o planowanym przez Instytut cyklu seminariów o problemie "restytucji mienia 'niepolskiego' w Polsce po 1945 roku". Ruchniewicz tłumaczył, że w seminariach chodziło wyłącznie o naukową dyskusję, a nie o wstęp do zwrotu mienia. Odwołanie Radziejowskiej, która potem polemizowała z nim publicznie, motywował utratą zaufania.
Problem w tym, że list Radziejowskiej wbrew jej intencjom wyciekł do mediów (opisała go 5 sierpnia "Rzeczpospolita"). Otrzymał go, już po tej publikacji, także Ruchniewicz. Według ustaleń WP to ministerstwo przekazało go dyrektorowi, mimo że wcześniej - gdy Radziejowska zgłaszała mobbing w Instytucie - zapewniało ją, że została objęta ochroną jako sygnalistka. Jej zgłoszenie powinno więc być poufne, a ona sama chroniona przed ewentualnym odwetem szefa.
Ministra Cienkowska początkowo odcinała się od tego tematu. Na konferencji prasowej 21 sierpnia stwierdziła, że "zmiany kadrowe są w gestii dyrektora Instytutu Pileckiego". A jej resort przekonywał, że Radziejowska nigdy sygnalistką nie została, bo jej zgłoszenie nie kwalifikowało się do ochrony. Mail z potwierdzeniem miał być pomyłką. Na tym stanowisku stoi też Instytut Pileckiego.
- To nie organ, który otrzymuje zgłoszenie, przesądza, czy dana osoba jest sygnalistą - komentuje w rozmowie z tvn24.pl dr hab. Grzegorz Makowski z SGH, który uczestniczył w pracach nad przyjęciem ustawy o ochronie sygnalistów. Jak zaznacza, skoro resort na ochronę się zgodził, nie ma prawnej możliwości "wycofania się z niej".
Radziejowskiej grozi teraz dyscyplinarne zwolnienie, którego bezpośrednią przyczyną - według informacji WP - ma być jej poufny list. Pracę w berlińskim oddziale stracił już, także dyscyplinarnie, zastępca Radziejowskiej Mateusz Fałkowski, wraz z którym 8 sierpnia napisała wspomnianą wyżej polemikę z Krzysztofem Ruchniewiczem o planowanym cyklu seminariów (tekst ukazał w "Rzeczpospolitej"). Według Radziejowskiej także Fałkowski był sygnalistą i powinien być chroniony.
W czwartek interwencję w tej sprawie podjęło Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich.
Sprawa Radziejowskiej to element szerszej dyskusji o przyszłości Instytutu Pileckiego i kontrowersji wokół jego obecnego dyrektora. Profesor Ruchniewicz przekonuje, że próbuje przeistoczyć Instytut w prawdziwą jednostkę badawczą. I że w tym celu sprząta po poprzednikach. Jego przeciwnicy zarzucają mu, że wygasza działalność Pileckiego i za mocno sprzyja Niemcom.
Mimo wątpliwości dotyczących części inwestycji Instytutu (na przykład wydatków na placówki w Nowym Jorku i Szwajcarii, o czym informowaliśmy w tvn24.pl) zyskał on spore grono zwolenników. Za przykład sukcesów podawano aktywność placówki w Berlinie, gdzie szefową do niedawna była Hanna Radziejowska.
Maria Pankowska: Zgłoszenie nieprawidłowości w Instytucie Pileckiego dla sygnalistki skończyło się odwołaniem z funkcji. Grozi jej też dyscyplinarne zwolnienie. Ministerstwo przekonuje, że Hanna Radziejowska sygnalistką nigdy nie została. Czy ustawa o sygnalistach nie działa?
Dr hab. Grzegorz Makowski*: Ta sprawa to ewenement, podobnie zresztą jak wcześniejsza, dotycząca sygnalistki w Ministerstwie Nauki. Obnaża wiele mankamentów ustawy o ochronie sygnalistów. Ale też pokazuje, że mimo wielu niedociągnięć tej regulacji osoby mające odwagę reagować na nadużycia w swoich miejscach pracy mają większe możliwości działania niż w czasach, gdy tej ustawy nie było.
Tu w dodatku mamy przypadek o zasięgu międzynarodowym, bo pani Radziejowska pracowała w Niemczech i może próbować się odwoływać także do tamtejszych przepisów o ochronie sygnalistów, także na kanwie prawa pracy, które w niemieckiej regulacji jest uwzględnione.