Na przyszły tydzień ma już zapisanych dwadzieścia pacjentek z Polski. - Teraz jest mniej z powodu pandemii - tłumaczy. Każda odwiedza dr. Janusza Rudzińskiego w niemieckiej klinice w Forst (przy granicy z Polską, 75 kilometrów od Zielonej Góry). W polskiej - za ten sam zabieg usunięcia ciąży - groziłoby lekarzowi do trzech lat więzienia. - Jest mi bardzo szkoda Polek - przyznaje ginekolog w rozmowie z Jackiem Tacikiem.
Doktor Rudziński jest absolwentem gdańskiej Akademii Medycznej. Pracował w Szwecji, potem w Zagłębiu Ruhry. W 1995 roku został ordynatorem kliniki ginekologicznej w Schwedt. W 2007 roku - szefem Kliniki Ginekologii Onkologicznej w szpitalu w Prenzlau. Odszedł dwa lata temu. Jest w wieku emerytalnym, a mimo to dalej pracuje. - Jestem wolno praktykującym ginekologiem - wyjaśnia. Dla pieniędzy? - Nie, bo prosiły mnie o to polskie organizacje kobiece - zapewnia.
Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, który uznał niekonstytucyjność przepisów dotyczących aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu, jest zdaniem dr. Rudzińskiego równoznaczne z zakazem aborcji w Polsce.
Jacek Tacik: Telefony się rozdzwoniły?
Dr n. med. Janusz Rudziński: Nie.
Cisza?
Aż tak, to też nie. Odbieram tyle telefonów, co zawsze: od pięćdziesięciu do osiemdziesięciu.
Tygodniowo?
Dziennie.
Będzie ich więcej?
Nie mam złudzeń. Trybunał Konstytucyjny de facto zdelegalizował aborcję w Polsce, no bo który z lekarzy zgodzi się w tych warunkach usunąć ciążę? Jeżeli płód jest chory, to nie można go ruszyć, no bo przecież kobieta jest od tego, żeby rodzić, a jeśli przez przypadek umrze, powie się "trudno". Taki jest najwyraźniej los kobiety w katolickiej Polsce.
Ile ma pan pacjentek z Polski?
Myślę, że około tysiąca rocznie.
Kim są?
Od czternastoletnich uczennic, poprzez studentki, aktorki, pracownice instytucji katolickich, na zakonnicach i partnerkach księży kończąc. Zanim pan zapyta: nie, duchowni nie przyjeżdżają do mnie w sutannach, ale… wie pan, jak jest. Różne są sytuacje.
Nie wiem.
Zaledwie dwa tygodnie temu trafiła do mnie pacjentka na granicy legalności aborcji: między dwunastym a trzynastym tygodniem ciąży. Chciałem odesłać ją z kwitkiem, ale bardzo nalegała. Mówiła, że zrujnuję jej życie. Zawołała swojego partnera, który przerażony wybełkotał: "Panie doktorze, pan to musi zrobić, bo inaczej mnie zniszczą. Jestem księdzem".
I?
Nie odmówiłem.
+++
Rozmowę przerywa dzwonek telefonu. Doktor Rudziński przeprasza i odbiera. Słychać zakłopotany głos kobiety.
Kobieta: Dzień dobry, czy dodzwoniłam się do doktora Rudzińskiego?
Rudziński: Tak, ale teraz jestem zajęty. Proszę zadzwonić za godzinę. Chodzi pani o aborcję?
Kobieta: Tak, tak… Jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko - jeśli urodzę - będzie z zespołem Downa.
Rudziński: Rozumiem. Proszę zadzwonić za godzinę. A była pani wczoraj na demonstracjach? Walczyła pani o swoje prawa?
Kobieta: Nie, bo chwilowo jestem w Toruniu.
Rudziński: O, tym bardziej trzeba było pójść do ojca dyrektora i protestować!
Kobieta: Gdyby to było takie proste.
Rudziński: Tak, to nie jest proste. Proszę zadzwonić za godzinę. Postaram się pani pomóc.
+++
Jacek Tacik: Pomoże jej pan?
Dr n. med. Janusz Rudziński: Mam za mało informacji. Czy zrobiła pełną diagnostykę? Skąd pewność, że dziecko będzie chore? Nie wiem, który to tydzień ciąży.
A co, jeśli szesnasty lub siedemnasty?
Było już u mnie kilka takich pacjentek. Nie mogłem operować. Prawo w Niemczech jest jasne: usunąć ciążę, bez podania przyczyny, można do dwunastego tygodnia. Trzeba jedynie - trzy dni przed zabiegiem - skonsultować się z psychologiem, który wystawia niezbędne zaświadczenie.
Staram się jednak nikogo nie zostawiać bez pomocy. Dlatego - w takich skrajnych przypadkach - proponuję podróż do Holandii, gdzie można usunąć ciążę do siedemnastego tygodnia, a w trzech konkretnych klinikach… nawet do dwudziestego pierwszego.
Wspominał pan o czternastolatkach…
…ostatnia była w ubiegłym tygodniu.
Sama?
Nie, z matką. Prawo niemieckie w tym punkcie też nie pozostawia żadnych wątpliwości: nieletnia może poddać się aborcji, jeśli zgodę - poza nią samą - podpisze jeden z rodziców.
Te dziewczyny są zdeterminowane: dla nich urodzenie dziecka - jak mi mówią - byłoby równoznaczne z końcem kariery zawodowej, której jeszcze nie zaczęły, czyli de facto z katastrofą życiową.
Nie mają dylematu?
Może? Czasem któraś nawet uroni łezkę, ale na tym się kończy. Piszą do mnie później, że uratowałem im życie.
Najbardziej przerażone są kobiety z południowo-wschodniej Polski. Jedna jeszcze w drzwiach pytała, czy ksiądz może się o tym dowiedzieć. "A Boga się pani nie boi?" - odpowiedziałem. A ona: "Nie wiadomo, czy Bóg istnieje, a jeśli istnieje, to jest miłosierny. Wiadomo za to, że ksiądz istnieje, i że - w przeciwieństwie do Boga - jest niemiłosierny".
Żadna nigdy się nie rozmyśliła?
Zajmuję się tym tu, w Niemczech, od trzydziestu lat i - jeśli dobrze pamiętam - może trzy, cztery, góra pięć kobiet zmieniło w ostatniej chwili zdanie. W tym czasie miałem tysiące polskich pacjentek, trudno je nawet zliczyć.
Jak one do pana trafiają?
O to samo pytam. Zazwyczaj odpowiedź jest podobna: "Idę do lekarza [w Polsce - red.], mówię, że chcę usunąć ciążę, a lekarz milczy. Mówię raz, drugi i trzeci, a on podsuwa mi kartkę z numerem telefonu doktora i każe przepisać. Nie wypowiada przy tym ani jednego słowa".
Wie pan, skąd ta konspiracja? Ze strachu. Nigdy nie wiadomo, czy któraś z pacjentek nie będzie podstawiona, czy nie nagra wizyty u lekarza. Nikt nie chce ryzykować, za dużo można stracić.
To samo tyczy się podziemia aborcyjnego w Polsce. Wiem, bo mam wielu przyjaciół ginekologów. Umawiają się z pacjentką na zabieg, a później ją zwodzą. Chcą się upewnić, że kobieta jest godna zaufania, że nie została podstawiona, albo że nie pójdzie na policję.
Ryzykują więzieniem.
I utratą prawa do wykonywania zawodu.
Jak wygląda zabieg?
Zanim do niego dojdzie, rozmawiam z pacjentką przez telefon. Pytam, czy jest pewna swojej decyzji, czy ją na pewno przemyślała. Mam dużo chętnych i ograniczoną liczbę miejsc.
Kobieta kontaktuje się z psychologiem. Ze względu na pandemię - przez komunikator internetowy. Czasem dostaję pytania: "Co mówić, gdy będzie mnie przekonywać do urodzenia dziecka?". Nie będzie. Psycholog - przynajmniej tu w Niemczech - ma dać poczucie bezpieczeństwa, służyć radą i być wsparciem.
Pacjentka przyjeżdża rano do kliniki. Musi być na czczo. Widzi się z anestezjologiem, później ze mną - przeprowadzam wywiad lekarski. Podpisuje stosowne oświadczenie i… zaczynam zabieg. Trwa kilka minut.
Miewa pan wyrzuty?
Dlaczego miałbym je mieć? Kobiety potrzebują pomocy, proszą mnie o nią, a ja pomagam. Czy coś w tym złego?
Kościół, różni etycy wymyślili koncepcję duszy. Jeśli ktoś w nią wierzy, to OK. Ja nie muszę. No bo… dlaczego ja mam mieć duszę, a pies jej nie może mieć? A co z tymi, którzy żyli przed narodzinami Chrystusa?
Jeszcze do połowy XIX wieku płód do dwunastego tygodnia ciąży nie miał duszy, a zatem aborcja nie była grzechem. Dopiero w 1854 roku papież Pius IX ogłosił doktrynę o animacji, czyli obdarzeniu duszą z chwilą poczęcia.
Jest pan katolikiem?
Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Pochodzę z Wileńszczyzny. Ojciec był przewodniczącym Związku Młodzieży Katolickiej na Litwie. Mimo to zawsze był krytyczny wobec kleru, chociaż zaprzyjaźniony z wieloma biskupami.
Panu to zostało?
Dostaję mnóstwo listów i pocztówek od nieznajomych księży. Modlą się za mnie i za moją duszę. Czasem któryś napisze, że jestem mordercą. Ostatnio jeden z nich opisał mi piekło, do którego mam trafić: nie ma tam diabłów, tylko samotność. "Wiesz, że Bóg istnieje, a nigdy się z nim nie spotkasz".
Pan się uśmiecha.
Tak, bo to zabawne.
Dawno wyjechał pan z Polski?
Pod koniec lat siedemdziesiątych przeniosłem się do Szwecji. Spędziłem tam kilka lat i ruszyłem dalej, do Niemiec.
Dobra decyzja?
Zdecydowanie. Najlepsza. I to, co się teraz dzieje w Polsce, tylko mnie w tym utwierdza. Jest mi bardzo szkoda Polek. Dla każdej kobiety niechciana ciąża to ogromny stres. Nikt - poza nią samą - nie ma prawa jej oceniać, bo nikt - poza nią samą - nie zna jej sytuacji.
Ja już jestem emerytem. Dwa lata temu chciałem odejść. I wie pan co? Zaczęły do mnie dzwonić organizacje kobiece z Polski. Prosiły, żebym został, przekonywały, że jestem bardzo potrzebny. Zgodziłem się. Ale - wtedy to mówiłem i dzisiaj powtórzę - wiecznie żyć nie będę.
Autorka/Autor: Jacek Tacik
Źródło: tvn24.pl