Niesłychanie ciekawa książka Grzegorza Piątka - "Najlepsze miasto świata" - opowiada o pierwszych pięciu latach odbudowy Warszawy. Dzielnica mego dzieciństwa, młodości i starości, modny dziś Żoliborz występuje w książce Piątka przede wszystkim jako miejsce narodzin idei, które zaważyły na kształcie powojennej Warszawy, ale nie zasłużył sobie na osobny rozdział. Jak na przykład Trasa W-Z, Dom Partii, Praga albo fińskie domki. I właściwie słusznie.
Perypetie Żoliborza, zwłaszcza jego mitologia, warte są osobnej książki. Moim zdaniem najlepiej, gdyby to był paszkwil na deweloperów robiących interesy na sprzedawaniu ludziom obietnic, których w poważnej części nie są w stanie albo nie mają zamiaru realizować.
Tymczasem, zanim taka książka powstanie i ją przeczytam, nie będę przed Państwem udawał, że byłem wśród pionierów, którzy do Warszawy przywędrowali, forsując zamarzniętą Wisłę po lodzie, w styczniu 1945 roku. Przyjechałem – jak na tamte czasy – elegancko, bo pociągiem od strony Lublina, jesienią 1945 roku. Mama oczarowała obsługę parowozu i zostałem ulokowany w węglarce, czyli tej części lokomotywy, w której jechał węgiel. O ile pamiętam, podróż trwała blisko dwa dni, ale dotarliśmy do Warszawy na tyle wcześnie, że rok szkolny 1945/1946 rozpocząłem w szkole na Powiślu, na rogu Dobrej i Drewnianej.
Budynek w stylu pruskim bardziej pasujący do - na przykład - Poznania niż ciężko zrusyfikowanej Kongresówki, stoi do dziś, niemal naprzeciwko zabudowań dawnej elektrowni zamienionej w szykowne centrum handlowe. Zgodnie z modą na przemysłową surowość Powiśle, opisywane w "Lalce" jako siedlisko nędzy i brudu, stało się eleganckim adresem.
Przykładem awansu Powiśla jest dom mieszkalny, nie żaden blok, tylko apartamentowiec: Dobra 32. Deweloper sprzedający mieszkania zachwala, że budynek posiada nie tylko recepcję, ale i concierge, a części wspólne wykonane są z materiałów najwyższej jakości: "kamieni naturalnych, drewna, betonu i elementów z mosiądzu i blach w kolorze ciemno złotym".
W czymś takim nigdy nie mieszkałem, więc jestem pod wrażeniem. Z innych powodów jestem pod wrażeniem wspomnianej na początku pracy Grzegorza Piątka, a szczególnie rozdziału pierwszego zatytułowanego "Wstęp czyli wstyd". Piątek szeroko cytuje książeczkę z roku 1915 - "Potrzeby estetyczne Warszawy". Autor Alfred Lauterbach, konserwator i historyk sztuki, studiował w Lipsku, Bonn i Bernie.
"Stan rodzinnego miasta to dla Lauterbacha jeden wielki wstyd" - pisze Piątek. A książeczka to, zdaniem Piątka "/…/ jeden wielki lament, litania problemów, które nabrzmiewały, odkąd Warszawa stała się naprawdę dużym miastem i przestała sobie ze sobą radzić".
Na obronę Warszawy można powiedzieć, że naprawdę żadne wielkie miasto świata nie radzi sobie ze swoimi problemami. Popatrzmy, co się dzieje w Mexico City, Nowym Jorku, Delhi albo w Moskwie. Jednak Warszawa w skali świata nie jest wielkim miastem, a problemy ma, jakby była. Ma na przykład korki, jakby była wielkim miastem, ma dzielnice, do których trudno dojechać. Ma też zabudowę (ma jej coraz więcej), w której nie chce się żyć. I ta zabudowa to zasługa przedsiębiorców budowlanych zarabiających pieniądze na warszawskim chaosie budowlanym. Nie tylko zresztą warszawskim, bo zjawisko jest ogólnopolskie. Mam wrażenie, że chaos budowlany, na który tak łatwo narzekać, zawdzięczamy potencjałowi korupcyjnemu, którym dysponują przedsiębiorcy budowlani. Mieszkanie, jako inwestycja, stało się walutą obiegową we wszystkich miastach Polski, dużych i małych. Bez względu na to, kto rządził naszym krajem, lewica czy prawica, postkomuniści czy solidarnościowcy.
Lauterbach za ten odwieczny bałagan winił dyktat komercji i bezguścia. "Na dobrym smaku przedsiębiorców budowlanych polegać nie można" – cytuje Piątek słowa autora sprzed stu lat. "Cały ruch budowlany skupił się na domach czynszowych i spekulacyjnych, nadając miastu kramarski charakter/…/Lauterbacha irytuje, że ten stan rzeczy uznano za normalny: "Oklaskując każdą wielopiętrową kamienicę o aroganckiej fasadzie". Jego zniechęcenie można zrozumieć, ale trzeba też zrozumieć, dlaczego dziś w sercach warszawiaków entuzjazm i dumę budzą wieżowce i nazwisko Libeskinda. To jest radość, że nareszcie to miasto dorasta do mitów i marzeń wokół niego narosłych, głównie z miłości.
A miłość do miasta to sprawa skomplikowana. Warszawę krytykowaną przez Lauterbacha opłakiwał Albert Harris w "Piosence o mojej Warszawie". Harris, polski Żyd, nagrał ją w 1944 roku w Moskwie. Sam widziałem, jak ze łzami w oczach śpiewali ją, zaraz po wojnie, wygnani z miasta warszawiacy, a przecież tylko mała ich część zostawiła pałacyki w Alejach Ujazdowskich, większość zaludniała czynszowe kamienice, Warszawę ciemnych podwórek – studzien, kocich łbów i cuchnących ścieków.
Książka Piątka jest hymnem na cześć ludzi, którzy podjęli wysiłek odbudowy Warszawy po wojnie. Z natury rzeczy kierowali tym wysiłkiem komuniści, a nie była to przecież władza, którą sobie Polacy wybrali. Dołączyli do nich postępowi spółdzielcy z Żoliborza, ale też młodzi ludzie z przedwojennych dobrych domów, czy wręcz pupile sanacji . W książce Piątka jest cytat z Lepolda Tyrmanda. W 1948 roku autor "Złego" zachwyca się: "Dynamiczną odbudowę Warszawy na przestrzeni trzech ostatnich lat uważam za najwspanialsze zjawisko w powojennym świecie".
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24