Z inicjatywy obywatelskiej 3 grudnia organizowany jest "Dzień covidowej żałoby narodowej". - Chcemy pokazać, że po zmarłych została pamięć i są bliscy, o których trzeba się zatroszczyć - mówił w TVN24 doktor Tomasz Sobierajski, socjolog, wakcynolog społeczny. - Umieranie w pandemii jest umieraniem szczególnie trudnym, ponieważ najczęściej bliscy tych osób widzą je ostatni raz w karetce - dodał Maciej Roszkowski, psychoterapeuta i pomysłodawca akcji.
3 grudnia "Dniem covidowej żałoby narodowej" ogłosiła grupa aktywistów, popularyzatorów nauki, osób ze środowisk lekarskich, psychoterapeutycznych. - Ubierzmy się dzisiaj na czarno, dając w ten sposób znać innym bliskich zmarłych, że pamiętamy o nich i tragedii, która się wydarzyła. O godzinie 18 zgaśmy światło i zapalmy świeczkę w oknie - mówił w TVN24 Maciej Roszkowski, psychoterapeuta, inicjator "Dnia covidowej żałoby narodowej".
Dodał, że z powodu zakażenia koronawirusem umiera około 500 osób dziennie. - Razem z każdą taką śmiercią jest kilka, kilkanaście osób bliskich, które straciły osoby zmarłe i one zaczynają przeżywać żałobę - mówił.
Sobierajski: nikt nie próbuje uczcić pamięci ofiar pandemii ani dać wyrazu solidarności bliskim
Doktor Tomasz Sobierajski, socjolog, wakcynolog społeczny, jeden z organizatorów akcji powiedział, że "liczby, które są podawane są abstrakcyjne". - Mam poczucie, że rząd próbuje nas utrzymać w świadomości, że to są jakiejś liczby, które właściwie nas nie dotyczą i za którymi nic głębszego się nie kryje, a za tymi liczbami kryją się ogromne, niepoliczalne tragedie - mówił.
Dodał, że "liczba tych nadmiarowych zgonów od początku pandemii, czyli w bardzo krótkim czasie osiągnęła już blisko 180 tysięcy".
- Te traumy będziemy przeżywać jeszcze długo. Tym bardziej zaniepokoił nas fakt, że nikt nie próbuje nad tymi zmarłymi osobami się pochylić, uczcić ich pamięć, ale też dzięki temu dać wyraz solidarności wobec bliskich, którzy zostali - podkreślił. - Chcemy pokazać, że po zmarłych została pamięć i są bliscy, o których trzeba się zatroszczyć - dodał.
Psychoterapeuta: często nie ma możliwości jakiegokolwiek pożegnania
Maciej Roszkowski, psychoterapeuta i pomysłodawca akcji zwrócił uwagę, że "umieranie w pandemii jest umieraniem szczególnie trudnym, ponieważ najczęściej bliscy tych osób widzą je ostatni raz w karetce". - Jak wsiadają do karetki i odjeżdżają do szpitala, często po tym dowiezieniu trafiają pod respirator, więc nie ma możliwości jakiegokolwiek pożegnania, nie ma wstępu do szpitali, żeby nie rozprzestrzeniać dalej tego wirusa, więc to jest też umieranie w samotności - mówił.
Dodał, że "nawet jeżeli ktoś jest przytomny, to często się dusi, utrudniony jest kontakt z rodziną".
- To umieranie jest po prostu przerażające, a dla samych bliskich zmarłych pozostaje taki rodzaj niepożegnania. Czasem też się pojawiają wyrzuty sumienia, bo na przykład ktoś [mówi - przyp. red.]: to ja przyniosłem tego wirusa do domu, gdybym ja nie poszedł, nie poszła tam, to by moja mama, albo mój tato żył, albo mój mąż żył - opowiadał psychoterapeuta.
- Jak jest pogrzeb, to widzą te osoby w workach. To też jest taki trudny element do przeżywania tej żałoby dla takich osób - dodał Roszkowski.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TomaszKudala / Shutterstock