Był styczeń. Czterech trzynastoletnich chłopców, a wśród nich Łukasz, pobiegło po szkole na znajdujący się w pobliżu zamarznięty staw. Tam zaczęli się ślizgać. Nagle jeden z chłopaków wpadł do wody. Na ratunek ruszył mu Łukasz, pod którym również załamał się lód. Chłopak poszedł na dno.
25 minut pod wodą
Leżał tam prawie pół godziny - w stanie hipotermii, z wodą w płucach. Gdy go wyciągnięto wszyscy myśleli, że nie żyje. Woda miała 3 stopnie Celsjusza, a chłopak spędził w niej 25 minut. - W momencie dostarczenia go do naszej karetki, chłopiec był... martwy - mówi prost Łukasz Nowaczyk, ratownik pogotowia.
Mimo to podjęto reanimację. Serce "ruszyło" po dziesięciu minutach, ale akcja na miejscu wypadku trwała aż 40 minut. Kontynuowano ją w szpitalu. - Łukasz przyjechał w stanie bardzo ciężkim, był głęboko nieprzytomny, bardzo mocno wyziębiony, temperatura ciała wynosiła 20 stopni, w płucach miał ogromne ilości wody - relacjonuje Anna Olejniczak, która reanimowała Łukasza.
Lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie, jednak jego stan zaczął się poprawiać. Z godziny na godzinę temperatura ciała rosła. Ostatecznie chłopiec przeżył, a dziś po wypadku nie ma w jego organizmie żadnego śladu.
Nic nie pamięta
- Nie pamiętam tego, co się wtedy wydarzyło. Jak wyszedłem ze szpitala, opowiedzieli mi o nim rodzice i koledzy. Ja nie bylem sobie w stanie niczego przypomnieć - mówi dziś Łukasz.
Śmierć była blisko. Jak wspomina matka chłopca, jej syn nie miał prawa przeżyć. - Dopóki się mnie nie zapytał: "mamo co ja tu robię? co się stało?", to cały czas się bałam - wspomina mama chłopca.
Autor: TG\mtom / Źródło: tvn24