Tak jak w szachach i na wojnie jest w polityce: groźba zapowiedziana, a niezrealizowana jest skuteczniejsza - powiedział w "Kropce nad i" Ludwik Dorn, były szef MSWiA i marszałek Sejmu. Skomentował upublicznienie przez IPN części dokumentów, w tym teczki pracy TW "Bolek".
- Od 2008 r. wiadomo, że Lech Wałęsa poszedł na współpracę i że nie było to chwilowe załamanie, że przynajmniej przez rok czy półtora roku była ona dość efektywna - powiedział Dorn. - Potem osłabła z różnych powodów, a gdy w 1978 r. Wałęsa zaangażował się w działalność Wolnych Związków Zawodowych, SB próbowała do współpracy powrócić, ale Wałęsa powiedział "nie" i pogonił funkcjonariuszy - dodał były marszałek Sejmu.
Zapytany, czy zdziwił się, kiedy okazało się, że ważne dokumenty były przetrzymywane w domu gen. Kiszczaka, odpowiedział, że absolutnie nie. - Różni ludzie z odpowiednich szczebli SB część archiwów sprywatyzowali w ramach polisy ubezpieczeniowej. O taką polisę, a nie o wpływy polityczne czy udział w tej wielkiej grze (politycznej - red.) chodziło Kiszczakowi - powiedział.
- Nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że ktokolwiek sterował Lechem Wałęsą, że jako prezydent był na smyczy. Po prostu nic na to nie wskazuje - mówił Dorn. - Nie ma żadnych przesłanek, by dokonywać daleko idącej rewizji historii po 1978 r., jeśli chodzi o Wałęsę - dodał.
Polisa ubezpieczeniowa
Zdaniem byłego szefa MSWiA część funkcjonariuszy SB zabrała ważne dokumenty, by mieć zabezpieczenie. - Tak jak w szachach i na wojnie jest w polityce: groźba zapowiedziana, a niezrealizowana jest skuteczniejsza - stwierdził. - Wystarczyło, że wiadomo było, że (Kiszczak - red.) je (dokumenty - red.) ma i już - ocenił.
Dorn został poproszony o skomentowanie wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, który na antenie TVN24 pytany, czy działacze opozycji byli tylko marionetkami, odpowiedział, że "może się wydawać", że "przynajmniej niektórzy" byli. - Pan prezydent Wałęsa mógł być sterowaną marionetką i to należy wyjaśnić - dodał szef polskiej dyplomacji.
- Spośród niemądrych i szkodliwych wypowiedzi, które ostatnio padły, ta jest najbardziej niemądra i szkodliwa. Będę ostry w ocenach - zaznaczył Dorn. - Gdyby nie to, że jesteśmy przed szczytem NATO w Warszawie, uważam, że powinno się postawić publicznie kwestię przydatności pana Waszczykowskiego jako szefa MSZ - stwierdził. - Jeśli minister spraw zagranicznych mówi do partnerów, że III RP to bękart i nie jest to prawdziwe, niepodległe państwo, to jest to wypowiedź karygodna i niesłychanie szkodliwa. Partnerzy zagraniczni muszą mieć kwadratowe oczy ze zdumienia, bo co to za szef MSZ, który mówi takie rzeczy - stwierdził Dorn.
Następstwa współpracy
Były marszałek Sejmu skomentował też następstwa współpracy Wałęsy z SB. - Świat Lecha Wałęsy to wyłącznie Lech Wałęsa. Polska, Solidarność to tylko okoliczności, wokół których się obracał. To nie budzi sympatii, ale Polska wyszła dobrze na tym, że Lech Wałęsa miał w życiorysie ten obrzydliwy epizod. Nie byłoby porozumień sierpniowych, gdyby czynniki decydujące, które grały na obalenie Gierka, nie wiedziały, że Jurczyk i Wałęsa mają ten epizod - mówił Dorn. - Nie jestem pewien, czy gdyby na czele Solidarności nie stanął człowiek, który miał agenturalny epizod, to cała ta "impreza" skończyłaby się lepiej dla Polski - dodał b. marszałek Sejmu.
Świadome zaniechanie III RP?
Dorn skomentował także słowa prezydenta Andrzeja Dudy, który powiedział "dokumenty w szafie Kiszczaka – oto III RP". Wypowiedź określił jako "niesłychaną".
- Tylko ja przypominam, prezydent jest prezydentem III RP. Prezydent popadł w taki zapał, że się za własną rękę złapał, bo przecież były lata 2006-2007. Atakowanie struktur państwowych, że wcześniej nie wyciągnęły dokumentów od Kiszczaka i innych esbeków, to też atakowanie Ludwika Dorna, Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezydenckiego doradcy Andrzeja Dudy, także Zbigniewa Ziobry. Jeżeli sprawę traktujemy jako świadome zaniechanie III RP, to wymienieni też siedzą w tym po uszy – powiedział Ludwik Dorn.
Autor: mw/tr / Źródło: tvn24