Związki zawodowe mają swoją rolę do odegrania, ale póki ja będę miał coś do powiedzenia w polskim rządzie, nie będzie tak, że będą dyktowały wszystkie swoje warunki - zaznaczył premier podczas debaty na Politechnice Gdańskiej. - Jest kryzys i nie damy pieniędzy każdemu, kto ich potrzebuje - skwitował. Debata rozpoczęła się po godz. 20 i trwała godzinę. OPZZ i "Solidarność" oglądały ją w telewizji
Premier pojawił się przed budynkiem Politechniki tuż przed 20. Nie zajechał po drodze pod bramę stoczni, gdzie czekali na niego związkowcy z dwóch największych związków - "Solidarności" i OPZZ. Na miejscu powitało go kilkoro członków młodzieżówki PO i tłum dziennikarzy. Na dziedzińcu Politechniki rozstawiono siedem krzeseł dla stoczniowców, ale tylko dwa z nich były zajęte.
Tusk: uczyłem się innej "Solidarności"
- Sytuacja nie jest komfortowa ani dla panów, ani dla mnie, ani dla tych bojkotujących. Ich tez bez przekąsu pozdrawiam. Choć przykro mi, bo ja uczyłem się innej "Solidarności". Takiej, gdzie dawano głos każdemu i szanowano każdego partnera. I uważam, że nie ma nic złego z tym, że spotkali by się z kolegami z mniejszych związków – rozpoczął premier. Jak dodał, zależy mu na tej debacie, „nawet jeśli nie wszyscy chcą uczestniczyć, bo będziemy rozmawiać o tematach które interesują wszystkich Polaków”. Wyraził tez nadzieję, że „wszyscy wyjdziemy bardziej przekonani”.
"Nie wszystkie związki palą opony"
Wiesław Szady ze Związku Zawodowego Inżynierów i Techników zaapelował, żeby nie postrzegać wszystkich stoczniowców przez pryzmat gwałtownych demonstracji z końca kwietnia. - Nie wszystkie związki palą opony. Ja akurat tego nie robię i reprezentuję tych stoczniowców, którzy opon nie palą. Nie rozmawiajmy o nieobecnych. Żałuję, że kolegów nie ma, wstyd mi - dodał.
Premier przekonywał, że stocznia Gdańsk otrzymała pomoc publiczną w wysokości „600-700 mln. – To była nie tylko gotówka, ale i umorzone zobowiązania, poręczenia kredytowe itp. Nie trafiły do wprost do kieszeni stoczniowców, ale żadne instytucje ich nie żądają. I dla KE to jest pomoc publiczna – podkreślił. Tusk zapewnił też, że rząd „nie chce złupić stoczni”, a wręcz chce pożyczyć jeszcze 150 mln.
"Nie zostawię Stoczni Gdańsk"
Związkowców nie przekonał. - Skoro tak dobrze idzie, to dlaczego plan nie spełnia wymogów Komisji Europejskiej? Dlaczego nie doszło do normalnej, prawidłowej prywatyzacji? - pytał szef Związku Zawodowego "Okrętowiec" Marek Bronk. Stoczniowców najbardziej interesowało, co się stanie, jeśli KE jednak odrzuci rządowy plan restrukturyzacji stoczni i nie dogada się z ukraińskim inwestorem, jednak premier długo unikał odpowiedzi na pytanie. Podkreślił, że rząd wynegocjował limit produkcji rzędu 22 tysięcy ton rocznie i „wymusił” zatrudnienie minimum 1900 osób.
Przyznał jednak, że KE „nie wierzy właścicielowi ukraińskiemu, że znajdzie fundusze na wszystkie planowane produkcje, na przykład wieże wiatrowe”. - Pyta, czy na pewno będzie zasilanie finansowe, a ja go nie mogę zapewnić. Ale gdyby miało się – odpukać - coś złego stać ze Stocznią Gdańsk, to nie zostawię jej w sytuacji gorszej niż w stoczni Gdynia czy Szczecin. Dajcie mi jeszcze chwile popracować, żeby te sprawy dopiąć – obiecał. Przekonywał też stoczniowców, że specustawa, która gwarantuje zwolnionym pracownikom odprawy rzędu 40 tysięcy złotych, nie mogła objąć sprywatyzowanej stoczni Gdańsk.
Komisji śledczej nie będzie
Stoczniowcy pytali też o ewentualną komisję śledcza w sprawie prywatyzacji stoczni. Szef rządu nie planuje jednak jej powołania. - Nie interesuje mnie odwet, są instytucje powołane do kontroli, a część z nich już sprawdza proces prywatyzacji. Ale mi chodzi o szczęśliwy koniec, żeby ta firma sama z siebie dawała radę i żeby podatnik polski do jej nie dopłacał, zwłaszcza że jest prywatny ukraiński właściciel - przypomniał.
"Solidarność przez małe s"
A pytany o działania antykryzysowe, zwłaszcza dotyczące dużych zakładów, zaapelował do związkowców o "solidarność przez małe s". - Jest wstępne porozumienie w komisji trójstronnej, ale nie damy każdemu, kto potrzebuje pieniędzy. Kolejka stojących po nie w kryzysie się wydłuża: banki, fabryki, firmy, a ja twardo mówię nie. Pieniądze nie mogą być dla tych, co najsilniejsi i krzyczą najgłośniej, ale dla najsłabszych - przekonywał. - Zapraszam do solidarnej współpracy, solidarności przez małe s, żeby silni pomogli troszczyć się o słabszych. Stocznia to nie jedyny zakład, który potrzebuje pomocy - dodał.
OPZZ i "S" oglądały debatę w telewizji
Stoczniowa "S" oraz OPZZ odrzuciły zaproszenie do debaty z powodu zaproszenia przez rząd dwóch mniejszych związków. Po kilkugodzinnych przepychankach pełnych deklaracji obu stron stanęło na tym, że związkowcy z "S" i OPZZ będą czekać na premiera przed bramą stoczni o 19, natomiast Tusk zaprasza ich na 20 do politechniki. W rezultacie do żadnego ze spotkań nie doszło. Liderzy dwóch głównych związków rozstawili przed bramą namiot, a pod nim plastikowe krzesła i stół. Obok stanął telewizor, w którym oglądali debatę premiera.
Towarzyszyło im kilkudziesięciu stoczniowców i gdańszczan, w tym ks. prałat Henryk Jankowski. Zapytany o powód, dla którego zjawił się pod bramą stoczni, powiedział: "W roku 80 tu byłem i teraz też tu jestem. Nie zmieniłem się: stary, dobry Jankowski".
kaw /ola
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24