- Widać, że założenie było prawidłowe - załoga miała się zniżać do 100 metrów, było alternatywne lotnisko. Nadal nie wiadomo, dlaczego zniżali się dalej - po lekturze stenogramu z lotu Tu-154 powiedział Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. specpułku. W TVN24 Tomasz Tuchołka z firmy produkującej czarne skrzynki zwraca uwagę na to, że samolot znajdował się poniżej zakładanej linii lotu, choć piloci do końca raportowali, że jest na właściwej.
- Zapis zawiera to, co już wiedzieliśmy. Nie ma niczego, co zmieniałoby dotychczasową wiedzę - powiedział Pietrzak. Jego zdaniem założenie lotu było dobre - maszyna miała zniżać się do 100 metrów. Z zapisu nie sposób jednak ustalić, dlaczego zniżała się dalej.
Tomasz Tuchołka zwraca uwagę, że kiedy piloci pod koniec lotu raportowali wysokość i zaznaczali: "Na kursie i ścieżce", w rzeczywistości musieli znajdować się poniżej niej. - Wiemy, że znalazł się pod ścieżką, bo taki jest efekt - mówi Tuchołka.
Nie ma natomiast wątpliwości, że do katastrofy doszło nagle. - Z całego materiału można wysnuć jeden wniosek. Załoga była bardzo zaskoczona tym, co się stało - ocenia Tuchołka.
"Słowa w próżnię"
Krzysztof Krawcewicz z "Przeglądu lotniczego" wskazuje na wątpliwość, którą przynosi treść zapisu. - Kiedy drugi pilot powiedział: "odchodzimy", wygląda na to, że słowa te poszły w próżnię. W lotnictwie jest tak, że kiedy którykolwiek z członków załogi - dowódca, drugi pilot, nawigator - nakaże taki manewr, to wszyscy bez pytania go wykonują. Tu nikt tego nie zrobił - zauważa Krawcewicz.
- Tym co mnie również zastanawia jest to, czy piloci i kontroler lotów posługiwali się tą samą wysokością - dodaje Krawcewicz. - Kontroler kilkukrotnie musiał się o nią dopytywać - zaznacza eskpert.
"Bez niespodzianek"
- W stenogramie nie ma specjalnych niespodzianek, załoga realizowała podejście do lądowania, wszystko wskazuje, że samolot był sprawny, prawidłowo pracowały wysokościomierz i TAWS - zapis rozmów z kabiny rozbitego samolotu ocenia sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa Tomasz Hypki. Według niego, rozmowy świadczą też, że kontrola lotów widziała samolot na radarze. Zaznaczył, że wypuszczenie klap, podwozia i reflektorów potwierdza - wbrew niektórym opiniom - iż załoga podchodziła do lądowania.
Według Hypkiego, załoga nieodpowiedzialnie zeszła w niekorzystnych warunkach poniżej tzw. wysokości decyzji, a więc tych założonych 100 metrów. I to - zdaniem eksperta - czyni dowódcę lotu odpowiedzialnym za katastrofę. - Drugi pilot podawał komendę "odchodzimy", mimo to dowódca kontynuował zniżanie, podchodzenie do lądowania, przy tych 120 metrach, kiedy powinien to przerwać - ocenia Tomasz Hypki.
CAŁY ZAPIS ROZMÓW CZYTAJ NA www.tvn24.pl/czarneskrzynki
Źródło: PAP, lex.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 / PAP/EPA