Justyna Descombes dwa lata temu odeszła od męża, Francuza i wróciła z ich synem do Polski. W lutym mężczyzna porwał chłopca i wywiózł za granicę. Od tego czasu matka nie ma normalnego kontaktu z dzieckiem. W tle toczy się batalia prawna, która rozstrzygnie o tym, z kim ostatecznie zamieszka chłopiec. Reportaż Roberta Sochy z "Superwizjera".
W Polsce co roku dochodzi do kilkuset tak zwanych rodzicielskich porwań.
Czekali na nią przed blokiem
13 lutego francuski mąż Justyny Descombes, od którego odeszła dwa lata temu, nagle zjawił się w Polsce. Czekał na nią przed blokiem, gdy rano odprowadzała syna do przedszkola.
Kobieta opowiada, że dwóch mężczyzn napadło ją, gdy wyszła z domu. – Ja trzymałam Leosia. Nie wiedziałam, co się dzieje. Jeden mężczyzna zaczął wyrywać mi Leosia – mówi.
Szybko się zorientowała, że jednym z napastników jest jej mąż. Na nagraniu z monitoringu widać również drugiego napastnika - nieznany mężczyzna z kapturem na głowiezostał nagrany jak biegnie z dzieckiem do auta.
- Leo był po prostu przerażony i krzyczał: "mamo!" – relacjonuje Justyna Descombes. - Pomimo, że byłam w strachu, to jednak krzyczałam głośno, żeby ktokolwiek mi pomógł. Mąż wtedy zakrywał mi ręką buzię, szarpał – dodaje.
Po chwili mąż kobiety uciekł do samochodu, do którego wciągnięty został chłopiec. Jak się później okazało, było to auto jej teścia. – Zaczęłam za nimi biec. Chciałam telefonem zrobić zdjęcie tablic rejestracyjnych, ale nie udało mi się to – opowiada pani Justyna.
Ślub, narodziny dziecka i konflikt
Ponad dziesięć lat temu wyjechała do Francji na stypendium naukowe. Wyszła za mąż za Francuza. Urodził im się syn Leo.
Krótko potem relacje między małżonkami zaczęły się psuć. Zdecydowała się na powrót do Polski i zabrała ze sobą syna. Chłopiec miał wówczas dwa i pół roku. W Polsce złożyła pozew o rozwód, sprawa jest w toku.
- Leo ma dobry z nim kontakt - przyznaje pani Justyna. - Kiedyś sam wybierze, czy będzie mieszkał we Francji, w Polsce, a może jeszcze gdzie indziej. Tylko chciałabym, na dzień dzisiejszy, żeby Leo wrócił i miał zapewnione poczucie bezpieczeństwa - mówi.
Pierwsze porwanie
Po wyjeździe kobiety z dzieckiem do Polski, jej mąż regularnie odwiedzał syna. Spędzał z nim czas, bawił się, odbierał z przedszkola. W maju 2018 roku po raz pierwszy bez wiedzy matki wyjechał z nim do Francji.
Wówczas Justyna Descombes odzyskała syna. - Mąż mówi za każdym razem, że jeśli Leo będzie chciał wrócić, to będzie mógł – opowiada. Chłopiec miał po francusku zwrócić się do taty, że "chce wrócić do kota, do Emilki". - Powtarzał to trzy razy i mąż się prawie na niego obraził. Powiedział, tak jak w przypadku rozwodu, "rób co chcesz" – dodaje.
Po powrocie dziecka do Polski na potrzeby procesu rozwodowego powstała opinia psychologów sądowych. Wynikało z niej, że dziecko ma dobre relacje z obojgiem rodziców, ale w przypadku ojca psychologowie zalecili psychoedukację w zakresie liczenia się z przeżyciami i potrzebami dziecka.
Ponadto uznali, że na razie chłopiec nie powinien ponownie wyjeżdżać z ojcem do Francji, bo stanowiłoby to dla niego duże obciążenie emocjonalne, po pierwszym, nagłym odseparowaniu go od matki.
Dochodzenie umorzone
Po drugim, lutowym porwaniu, zarejestrowanym przez monitoring, kobieta natychmiast powiadomiła polską policję, ojcu udało się wyjechać z dzieckiem. Nikt go nie zatrzymał, nikt nie przesłuchał świadków. Dochodzenie zostało szybko umorzone.
Reporterzy "Superwizjera" chcieli umówić się na spotkanie z ojcem dziecka, by poznać jego stanowisko. – Nie, nie. Mam wystarczająco dużo kłopotów przez wasze głupoty – uciął w krótkiej rozmowie telefonicznej.
Gdy dwa lata temu matka z dzieckiem pojechała do Polski, ojciec nie podejmował żadnych kroków prawnych. Z dokumentów sądowych nie wynika też, aby był przeciwny wyjazdowi. Regularnie odwiedzał syna w Polsce. Jego stanowisko zmieniło się, gdy kobieta wniosła pozew o rozwód, a sąd jej przyznał tymczasową opiekę nad dzieckiem.
Kontakt tylko przez internet
Od kiedy chłopiec jest we Francji, matka widuje Leona wyłącznie na ekranie komputera, podczas krótkich połączeń za pośrednictwem komunikatora internetowego. Po raz pierwszy rozmawiała z nim dwa dni po porwaniu.
Podczas krótkiej rozmowy mężczyzna kilkukrotnie zwracał uwagę, że matka mówi po polsku.
- Będzie po francusku tym razem? – pytał przed umożliwieniem Justynie Descombes kolejnej rozmowy z dzieckiem. Gdy ta ignorowała żądania męża, ten w końcu odpowiedział: "przestań mówić po polsku, bo inaczej wynocha".
Podczas jednej z rozmów matka zapytała syna, czy się czegoś boi. Dziecko odpowiedziało, że "tak". W tym momencie interweniował mąż. – Jeśli chcesz robić przesłuchanie, to po francusku – zwrócił uwagę. – Taty boję się – zdążył odpowiedzieć Leon.
- Dwa tygodnie po porwaniu mówił: "mamo, boję się taty. Przyjedź samochodem i zabierz mnie", a potem pokazywał tylko głową, kogo się boi. Zobaczyłam, że Leo ma teraz taki mechanizm, że tak jakby był rzeczą przenoszoną – mówi Justyna Descombes.
- Potem kontakty były coraz rzadsze, aż w końcu Leo przestał w ogóle do mnie mówić i teraz w zasadzie tylko milczy – dodaje. - Mąż realizuje swój plan, żeby syn w ogóle ze mną przestał rozmawiać - uważa.
Przed domem teściów
Rozpoczęła walkę o odzyskanie syna. Jeździ do Francji. Podczas jednej z podróży dowiedziała się, że Leo jest prawdopodobnie u rodziców męża pod Grenoble. Pojechała tam w towarzystwie polskiej adwokatki i tłumacza.
Na miejscu zauważyła, że na podwórku dziadków stoi auto, które zostało wykorzystane podczas ostatniego porwania jej dziecka.
Stojąc pod bramą posiadłości teściów, tłumacz w rozmowie telefonicznej zwrócił się do ojca dziecka, by matka mogła "na parę sekund zobaczyć syna". – To nie jest tak, że można do ludzi przyjechać tak znienacka – odparł mężczyzna. Wezwano patrol policji. Matka liczyła, że dzięki temu w końcu będzie mogła przytulić dziecko.
- Widziałam pani dziecko. Ma się dobrze. Pani też je zobaczy – zapewniła policjantka. – Jeśli mąż nie chce oddać dziecka, to ja nie mogę go do tego zmusić – dodała jednak.
Po dwóch miesiącach od porwania, matka po raz pierwszy mogła dotknąć swojego dziecka. Ojciec Leona nie zgodził się, by matka weszła na posesję, więc kontakt ograniczała oddzielająca ich brama.
W pewnym momencie przed domem pojawił się teść pani Justyny. Przyznał, że brał udział w porwaniu. - To jest ten pan, który tym samochodem porwał mi dziecko – zwróciła się do policjantów. – Tak, to ja go porwałem – potwierdził teść. – Nie, to nie jest prawda. To ty go porwałaś - zainterweniował mąż pani Justyny.
Walka w sądzie
Kobieta w sądzie w Grenoble złożyła wniosek o powrót dziecka do niej na podstawie tak zwanej konwencji haskiej. Razem ze swoją polską prawniczką poszła do sądu, ale sprawę odroczono.
- Pomimo tego, że to jest sprawa w konwencji haskiej, a priorytetem konwencji jest jak najszybszy powrót do ostatniego miejsca zamieszkania i ochrona dziecka, strona francuska powiedziała, że prokurator w tym momencie się nie przygotował i nie zapoznał się z dokumentami – opowiada Justyna Descombes.
"Nikt nie patrzy na to, jaką dziecko przeżyło traumę"
Justyna Descombes szukając syna, spędziła we Francji prawie cztery tygodnie. – Będąc pod domem męża, pod domem jego rodziców, chodząc na policję. W Polsce głównie spędzam czas na pisaniu pism. Jest strasznie ciężko – wyznaje. – Moje dziecko jest tylko imieniem i nazwiskiem napisanym na kartce. Nikt nie patrzy na to, że to jest małe dziecko, które chodziło do przedszkola, które ma tutaj swoich przyjaciół – tłumaczy.
Jej zdaniem "nikt nie patrzy na to, jaką dziecko przeżyło traumę". Skarży się, że "jest izolowana, a dziecko nie może z nią nawet pobyć, przytulić się".
- W momencie, kiedy dochodzi do uprowadzenia dziecka, mamy przepisy międzynarodowe, które powinny zmierzać do zminimalizowania skutków tej sytuacji, które są najbardziej dotkliwe dla małoletniego. I do jak najszybszego przywrócenia stanu sprzed porwania – mówi adwokat Aneta Grabowska-Cyganek, pełnomocniczka Justyny Descombes.
- Na podstawie tego konkretnego przypadku możemy stwierdzić, że dobro dziecka gdzieś zupełnie się zatraciło w machinie wszystkich tych procedur – oceniła adwokat.
"Najgorsze są wieczory"
Polska prokuratura, po zażaleniu matki, ponownie prowadzi śledztwo w sprawie porwania dziecka. Na razie nikomu nie postawiono zarzutów. W najbliższych dniach sąd w Grenoble ma podjąć decyzję, z kim na razie będzie mieszkał Leo do czasu ostatecznego wyroku w sprawie rozwodowej.
- Najgorsze są wieczory, kiedy mi się przypomina, jak rano czytaliśmy bajki. I ten kontakt przez Skype’a, który nie jest już w zasadzie żadnym kontaktem. Jest moim monologiem – mówi Justyna Descombes.
- Ale wiem, że muszę być silna i jeszcze jest dużo rzeczy do zrobienia, by Leon jak najszybciej wrócił. Teraz nie mogę odpuścić, ale jest bardzo ciężko - podkreśla.
Autor: asty//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24