"Czasami mi córka zaopatruje lodówkę", "znam urzędników, którzy zimą wyłączają lodówkę" - mówią wprost urzędniczki z Bydgoszczy. Narzekają na bardzo niskie zarobki. Twierdzą, że pracownik administracji może liczyć na maksymalnie 2,2 tysiąca złotych miesięcznie na rękę. Pytają, dlaczego - skoro rząd mówi o tak dobrej sytuacji gospodarczej kraju - ich zarobki pozostają od lat zamrożone. Materiał "Czarno na białym".
W Bydgoszczy protestują pracownicy budżetówki. Związkowcy Solidarności z 30 urzędów, instytucji państwowych i samorządowych utworzyli komitet protestacyjny. W liście do premiera Mateusza Morawieckiego piszą: "Pomimo przedwyborczych obietnic składanych przez Prawo i Sprawiedliwość do tej pory nie doczekaliśmy się dobrej zmiany dotyczącej poprawy sytuacji materialnej pracowników sfery budżetowej".
Domagają się odmrożenia płac, co roku stopniowego wzrostu wynagrodzeń i dofinansowania instytucji, w których pracują.
List wysłali także do wojewody kujawsko-pomorskiego Mikołaja Bogdanowicza, który od byłej premier Beaty Szydło otrzymał 25 tysięcy złotych nagrody, najwięcej spośród wojewodów.
"Czasami mi córka zaopatruje lodówkę"
Mariusz Kolasiński, przewodniczący Komitetu Protestacyjnego Pracowników Sfery Budżetowej Regionu Bydgoskiego NSZZ "Solidarność", w rozmowie z TVN24 przyznał, że czara goryczy się przelała.
- Ciężko kogokolwiek pozyskać do tej pracy, dlatego że wynagrodzenia są urągające ludzkiej godności - mówi Hanna Kurkiewicz, pracownik cywilny policji. Oświadczyła, że zarabia 2399 złotych, ma 20 lat stażu pracy, jest specjalistą sekcji do spraw operacji policyjnych.
- Co mam pani powiedzieć? Że czasami mi córka zaopatruje lodówkę? Tak, czasami tak - przyznaje. Dodaje, że córka ma 24 lata.
- U nas zarobki są naprawdę, naprawdę bardzo niskie - mówi Janina Redelbach, urzędnik Urzędu Statystycznego w Bydgoszczy. Zarabia "niecałe 2,2 tysiąca złotych na rękę", ma ponad 20 lat stażu pracy.
"Znam urzędników, którzy zimą wyłączają lodówkę"
Lucyna Rydz z Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy powiedziała, że u niej można zarobić od 1,6 tysiąca netto do maksymalnie 2,1 na najwyższym stanowisku. - Zgodnie z konstytucją my wykonujemy zadania państwa, a jak to państwo nas wynagradza, to przed chwilą powiedziałam - stwierdza.
Mówi, że skoro wicepremierowi Jarosławowi Gowinowi "nie starczało do pierwszego", to tym bardziej urzędnikowi.
- Znam urzędników, którzy zimą wyłączają lodówkę, dlatego że można żywność wystawić na balkon czy za okno po to, żeby zaoszczędzić parę groszy - mówi Rydz. - Znam osoby z wyższym wykształceniem, które po to, żeby wyjechać nad polskie morze, biorą pożyczki u znajomych. Dlatego, że na kredyt ich nie stać, nie mają zdolności kredytowej. Sytuacja jest katastrofalna - dodaje.
"To musi boleć, to musi kłuć w oczy"
Komitet protestacyjny powstał z nadzieją, że z rządem uda się wypracować kompromis.
Mariusz Kolasiński- przewodniczący komitetu - pytany o kilkudziesięciotysięczne premie przyznane ministrom przez byłą premier Beatę Szydło tłumaczy, że "przeciętny, szary człowiek, który ze swoją bieda musi sobie radzić" nie jest zachwycony, kiedy dowiaduje się, że "wysokie premie trafiają do ludzi, którzy i tak dużo zarabiają".
- To musi boleć, to musi kłuć w oczy - zauważa.
Lucyna Rydz sądzi z kolei, że wysokie premie dla ministrów świadczą o tym, że politykom chodzi o "dojście do określonej pozycji, żeby uzyskiwać określone apanaże i nie oglądać się na 'suwerena'". - To są piękne słowa: Polska, Polacy, suweren, dla suwerena, patriotyzm. Czy patriotyczne jest wykluczanie naszej grupy? - pyta urzędniczka.
- Dlaczego my w urzędzie państwowym - administracja rządowa - zarabiamy mniej niż (wynosi - red.) "socjal" w państwach Europy Zachodniej? - pytał.
Hanna Kurkiewicz pracująca w policji "wierzy, że decydenci nie wiedzą o ich sytuacji".
Autor: pk/AG / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24