Po latach wymazywania żołnierzy wyklętych z pamięci dziś rządzący chcą postawić ich na najważniejszym w powojennej historii miejscu. To im poświęcono nową tablicę na grobie nieznanego żołnierza, budowane jest także ich muzeum, inspirowane ich tradycją będą mundury obrony terytorialnej. I w prowadzonej dziś polityce historycznej to oni są postaciami kluczowymi. Magdalena Raczkowska-Kazek pokaże jednak teraz, że nawet dla żyjących do dziś żołnierzy wyklętych historia nie jest tak jednoznaczna jak forsowany właśnie przekaz. Materiał programu "Czarno na Białym" TVN24.
Najczęściej powtarzane odpowiedzi na pytanie "kim jest żołnierz wyklęty?", to: "znieważony" czy "niezłomny, żołnierz wartościowy, który wie, co jest ważne", ten który deklarował, że będzie walczyć o swoje ideały. Historia i prawdziwa definicja żołnierzy wyklętych jest o wiele bardziej złożona. Żeby zrozumieć tę złożoność, trzeba wrócić do stycznia 1945 roku. W obliczu wielkiej sowieckiej ofensywy dowódca AK wydał rozkaz złożenia broni. Tak on, jak i władze w Londynie, mieli świadomość zbliżającej się nowej okupacji.
- Bano się, że wybuchnie nowe, antykomunistyczne powstanie, co pozwoli komunistom wyciąć elity, które przetrwały II wojnę światową. Bano się hekatomby - ocenia prof. Rafał Wnuk z Instytutu Historii Kul oraz Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. - Ci, którzy zdawali broń wypełniali rozkaz. Nie można absolutnie mówić o zdradzie. Nie znaczy jednak, że należy potępiać tych, którzy w lesie pozostali - podkreśla. Dr Tomasz Łabuszewski z Instytutu Pamięci Narodowej przypomniał, że Polska w 1946 roku liczyła 24 mln mieszkańców, a jeszcze w 1939 r. to było 35 mln. - Uważali, że dalsze straty mogą doprowadzić do postawienia społeczeństwa polskiego na granicy bezpieczeństwa biologicznego. I to była prawda - stwierdza Łabuszewski. Część żołnierzy przeszkolonych w partyzantce odmówiła wykonania rozkazu, chcieli walczyć dalej - tym razem przeciw sowietom. - Tak jak powstańcy w getcie warszawskim, oni wybrali rodzaj śmierci. Oni ratowali honor - tłumaczy Łabuszewski. Zdecydowana większość akowców chociaż w niezgodzie na sowiecką okupację, posłuchało rozkazu dowództwa. Żołnierze wyszli z konspiracji i próbowali ułożyć sobie życie. Początkowo w lasach zostało 70 tys. żołnierzy. Po pierwszej amnestii - 6 tys., a po drugiej w 1947 r. już tylko tysiąc. Tych walczących po wojnie, nazywa się dzisiaj "wyklętymi”. - Tak się złożyło, że gdzieś między 1944 a 1947 rokiem każdy wybór drogi był obciążony i żaden nie był idealny - wyjaśniaa Wnuk.
"Broniliśmy wolności i niepodległości Polski"
Pierwszym z nich było kontynuowanie walki.
- Byliśmy żołnierzami nie z tej ziemi. Było wojsko polskie podległe Londynowi - mówi Lidia Lwow-Eberle, sanitariuszka i były żołnierz AK. - Myśmy wojowali z sowietami i z Niemcami. Potem doszli jeszcze Litwini, którzy współpracowali z Niemcami - tłumaczy. Była sanitariuszka wyjaśniła, że akowcy, którzy pozostali w lesie nie zabijali żołnierzy z polskiej armii ludowej, ale ubeków. - Jak się trafił ubowiec, to był zabity - mówi.
- Prawie codziennie mieliśmy potyczki. Jak była walka, to ja razem z chłopakami stałam, żeby jak najwięcej widzieć komu potrzebna jest pomoc - opowiada. - Broniliśmy wolności i niepodległości Polski - dodaje. Lidia Lwow-Eberle urodziła się pod Moskwą. Jej rodzice w 1920 roku przeprowadzili się do polskiego wówczas Nowogródka. Do wileńskiej partyzantki trafiła w 1943 roku. Dołączyła do oddziału 5. Brygady Wileńskiej dowodzonej przez mjra Zygmunta Szendzielarza "Łupaszkę". Przez pięć lat walki w lesie Lwow-Eberle i "Łupaszka" tworzyli parę.
- Nie całowaliśmy się, nie pieściliśmy się w partyzantce, ale byliśmy zakochani. Przez pięć lat byłam razem z partyzantami. Przez pięć lat. Nie zdejmując ubrania, tylko się kąpiąc - wyznała. W marcu 1947 roku będąc na Podlasiu z "Łupaszką" rozstaliśmy się z oddziałem. Po prostu, nie możliwym było prowadzenie walki. Chcieliśmy wyjechać za granicę, ale nam się nie udało - opowiada Lwow-Eberle. Przez rok ukrywali się na Podhalu. "Łupaszka", znienawidzony przez komunistyczne władze, oskarżany był o najgorsze zbrodnie, choć z zabójstw i odwetów na ludności litewskiej nie wszyscy historycy go dzisiaj oczyszczają.
Aresztowani przez UB w 1948 roku przez dwa kolejne lata czekali w więzieniu na wyrok - ona na dożywocie, on na karę śmierci. - Widzenie w więzieniu po rozprawie mieliśmy. Nic nie mówiłam. Byłam tak zszokowana tym spotkaniem z "Łupaszką". Wyglądał normalnie, w swoim cywilnym ubraniu. Powiedział, żebym się uczyła i żebym wyszła za mąż - wyznała. Lidia Lwow-Eberle spędziła osiem lat w więzieniu, w tym rok w całkowitej izolacji. - Wyszłam w 1956 roku, w listopadzie. Postanowiłam się uczyć, tak jak mi Zygmunt powiedział -mówi. Na studia trafiła w wieku 36 lat. Skończyła archeologię, wyszła za mąż.
"Strzelał na ziemi jak do psa"
- Cały byłem zalany krwią - opowiada Ignacy Sarnecki. Były żołnierz AK przeszedł przez kilka politycznych procesów. Na Rakowieckiej odsiedział cztery lata. Po wojnie nie chciał walczyć w lesie, ale bracia i ojciec tam zostali, za co funkcjonariusze UB często brutalnie go przesłuchiwali. Gdy połamano mu kości i wybito mu zęby, Sarnecki zgodził się wydać oddział. Ale zamiast tego, gdy wyszedł na wolność, dołączył do partyzantów. Korzystając z drugiej amnestii w 1947 roku jego oddział próbował się ujawnić. Kiedy kierowali się do domów po swoje dokumenty zostali zaatakowani i wystrzelani przez UB. 17-letni Sarnecki przeżył cudem. - Strzelał na ziemi jak do psa - wyznał były akowiec - Przestał jak już nie miał kul. Sarnecki do dziś pod płucem ma dwie z dziewięciu kul. Z więzienia na Rakowieckiej wyszedł w 1951 roku. Został trenerem sportowym, szkolił pływaków i miotaczy w sekcji lekkoatletycznej.
Ludwik Konopacki walkę z nazistami przypłacił kalectwem. - Ułamek przeszył obydwie ręce, a oko straciłem od wybuchu - opowiadał. Końca wojny nie pamięta. Leżał w piwnicy konspiracyjnego szpitala, gdzie leczył rany. Trzy lata po wojnie znów zaczął działać w podziemiu. Jednak tym razem nie w lesie. Jako osoba niepełnosprawna nie zwracał na siebie uwagi. Przesiadywał w sądach i słuchał. - Kto sądził, ile lat dostał i gdzie są uwięzieni akowcy. Ten meldunek dostarczałem dalej - opowiadał Konopacki. Ludwik Konopacki ujawnił się w 1953 roku, potem ze względu na stan zdrowia przeszedł na rentę.
"Nie chciałem przelewać polskiej krwi, nawet milicjantów"
Innym rozwiązaniem jakie mieli partyzanci było ujawnienie się. Historia Jacka Wilczura jest inna. Chociaż broni nie oddał, to już jej nigdy nie użył. Przedostał się do Szkocji. - Były propozycje, byłem już przeszkolony. Nie chciałem przelewać polskiej krwi, nawet milicjantów - mówił Wilczur pytany, czy nie myślał o tym, żeby zostać w lesie. - Wiedziałem, że do tej milicji idą głównie chłopscy synowie polscy. To jest jego chleb, a nie ideologia - stwierdził.
Jacek Wilczur jako jedyny z rodziny wojnę przeżył. O tych, co zostali w lesie mówi z szacunkiem i zrozumieniem. - Dla mnie sprawa jest prosta. To byli ci, którzy nie wierzyli komunie i tej władzy. Mam dla nich pełne zrozumienie, bo oni nie wierzyli w zapewnienia i treści tej tzw. amnestii. W ogóle użycie słowa amnestia wobec ludzi, którzy walczyli z Niemcami w partyzantce, jest hańbą. a co amnestia? Za to, że bił hitlerowców?! - pytał Wilczur.
Pytany o tych żołnierzy, którzy przy amnestii mówili, że będą się zgadzać z władzą ludową, Wilczur powiedział, że "było takich sporo". - To byli ludzie, którzy tych warunków w ukryciu nie wytrzymywali. To byli ludzie uczciwi - mówił były żołnierz. Dodał, że wielu z tych młodych ludzi chciało "założyć rodzinę i robić dzieci", a potem "sam pójść się uczyć".
Jacek Wilczur wrócił do polski w 1947 roku. - Ja się ujawniłem w Warszawie przy ul. Cyryla i Metodego, tam wtedy była bezpieka. Zaryzykowałem. Nie umiałem żyć bez Polski - wyznał. Pracował w Głównej Komisji Zbrodni Hitlerowskich. Skończył politologię i socjologię, jest profesorem.
"Wcale nie chcę być tym bohaterem"
- Część ludzi pozostawała w podziemiu albo do niego szła z mocnego przekonania, że tak trzeba i że innej drogi nie ma. Nie jestem przekonany, że to była większość - mówił prof. Wnuk. Dr Łabuszewski zwrócił uwagę na inną rzecz. - Część ludzi była wypalona służbą w konspiracji przez pięć lat. To nie jest tak, że oni potem stwierdzili, że Polska ludowa jest Polską, z którą oni się identyfikują. Nie, to nie było nic z tych rzeczy. Po prostu część z tych ludzi zwyczajnie psychicznie nie wytrzymywała tego napięcia - podkreślił badacz. - Kiedy pojawił się w 2007 roku "Atlas polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956", to to podziemie zostało niejako "odkryte" jako cenne polityczne paliwo. Wtedy coś co miało charakter wiedzy lokalnej albo badań specjalistycznych, zaczęło żyć własnym życiem - wyjaśnił Wnuk. "Leśni żołnierze" stali się mitem, na którym wzrastała część posolidarnościowej prawicy. Dr Łabuszewski uważa jednak, że to niedopatrzenie ze strony innych polityków, ponieważ wśród wyklętych każdy znalazłby kogoś dla siebie. - Jeżeli patrzę sobie na historię na przykład warszawskiego WiN-u (Wolność i Niezawisłość - red.), to mam tam: socjalistów, endeków, ONR-wców, piłsudczyków i mam działaczy Stronnictwa Demokratycznego. Wszystkich - wyjaśnia Łabuszewski. Na pytanie o mitologizowanie i sakralizację żołnierzy wyklętych, dr Łabuszewski wskazuje winnych obecnego dyskursu. - Mamy tu do czynienia z pewnym efektem wahadła. Natomiast wydaje mi się, że winę za to ponoszą współcześni dyskutanci życia publicznego - stwierdza. Ludwik Konopacki nie mówi o sobie żołnierz wyklęty. - Nie, nie mówię. Wcale nie chcę być tym bohaterem - wyznał.
Autor: tmw/sk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24