W piątek 11 sierpnia gwałtowny front burz i nawałnic dociera do Gniezna w Wielkopolsce. Po zniszczeniach widać jak ogromną ma siłę. 130 kilometrów w linii prostej od Gniezna - w Suszku na Pomorzu - harcerze przygotowują się do ciszy nocnej. Niczego nieświadomi, że za około dwie godziny wichura uderzy w obóz i okoliczne miejscowości. Zginą dwie dziewczynki.
Mieszkańcy tych regionów mówili później, że nikt ich nie ostrzegł przed kataklizmem.
- Regionalny System Ostrzegania działa i działał pod koniec czerwca bieżącego roku. Jego funkcjonowanie nie zakończyło się wraz ze zmianą władzy. Wręcz przeciwnie. Projekt ten uważamy za bardzo potrzebny. Bardzo funkcjonalny. Jest rozwijany i będzie rozwijany - tak o systemie mówił wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Jarosław Zieliński ponad rok temu 21 lipca 2016 roku.
Budowa nowego systemu
Tydzień po tragedii w Suszku, 17 sierpnia 2017 roku, zaczął mówić o budowie nowego systemu. - My pracujemy nad nowym systemem. To jest początek szczegółowych prac - powiedział Zieliński.
Nowy system ma zastąpić stary, którego koszt wynosi milion złotych rocznie. - Chodzi o to, żeby - krótko mówiąc - te komunikaty otrzymywali wszyscy, a nie tylko ci, którzy zechcą sobie w swoich telefonach komórkowych założyć odpowiednią aplikację. I żeby to było w telewizji, zarówno w postaci tekstowej, jak i gdy trzeba, głosowej - dodawał.
Nowy system to niemal kopia już istniejącego regionalnego systemu ostrzegania. Składa się on z trzech elementów. Pierwszy to ostrzeżenie, które pojawia się na ekranach telefonów z zainstalowaną darmową aplikacją. Drugi to komunikat tekstowy, który może pojawić się na ekranach telewizorów na zagrożonym obszarze, a trzeci element to wiadomość SMS wysyłana przez operatorów sieci komórkowych.
Wiceminister Zieliński, dopytywany na konferencji prasowej, zapewniał, że ministerstwo użyło regionalnego sytemu ostrzegawczego. - Od godziny 14:30 był generowany, był pokazywany komunikat, którego treść brzmi następująco: "prognozuje się wystąpienie burz z opadami deszczu do 25 milimetrów, do 40 milimetrów, nawet lokalnie do 50 milimetrów oraz porywamy wiatru do 100 km/h" - przytoczył treść komunikatu.
Ten i inne komunikaty miały szanse dotrzeć jedynie do osób, które na swoich telefonach zainstalowały aplikację. W dniu tragedii korzystało z niej około 600 tysięcy użytkowników. I to w całej Polsce. Dla porównania - w samym województwie pomorskim mieszka 2,5 miliona ludzi.
Andrzej Halicki z PO - będąc ministrem administracji i cyfryzacji - był odpowiedzialny za wdrożenie regionalnego systemu ostrzegania. Uważa, że obecne ministerstwo miało obowiązek użycia wszystkich trzech narzędzi RSO.
- Jeżeli [minister - przyp. red.] ma świadomość, że ma takie narzędzia w ręku, to ma obowiązek rozwijania tych narzędzi i użycia ich. Jeżeli nie ma świadomości, to jest to dyskwalifikujące - ocenił.
Słowa Zielińskiego zaprzeczają komunikatowi ministerstwa
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji nie tłumaczy, dlaczego nie użyło ostrzeżenia na ekranach telewizorów. Tłumaczy za to, dlaczego nie mogło wysłać do ludzi na zagrożonym terenie SMS-ów z alertem. - Z powodów technicznych operatorzy telefonów komórkowych nie są w stanie profilować komunikatów z przeznaczeniem dla regionów, województw, czy gmin - stwierdził Zieliński.
Ta wypowiedź wiceministra Zielińskiego zaprzecza temu, czym jeszcze tydzień temu chwaliło się ministerstwo na swojej stronie.
"1 lipca 2015 r. uruchomione zostały wszystkie funkcjonalności przewidziane dla RSO - przede wszystkim funkcja powiadamiania poprzez SMS" - brzmi komunikat Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Błaszczak obarcza winą operatorów
Co stało się w takim razie, że ministerstwo uznało, iż operatorzy byli gotowi do działania, a później przestali? Minister Błaszczak obarcza winą operatorów.
- Firmy telefonii komórkowej to jest w większości kapitał obcy. Ale jest kwestia stworzenia odpowiednich wymagań. Kapitał ma narodowość i widzę większe zaangażowanie firm, które są polskimi firmami w niesienie pomocy - mówił minister Mariusz Błaszczak w Polskim Radiu.
Wszyscy najwięksi operatorzy podpisali się w 2015 roku pod listem intencyjnym, w którym zapowiedzieli dobrowolną i bezpłatną chęć udziału w systemie RSO.
"Operatorzy deklarują, że w przypadku zaistnienia nadzwyczajnych zdarzeń mogących stanowić zbiorowe zagrożenie życia lub bezpieczeństwa obywateli (…) podejmą starania dostarczenia komunikatu RSO w miarę możliwości dostępnych im obecnie kanałów (rozwiązań) technicznych" - czytamy w treści listu intencyjnego operatorów.
- Nasza umowa nie była terminowa. Były to ramy do działania operatorów i ministerstwa. W gruncie rzeczy powinna trwać i działać. System miał finansowanie na dwa lata - wyjaśnił w tym kontekście Andrzej Halicki, były minister administracji i cyfryzacji.
"Możliwości techniczne istniały"
Reporter programu "Czarno na białym" Jacek Tacik zwrócił się do operatorów z pytaniem, czy mieli możliwości techniczne, żeby 11 sierpnia wysłać SMS-y ostrzegawcze do osób na zagrożonych terenach. Odpowiedź była jednoznaczna - takie możliwości istniały.
- Infrastruktura techniczna operatorów jest przygotowana do tego, żeby świadczyć taką usługę - stwierdził Wiesław Paluszyński z Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, w której zrzeszeni są operatorzy.
Paluszyński wskazuje inny problem: brak przepisów prawnych, które pozwalałyby na geolokalizację użytkowników, czyli ich odnajdywanie i wysyłanie do nich SMS'ów z ostrzeżeniem.
- Prawo telekomunikacyjne jest skonstruowane w tej sposób, że operator nie może wysłać informacji, której nie zamówił abonent - wyjaśnił.
SMS z informacją o niebezpieczeństwie otrzymują tylko te osoby, które znajdują się w miejscu zagrożenia. Nie muszą być podłączone do internetu. Operatorzy komórkowi mogą je zidentyfikować dzięki stacjom przekaźnikowym.
- Nigdy nie użyłem SMS-ów jako najwyższego stopnia ostrzegawczego. Choć raz rzeczywiście zastanawialiśmy się nad tym, ale używaliśmy wtedy sygnałów na ekranach telewizorów - mówił Halicki.
Operatorzy chcą nowelizacji prawa
Zdaniem operatorów użycie SMS-a byłoby bezprawne, dlatego chcą nowelizacji prawa. Obiecał to Halicki, ale obietnicy nie dotrzymał - bo jak tłumaczy - prace przerwały wybory parlamentarne. Zająć się miał tym nowy rząd.
- Jeżeli chodzi o koszty, to jest milion złotych rocznie. To nie jest oczywiście wielka kwota, ale tyle kosztuje rocznie ten system. Będziemy oczywiście negocjować kolejne umowy na kolejne lata - mówił 21 czerwca 2016 roku w Sejmie Jarosław Zieliński.
Od tego czasu minął ponad rok.
Autor: KB/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24