|

Była strefą wolną od febry i gruźlicy, przyjeżdżała tu śmietanka towarzyska. Teraz chce wrócić do korzeni

Widokówka z lat 30 XX wielu.
Widokówka z lat 30 XX wielu.
Źródło: Polona

Najpierw sławę przyniosła im "magiczna woda" i wyjątkowe położenie. Potem prasa pisała o straszliwej śmierci 9-latka i obciętych genitaliach. I znów było o niej głośno. Uzdrowiskiem była przez pół wieku. Teraz Czarniecka Góra chce być nim ponownie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Kawalerze lub małżonku, czyś młody, czy stary, Jeśli z nerwów swych dostatnie złożyłeś ofiary, Gdy na giełdzie grałeś w akcje i dostałeś... bicie, Gdy podatki Skarb ci z kasy wybrał należycie, Jeśli zmian przewalutowych dźwigasz jeszcze ślady, Gdy, broń Boże, byłeś członkiem dawnej Miejskiej Rady, Jeśli masz łeb roztrzęsiony, jak żydowska fura, To zanotuj sobie słowa te: Czarniecka Góra.

Tak o Czarnieckiej Górze pisała w 1927 roku "Mucha", popularne wówczas pismo satyryczne. Właśnie wtedy uzdrowisko przeżywało swoje najlepsze dni.

Teren uzdrowiska
Teren uzdrowiska
Źródło: Polona

Czarniecka Góra leży w Górach Świętokrzyskich, nad rzeką Czarną. Wysokość - 330 metrów nad poziomem morza. Otoczona jest wzgórzami, lasami jodłowymi i sosnowymi. Od Końskich dzieli je 15 kilometrów, od Kielc - 45, a od Warszawy - 140.

"Rozkoszna, wspaniała, wprost idealna stacja klimatyczna w górach Świętokrzyskich" - rozpływał się nad kurortem dziennikarz "Kurjera Warszawskiego" (27 lipca 1925 r.). I wymieniał jej atuty: las otaczający miejscowość ze wszystkich stron, park zdrojowy, czyste górskie powietrze i "przepyszną wodę źródlaną".

To źródło Stefana, które jeszcze przed powstaniem uzdrowiska cenili sobie okoliczni mieszkańcy. "Włościanie okoliczni wodą tą leczą oczy, do źródła skradają się sarny i jelenie, a niegdyś piły ją tury, od których w dawnych czasach obecną Czarniecką Górę zwano Turzątkami" - pisał w 1898 roku "Kurjer Warszawski".

Kuracjusze przy źródełku Stefan
Kuracjusze przy źródełku Stefan
Źródło: Polona

Nazywano ją "sercówką", ale nie dlatego, że woda miała leczyć problemy kardiologiczne, a za sprawą obramowania w kształcie serca, jakim otoczono źródełko. 

"Analiza chemiczna wykonana przez inż. chemika Gołkowskiego w Petersburgu wykazała znaczną zawartość wolnego dwutlenku węgla, węglany magnezji i żelaza, chloran sodu oraz ślady lityny i kwasu arsenowego" - czytamy w informatorze o uzdrowisku z 1910 roku.

Jak przekonywały przewodniki, miała doskonałe właściwości lecznicze. Była "idealną hipotoniczną płókanką o wyjątkowo niskiej mineralizacji, stosowaną przy wadliwej przemianie materji" - czytamy w "Informatorze o uzdrowiskach zrzeszonych w Związku Uzdrowisk Polskich".

Kaskada ze źródlaną wodą
Kaskada ze źródlaną wodą
Źródło: Polona

Brakowało tylko gazet

Uzdrowiskiem kierował wówczas dr Zygmunt Misiewicz, syn jego założyciela. "Niedawno dokupił znów sporą połać lasu, zafundował gościom 'radio'. Co najważniejsza, po długich oczekiwaniach, zabłysła, w sezonie bieżącym, tak pożądana elektryczność" - dowiadujemy się z "Kurjera Warszawskiego".

Liczba kuracjuszy rosła, bo z roku na rok powstawały nowe domy i wille. Szacuje się, że w latach 30. XX wieku uzdrowisko odwiedzało rocznie nawet kilka tysięcy osób i to nie tylko z Polski, ale i z zagranicy.

Willa Łabędziówka
Willa Łabędziówka
Źródło: Polona

Trafiali tu ludzie o zszarganych nerwach, chorzy na serce, narzekający na układ oddechowy, mający problemy z układem krążenia, nerkami i osoby z reumatyzmem. Z dala od zgiełku miasta, za pan brat z przyrodą, mogli tu zaznać spokoju i wytchnienia.

Ale nie wszyscy mogli się tu zjawić. "Zakład nie przyjmuje chorych na gruźlicę i na choroby umysłowe" - można było przeczytać w informatorze.

Spokój, z jakiego słynęła Czarniecka Góra, nie oznaczał, że narzekano tu na nudę. Wręcz przeciwnie. W ciągu dnia kuracjuszom oferowano wycieczki po okolicy, można było popływać łódkami po stawie, zagrać w tenisa, krykieta, serso (gra rekreacyjna polegająca na rzucaniu i chwytaniu niewielkiego wiklinowego kółka na kijek) czy kręgle. A ci mniej ruchliwi wspólnie grali w karty, szachy i domino.

Na miejscu działały trzy sklepiki prowadzone przez żydowskich kupców. Można też było coś poczytać. Choć akurat do tego dało się "przyczepić" - kuracjusze skarżyli się, że dochodziły tu tylko dwie gazety: "Kurjer Warszawski" i "Unja", a na półkach w bibliotece brakowało nowości.

Kurort w latach 30. XX wieku
Kurort w latach 30. XX wieku
Źródło: Polona

Nowością była za to otwarta w 1927 roku stacja kolejowa. Wcześniej trzeba było dojeżdżać z oddalonego o około trzy kilometry Niekłania. Choć i na to narzekali tylko nieliczni. "Ze stacji dość wygodnym powozem, stale przez zakład na pociąg dzienny wysyłanym, a zaprzężonym w parę siwoszów, dostałem się do zakładu leczniczego na Czarniecką Górę, odległą o 4 wiorsty [dawna rosyjska miara długości, odpowiednik około kilometra - red.]. I to już wiele, iż do tego miejsca jedzie się po ludzku, nie pogubiwszy zębów i bez sińców na bokach. Niewygodna bowiem lokomocja działa nader ujemnie na chorego, a stłuczony na kwaśne jabłko przybywa on na miejsce przybity moralnie i fizycznie" - pisał w 1896 roku w "Kurjerze Warszawskim" Adam Lipowski.

Uzdrowisko jednak oferowało przede wszystkim kuracje, takie jak przyrodolecznictwo, wodolecznictwo, dietetyka. Można tu było zażyć kąpieli mineralnych, kwasowęglowych, balsamowo-sosnowych, borowinowych, ale też rzecznych i słonecznych - "pod szkłem" i pod gołym niebem na piaszczystej plaży nad rzeką Czarną. Można było też wybrać się na masaże i gimnastykę leczniczą.

Kąpiele słoneczne "pod szkłem" na werandach
Kąpiele słoneczne "pod szkłem" na werandach
Źródło: Polona

W ramach leczenia zalecano również spacery "aleją sosnową" - drogą, która podnosiła się o metr co każde 20 kroków. Zdaniem lekarzy stopniowe wznoszenie się zmuszało serce do systematycznej pracy i miało zbawiennie działać na wady tego organu.

Aleja Sosnowa na zdjęciu z początku XX wieku
Aleja Sosnowa na zdjęciu z początku XX wieku
Źródło: Polona

Istotnym elementem była kuchnia dietetyczna. "Przez zarząd uzdrowiska uważana jest na równi z klimatem za najważniejszy środek leczniczy" - czytamy w informatorze. Podawano tam cztery posiłki dziennie: śniadania, obiady, podwieczorki i kolacje, a wykorzystywane do nich warzywa pochodziły z miejscowego ogródka.

Wieczorami przygrywała orkiestra, działał klub "pod hasłem bawienia każdego kto się nudzi", w którym można było zobaczyć spektakle, posłuchać koncertów i potańczyć. Ale nie bawiono się do białego rana. Ściśle przestrzegano tu ciszy nocnej. Wieczorny dzwonek o godzinie 22 przerywał nawet najbardziej gorące swawole. I tak do dziewiątej rano, gdy poranny dzwonek budził jeszcze śpiących i zapraszał na śniadanie. "Kuchnia obfita i bardzo smaczna, to też znakomicie się tu wszyscy poprawiamy na wadze, wyglądzie i humorze" - czytamy w "Kurjerze Warszawskim".

A wszystko w konkurencyjnych cenach, co niewątpliwie zachęcało do przyjazdu. "Jedynie chyba królowa naszych wód - Krynica mogłaby rywalizować z Czarniecką Górą" - przekonywał "Kurjer Warszawski".

Fake news, który zmroził Polskę

Ale ten spokój pod koniec lat 20. ubiegłego wieku został zakłócony. W 1928 roku głośniej niż o walorach przyrodniczych było o straszliwej historii, jaka miała się wydarzyć w Czarnieckiej Górze. 10 sierpnia w elektrowni, od trzech lat zasilającej uzdrowisko, wybuchł pożar. "Dzięki wytężonej akcji ratunkowej, udało się, po kilku godzinach, umiejscowić pożar; elektrownia jednak spłonęła doszczętnie" - informował krótko kolejnego dnia "Kurjer Warszawski".

Inne gazety temat szybko podchwyciły. 12 sierpnia korespondent "Ilustrowanego Kuryera Codziennego" przekazywał przerażające szczegóły sprawy. "W kilka chwil po wybuchu elektrownia stanęła w płomieniach i ogień przeniósł się na pobliskie zakłady lecznicze i ogarnął las. Wśród kuracjuszy zapanowała nieopisana panika, gdyż pożar bardzo szybko przybrał groźne rozmiary. Po czterogodzinnej akcji straży pożarnej ogień stracił na sile. Budynku elektrowni nie zdołano jednak uratować. Zakład leczniczy został częściowo zniszczony. Istnieje poważna obawa, że w elektrowni spłonął żywcem 9-Ietni chłopiec, którego dotychczas nie zdołano odnaleźć".

Artykuł w gazecie "ABC" z 11 sierpnia 1928 r.
Artykuł w gazecie "ABC" z 11 sierpnia 1928 r.
Źródło: Polona

Informacja o śmierci chłopca w płomieniach rozeszła się echem po całej Polsce. Gazety przedrukowywały tę informację, dodając coraz to nowe szczegóły - na przykład z "Nowego Dziennika" można było dowiedzieć się, że chłopiec miał na co dzień sypiać w elektrowni.

Na sensacyjne informacje szybko zareagował właściciel uzdrowiska. Wykupił ogłoszenia, w których zaprzeczał podawanym sensacjom. Podkreślano w nich, że pożar objął wyłącznie elektrownię i nie stanowił zagrożenia dla zakładu leczniczego, który znajdował się z dala od niej, ani nie przeniósł się na las. "Większość kuracjuszy dopiero następnego dnia dowiedziała się o naszym pożarze w elektrowni" - czytamy. I najważniejsze: "Nikt przy pożarze życia nie postradał".

Sprostowanie uzdrowiska zamieszczone w "Republice" 15 sierpnia 1928 r.
Sprostowanie uzdrowiska zamieszczone w "Republice" 15 sierpnia 1928 r.
Źródło: Polona

Uspokajające informacje przekazywała też Polska Ajencja Telegraficzna, która 13 sierpnia donosiła, że spalona elektrownia zakładowa w Czarnieckiej Górze ma być odbudowana i uruchomiona w ciągu dwu tygodni, co nie korespondowało z opisami potężnych zniszczeń przedstawianymi w prasie.

Ale na tym się nie skończyło. Kilka tygodni później gazety podawały kolejną wersję wydarzeń: chłopak miał zginąć, ale nie w pożarze elektrowni, a w jednym z miejscowych domów, w którym miał pozostawać bez opieki. "Chłopiec wałęsając się po pustym domu, trafił do kuchni, wszedł na piec i wpadł do kotła z wrzątkiem. Chłopak ugotował się żywcem" - takie notki można było przeczytać w "Gazecie Kaszubskiej" czy "Kurjerze Poznańskim".

Wzmianka o śmierci chłopca z "Kurjera Poznańskiego" (1 września 1928)
Wzmianka o śmierci chłopca z "Kurjera Poznańskiego" (1 września 1928)
Źródło: Polona

Wszystko to odbijało się na funkcjonowaniu uzdrowiska.

Katastrofa i potworna zbrodnia

Rok później znów prasa pisała o Czarnieckiej Górze. I znów w negatywnym świetle - nieopodal uzdrowiska rozbił się samolot. Tym razem na te doniesienia były już dowody - "Ilustrowany Kuryer Codzienny" zamieścił zdjęcie leżącego do góry nogami wraku. Według gazety w katastrofie brały udział dwie maszyny. "Piloci obu aparatów wyszli bez szwanku" - czytamy pod fotografią, na której jeden z nich pozuje przy zniszczonym samolocie.

Pilot przy rozbitej maszynie
Pilot przy rozbitej maszynie
Źródło: NAC

W 1930 roku w kurorcie doszło do "potwornej zbrodni". Historię opisała łódzka "Republika". Jak informowała gazeta, wszystko zaczęło się od zdrady. Łódzki kupiec wrócił wcześniej z kuracji w Krynicy i chciał zrobić żonie niespodziankę. Ta jednak czekała na niego. "Jego najukochańsza żoneczka spoczywała w ramionach młodego mężczyzny, którym był Natan E.". Mężczyzna pogonił kochanka, żonę wyrzucił z domu i zażądał rozwodu. Kobieta znalazła przytułek u rodziny w Pabianicach, a jej absztyfikant - "chcąc ochłonąć po emocjonalnych przejściach" - pojechał do Czarnieckiej Góry. Tam nie próżnował - "uprawiał flirt na prawo i na lewo".

Gdy ta wiadomość dotarła do kobiety, zapragnęła zemsty. "Onegdaj przybyła na Czarniecką Górę i odszukała kochanka, któremu poczęła czynić wyrzuty. Młodzieniec tłumaczył się, jak mógł i wreszcie zdołał panią W. uspokoić. Około godziny 9-ej wieczorem zasiedli w dwójkę do kolacji w jego zacisznym pokoiku. Wkrótce rozległy się przeraźliwe krzyki" - opisywała "Republika". Służba pensjonatu po wyważeniu drzwi ujrzała Natana E. Leżał na podłodze w kałuży krwi. "Jak się okazało pani W. rzuciła się na kochanka i przywiezioną ze sobą brzytwą odcięła mu genitalia. Straszliwie okaleczonego młodzieńca przewieziono do szpitala. Pani W. została aresztowana przez policję" - czytamy.

Reklama kurortu w "Kurjerze Warszawskim" z 23 listopada 1930 r.
Reklama kurortu w "Kurjerze Warszawskim" z 23 listopada 1930 r.
Źródło: Polona

Do tych wszystkich wydarzeń doszedł światowy kryzys gospodarczy. Wszystko to odbiło się na uzdrowisku. "Zakłady te, znane dobrze przed wojną, w ostatnich latach pod ciosami kryzysu pochyliły się do upadku" - pisał "Kurjer Warszawski" 5 lipca 1935 roku.

Właśnie wtedy, za sprawą zmiany właściciela, uzdrowisko jeszcze raz odżyło. Najpierw nieruchomości przejął od doktora Misiewicza Bank Ludowy w Końskich, a w 1935 r. nabył je Związek Lekarzy i Aptekarzy w Warszawie.

"Postanowiono ocalić zakłady lecznicze w Czarnieckiej Górze ze względu na wybitne wartości tej miejscowości dla zdrowia" - informował "Kurjer".

Sanatorium w latach 30.
Sanatorium w latach 30.
Źródło: NAC

Trzy domy, pięciu mieszkańców

To właśnie lekarze uratowali dziedzictwo doktora Michała Misiewicza z Łodzi, który 44 lata wcześniej dostrzegł potencjał i magię tego miejsca.

Gdy pojawił się w Czarnieckiej Górze po raz pierwszy, stały tu zaledwie trzy domy, a leżąca w zaborze rosyjskim wieś liczyła pięciu mieszkańców. Kilkuletnie badania nie pozostawiały jednak wątpliwości - spośród innych branych pod uwagę lokalizacji to właśnie ta idealnie nadawała się na uzdrowisko.

W efekcie w 1891 roku dr Misiewicz wykupił od hrabiego Jana Tarnowskiego kilkanaście hektarów lasu, a rok później przyjechali tu pierwsi kuracjusze.

"Tygodnik Ilustrowany" z 14 kwietnia 1894 r.
"Tygodnik Ilustrowany" z 14 kwietnia 1894 r.
Źródło: Polona

Uzdrowisko szybko się rozbudowywało. "W zdrojowisku Czarniecka Góra pod Niekłaniem, otworzony zostanie w r.b. pensjonat leczniczy dla chorej młodzieży" - pisał 18 marca 1893 r. "Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuki".

A "Wiadomości Farmaceutyczne" z 1 kwietnia 1893 r. donosiły o powstających kolejnych willach i zbudowanych już nowych łazienkach, "specyjalnie dla chorych kobiet".

Nowe uzdrowisko szybko otrzymywało pozytywne recenzje. Wizytujący je w 1893 roku dziennikarz "Kurjera Warszawskiego" pisał: "Śmiało więc polecić mogę Czarniecką Górę każdemu, kto nie goni za wielkim komfortem, a przede wszystkiem potrzebuje świetnego powietrza leśno-górskiego, spoczynku na łonie natury i sumiennej kuracji hydropatycznej; znajdzie bowiem to samo daleko taniej, co za granicą, nawet kurację Kneippa, a pożywienie lepsze, niż w zagranicznych kurortach, słynnych ze swoich trujących kuchen".

Folder reklamowy z początku XX wieku
Folder reklamowy z początku XX wieku
Źródło: Polona

Choć, jak wspominał, nie wszystkim warunki przypadły do gustu - jedna z kobiet miała narzekać na... kamienie w strumyku, a druga wyjechać, gdy dowiedziała się o braku oświetlenia elektrycznego.

Na warunki narzekał też w liście zamieszczonym przez redakcję "Ziemii Lubelskiej" w 1906 roku jeden z czytelników: "Rozrywek nie ma tu żadnych, o co mniejsza, natomiast pożądanem było by zaopatrzenie czytelników w większą ilość pism i utworzenie wypożyczalni książek. Na miejscu nie ma ani apteki, ani żadnego sklepu; po lekarstwa trzeba posyłać do Końskich (miasto powiatowe), a po drobne sprawunki do Stęporkowa. Porównywując Czarniecką Górę z Nałęczowem, przychodzimy do wniosku, że Czarniecka Góra jest zakładem bardzo początkującym, który nie może się równać z Nałęczowem ani pod względem urządzeń leczniczych, ani też piękności położenia, frekwencji gości i rozrywek".

"Zdrój Ciechociński" też pisał o Czarnieckiej Górze (8 czerwca 1907 r.)
"Zdrój Ciechociński" też pisał o Czarnieckiej Górze (8 czerwca 1907 r.)
Źródło: Polona

Mimo tych niedogodności Czarniecka Góra przyciągała do siebie posłów do rosyjskiej Dumy.

"Dzięki suchemu gruntowi, wyśmienitemu powietrzu, dobrej wodzie źródlanej i terenowi wolnemu od gruźlicy i febry, ilość kuracyuszy rok rocznie się zwiększa" - pisała 16 maja 1899 "Gazeta Handlowa".

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości do już zdecydowanie bardziej rozwiniętego i zadbanego kurortu przyjeżdżali m.in. znana aktorka Jadwiga Smosarska, premier Felicjan Sławoj-Składkowski i prezydent Warszawy Stefan Starzyński.

Uzdrowisko funkcjonowało blisko 50 lat. Jego kres przyniosła II wojna światowa. Po zajęciu Czarnieckiej Góry Niemcy urządzili w sanatorium szpital wojskowy.

Ogłoszenie z 1939 r.
Ogłoszenie z 1939 r.
Źródło: Polona

PAN tu bada

Po wojnie dawnego zakładu nie przywrócono do dawnej świetności. Co gorsza, w wyniku prac górniczych ze źródełka zniknęła woda... A że na Ziemiach Odzyskanych zachowały się dawne niemieckie "bady", to o dawnej świetności Czarnieckiej Góry szybko zapomniano. Urządzono tu jedynie Dom Wypoczynkowy dla Lekarzy i Farmaceutów, a następnie centrum zdrowia dla dzieci. Obecnie działa tu centrum rehabilitacyjne.

Ale w ostatnich latach pojawiła się szansa, że Czarniecka Góra odzyska status uzdrowiska. Działania w tym zakresie podejmują władze gminy Stąporków.

Jak podała Polska Agencja Prasowa, do końca czerwca 2022 roku zostaną przeprowadzone prace geologiczne, których celem jest potwierdzenie właściwości leczniczych czarnieckiego torfu. To jedno z działań, mających przybliżyć miejscowość do odzyskania statusu uzdrowiska. Właściwości lecznicze miejscowej borowiny będą musiały potwierdzić jeszcze badania Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - PZH.

Właściwości lecznicze czarnieckiego klimatu potwierdziła już Polska Akademia Nauk. W świadectwie stwierdzono, że klimat i bioklimat tych okolic może być wykorzystywany do leczenia chorób narządu ruchu i stanów pourazowych, chorób reumatycznych, kardiologicznych i nadciśnienia tętniczego, a także chorób górnych i dolnych dróg oddechowych oraz chorób neurologicznych. - Potwierdzono także, że na terenie strefy ochrony uzdrowiskowej klimat akustyczny jest korzystny dla leczenia uzdrowiskowego - informował PAP w grudniu sekretarz gminy Łukasz Kłys.

Jednocześnie trwają rozmowy dotyczące przekształcenia działającego w miejscowości Świętokrzyskiego Centrum Rehabilitacji w zakład lecznictwa uzdrowiskowego.

W województwie świętokrzyskim status uzdrowiska mają Busko-Zdrój i Solec-Zdrój. O utworzenie uzdrowiska, poza Czarniecką Górą, zabiegają także Kazimierza Wielka i Pińczów.

Czytaj także: