|

Jego zegarek się zatrzymał, gdy padły strzały. To może być godzina śmierci setek osób

Archeolodzy odkryli ponad 300 artefaktów
Archeolodzy odkryli ponad 300 artefaktów
Źródło: Archeologia Doliny Śmierci

Wśród ludzkich kości archeolodzy znaleźli zegarek. Nie wiadomo, jak dokładnie powstało widoczne gołym okiem uszkodzenie. Hipotez jest wiele, ale jedno jest pewne - zegarek należał do mężczyzny, a wskazówki stanęły prawdopodobnie w godzinie śmierci jego i może kilkuset innych osób zabitych przez Niemców w Dolinie Śmierci. Archeolodzy odkryli więcej rzeczy osobistych ofiar i ich oprawców. Każda z nich zdradza coś o tajemnicy zbrodni ze stycznia 1945 roku. 

Artykuł dostępny w subskrypcji

Wskazówki zegarka zatrzymały się po godzinie 5. Bok tarczy jest wyraźnie zniekształcony. Możliwe, że kiedy Niemcy zaczęli strzelać, mężczyzna zasłonił się rękoma i kula trafiła w zegarek. Inna wersja mówi o tym, że kiedy zastrzelony upadał, mógł uderzyć zegarkiem w twardą powierzchnię. To ustalają właśnie naukowcy. Pewne jest jednak, że zegarek należał to mężczyzny. Prawdopodobnie jest produkcji belgijskiej albo francuskiej.

Jeśli badacze potwierdzą, że wskazówki stanęły w momencie zniszczenia zegarka, możliwe, że ze znalezieniem niewielkiego artefaktu poznaliśmy godzinę, w której Niemcy strzelali do ofiar w Dolinie Śmierci w drugiej połowie stycznia 1945 roku. Bo o zbrodni tej nadal wiele nie wiemy.

Zegarek ma widoczne gołym okiem uszkodzenia
Zegarek ma widoczne gołym okiem uszkodzenia
Źródło: D. Kobiałka

Mimo tylu lat wciąż jest wiele niejasności

O Dolinie Śmierci słyszał prawie każdy mieszkaniec Chojnic (woj. pomorskie) i okolic. To teren na północnych obrzeżach miasta, nazywany przez historyków Polami Igielskimi. Doliną Śmierci nazwali to miejsce sami mieszkańcy, którzy widzieli albo słyszeli o egzekucjach przeprowadzanych tam przez Niemców. Jesienią 1939 i w drugiej połowie stycznia 1945 roku – według różnych źródeł - mogło zginąć tam kilkuset, a nawet ponad tysiąc obywateli polskich. 

To miejsce po raz kolejny przebadali archeolodzy w ramach projektu Archeologia Doliny Śmierci. Nie są to przypadkowe osoby. Część zespołu badawczego tworzą naukowcy urodzeni w Chojnicach. Dobrze znają historię Doliny Śmierci i opowieści o niej. Pracami kieruje doktor Dawid Kobiałka.

Widok na Pola Igielskie w latach 70
Widok na Pola Igielskie w latach 70
Źródło: zbiory prywatne P. Szczepanika

Teren nigdy nie został gruntownie zbadany, a w całej historii jest wiele niejasności. O ile wydarzenia z jesieni 1939 roku udało się częściowo udokumentować, to te z 1945 wciąż owiane są tajemnicą.

- Opowieści świadków często się wykluczają. Już w latach 70., kiedy ludzie powinni jeszcze pamiętać, co tam się wydarzyło, podczas wznawianego śledztwa i przesłuchań każdy mówił coś innego – opowiada doktor Dawid Kobiałka. - Jak to bywa z wydarzeniami wojennymi, one bardzo szybko przybrały taką formę mityczną – tłumaczy.

Jednak w trakcie swoich badań archeolodzy natknęli się właśnie na ślady zbrodni z drugiej połowy stycznia 1945, o której wiemy najmniej. Teraz tajemnice morderstw odkrywają znalezione tam kości, rzeczy osobiste ofiar oraz artefakty należące do katów. To one mogą powiedzieć nam najwięcej o tym, co wydarzyło się ponad 75 lat temu. 

Badania w ramach projektu Archeologia Doliny Śmierci
Źródło: Archeologia Doliny Śmierci

Co mówią nam znalezione rzeczy

Armia Czerwona wkroczyła do Chojnic 14 lutego 1945 roku. Jak wynika z opowieści świadków, jeszcze w drugiej połowie stycznia 1945 Niemcy zabijali tam Polaków.

- Najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń mówi, że byli to więźniowie Gestapo z więzienia na Wałach Jagiellońskich 4 w Bydgoszczy. Tam między innymi byli przetrzymywani członkowie polskiego podziemia z Bydgoszczy, Torunia i okolic, którzy byli wyłapywani na przełomie 1944 i 1945 roku - relacjonuje Kobiałka.

Dodaje, że w momencie zbliżania się Armii Czerwonej, Gestapo ewakuowało więźniów. - Było kilka kolumn ludzi, które pod nadzorem strażników zostały poprowadzone w różnych kierunkach. Jedna z nich została zapędzona do Chojnic i w Dolinie Śmierci ich zamordowano - tłumaczy archeolog.

Nic, co się wydarzyło w Dolinie w styczniu 1945, nie jest jednak nadal pewne. Archeolodzy podczas swoich prac znaleźli około 250 artefaktów, które można powiązać z tą zbrodnią.

- Przede wszystkim jest to niespełna 90 łusek od broni krótkiej – niemieckich pistoletów Walther PPK i P08 Parabellum. Taka broń była na wyposażeniu Gestapo oraz służb policyjnych, i służyła do egzekucji z bliskiej odległości – mówi Dawid Kobiałka. 

Najwięcej o ofiarach mogą powiedzieć nam jednak ich rzeczy osobiste. Między innymi właśnie zegarek, który może wskazywać godzinę śmierci części osób. Jest wśród nich również plakietka z przedwojennym herbem Torunia. To może potwierdzać tezę, że w Dolinie Śmierci w styczniu 1945 roku mogli zginąć między innymi członkowie polskiego podziemia z Bydgoszczy, Torunia i okolic.  

- To niebezpieczne posunięcie, żeby na podstawie jednego artefaktu wysuwać tak daleko idące wnioski – zaznacza Kobiałka. - Nie wydaje mi się jednak, żeby był to przypadek – dodaje. 

Blaszka z przedwojennym herbem Torunia
Blaszka z przedwojennym herbem Torunia
Źródło: D. Kobiałka

Wśród znalezionych w Dolinie Śmierci rzeczy są również fragment broszki i klips na ucho.

- Klips został odnaleziony w pobliżu kości ludzkich i to by się zgadzało z niektórymi zeznaniami świadków, którzy mówili, że w kolumnie ludzi doprowadzonych do Doliny Śmierci w 1945 roku byli nie tylko mężczyźni, ale i kobiety – tłumaczy archeolog.

Wśród rzeczy, które należały do ofiar, badacze znaleźli także m.in. sprzączkę od paska, medalik z wyobrażeniem Matki Boskiej, guzik z fragmentem zachowanej materiałowej otuliny oraz fragment tkaniny zachowanej na spalonej kości ludzkiej.

Jednak na miejscu zbrodni znaleziono nie tylko rzeczy ofiar.

- Trafiliśmy również na rzeczy oprawców. Oprócz łusek i pocisków, mamy też kubek od manierki, aluminiowy, niemieckiej produkcji. Znaleźliśmy też spinkę wojsk Wehrmachtu – mówi Dawid Kobiałka. 

Dodaje, że podczas prac natknęli się też na odznakę przedwojenną z indywidualnym numerem. Co oznacza? To wymaga dalszych, bardzo gruntownych badań. Jest jednak możliwe, że dzięki niej badacze znajdą konkretną osobę, która mogła brać udział w zbrodni.

"Wszystko zostało skrupulatnie zaplanowane"

Oprócz szczątków i rzeczy osobistych ofiar badacze znaleźli spalone drewno. Poddali je osobnej analizie. Jak się okazało, to sosna zwyczajna.

- Sosna zwyczajna w Dolinie Śmierci nie rośnie, bo to teren podmokły. Sosna preferuje suche środowisko, więc najprawdopodobniej, mimo że ta zbrodnia była robiona rzekomo w pośpiechu, to została mimo wszystko skrupulatnie i z zimną krwią zaplanowana. Najprawdopodobniej zwożono specjalnie sosnę do Doliny Śmierci, bo jest to drzewo, które ma dużo żywicy i bardzo łatwo się pali - mówi Dawid Kobiałka.

Dodaje, że w jednym z kawałków drewna wtopiony jest fragment spalonej ludzkiej kości - to może być dowód potwierdzający, że kości i spalone kawałki drewna są śladami tej samej zbrodni.

Pod mikroskopem na drewnie zauważyć można również przebarwienia po benzynie. - Takie, jak widać po deszczu. Kiedy jest kałuża i jest benzyna wylana, to rozchodzi się wielobarwna plama. I coś podobnego widać pod mikroskopem na przynajmniej jednym fragmencie drewna - mówi archeolog.

To ma potwierdzać opowieści mieszkańców i świadków zeznających na tę okoliczność, którzy mówili o tym, że widzieli pędzoną przez Niemców grupę Polaków i esesmanów, którzy na sankach ciągnęli beczki "z podejrzaną substancją, prawdopodobnie benzyną".

Spalone kości ludzkie odnalezione w trakcie badań terenowych
Spalone kości ludzkie odnalezione w trakcie badań terenowych
Źródło: A.Banaszak

Co wiemy o Dolinie Śmierci

Źródła podają różne dane odnośnie liczby osób, które zginęły na Polach Igielskich. Wiadomo jednak, że było to miejsce egzekucji i masowych grobów. Niemcy wykorzystywali do tego rowy strzeleckie, które Wojsko Polskie przygotowało w 1939 roku na wypadek wojny.

- Jesienią 1939 roku mordy odbywały się w ramach Intelligenzaktion i akcji T4. Chodziło o wymordowanie lokalnej inteligencji, szeroko rozumianej. Byli to nauczyciele, duchowni, ale też kupcy i osoby, które w taki czy inny sposób naraziły się miejscowym Niemcom – opowiada Dawid Kobiałka.

Dodaje, że pod koniec października 1939 roku okupanci zabili tam też niepełnosprawne osoby z Krajowych Zakładów Opieki Społecznej w Chojnicach. - Są różne zeznania, ale najprawdopodobniej było to przynajmniej 218 pensjonariuszy tych zakładów – mówi.

Intelligenzaktion to akcja eksterminacyjna przeprowadzona przez Niemców w pierwszych miesiącach II wojny światowej. Jej celem była likwidacja tak zwanej "polskiej warstwy przywódczej". Szczególne nasilenie miała na Pomorzu. Między wrześniem 1939 a kwietniem 1940 bojówki paramilitarnego Selbstschutzu oraz formacje SS i policji niemieckiej zamordowały tam od 30 do 40 tysięcy Polaków – przedstawicieli elity politycznej, gospodarczej i intelektualnej. Była to najbardziej krwawa spośród wszystkich regionalnych operacji Intelligenzaktion, do czego przyczynił się w pierwszym rzędzie masowy udział przedstawicieli tamtejszej mniejszości niemieckiej w przygotowaniu i dokonaniu ludobójstwa. 
Intelligenzaktion na Pomorzu

Łącznie w 1939 roku mogło zginąć tam nawet kilkaset osób. Jednak nie skończyło się na jesieni 1939 roku.

Według zeznań niektórych świadków, które były zbierane przez Powiatowy Komitet Uczczenia Ofiar Zbrodni Hitlerowskich w Chojnicach, w drugiej połowie stycznia 1945 roku Niemcy mieli wywieźć tam grupę Polaków. Nie wiadomo dokładnie skąd – z Grudziądza lub z Bydgoszczy. Wszyscy mieli być rozstrzelani właśnie w Dolinie Śmierci.

- Tutaj też są różne zeznania. Według jednego było to 600 osób, według innego 800. Jeden świadek zeznawał, że mogło to być nawet 1400 osób – mówi doktor.

Tę grupę osób okupanci mieli zabić, a ciała spalić, żeby zatrzeć ślady. Resztki mieli zakopać w grobie masowym.

Do chwili obecnej nie wiadomo, ile dokładnie osób zginęło w Dolinie Śmierci. 14 lutego do Chojnic wkroczyła Armia Czerwona, a już jesienią 1945 roku odbyły się ekshumacje. Wydobyto szczątki 167 osób zamordowanych jesienią 1939 roku. Te ciała nie były spalone. Zdjęcia z tego wydarzenia są tak drastyczne, że nie zostaną opublikowane w opracowaniu wyników badań.

8 grudnia 1945 roku odbył się oficjalny manifestacyjny pogrzeb ofiar, które ekshumowano w Dolinie Śmierci
8 grudnia 1945 roku odbył się oficjalny manifestacyjny pogrzeb ofiar, które ekshumowano w Dolinie Śmierci
Źródło: zbiory prywatne M. Wawrzyniaka

Badania mogą zdradzić część tajemnic tej zbrodni

Rodzinom oraz znajomym udało się rozpoznać szczątki zaledwie 53 ofiar. Jedną z nich był ojciec Urszuli Steinke - Alojzy Słomiński.

Kiedy mieszkańcy dowiedzieli się o aresztowaniach, mężczyzna miał się ukryć. Został jednak, obawiając się o swoją rodzinę.

- Mój ojciec powiedział, że jak jego nie będzie, to wezmą matkę, a ośmioro dzieci zostanie bez opieki. Ojciec więc został w domu w Brusach – opowiada pani Urszula.

Tak jak się spodziewał, 17 listopada 1939 roku przyszli po niego Niemcy.

- Była 9 godzina rano, powiedzieli, że ma się ubrać i z nimi pójść. Czekał już samochód, taka czarna buda – mówi Steinke i dodaje, że zabrali wtedy też trzech innych mężczyzn.

- Został wywieziony, ale gdzie, jak i co, to nic nie powiedzieli. Czekaliśmy, myśleliśmy, że może ojciec jest gdzieś w obozie. Zawsze liczyliśmy, że ojciec gdzieś żyje. Liczyliśmy, że kiedyś wróci. Ja chodziłam stale na stację, na dworzec kolejowy. Jak tylko pociąg przyjechał, chodziłam i liczyłam, że ojciec kiedyś wyjdzie z tego pociągu – mówi pani Urszula.

Alojzy Słomiński, ojciec Urszuli Steinke, jedna z ofiar zamordowanych na Polach Igielskich
Alojzy Słomiński, ojciec Urszuli Steinke, jedna z ofiar zamordowanych na Polach Igielskich
Źródło: zbiory prywatne U. Steinke

Sześć lat później znalazła ciało swojego taty w masowym grobie razem z innymi Polakami.

"Poznałam ojca po siwych włosach, kształcie głowy, no i po tych kamaszach. Ciała były dobrze zachowane, bo leżały w glinie. Jak wielu innych, ojciec zginął od strzału w tył głowy. W jego kamizelce była obrączka z inicjałami W.S., czyli Waleria Słomińska, moja mama" – opisywała Urszula Steinke w swoich wspomnieniach "Wojna zabrała mi ojca" opublikowanych w "Kwartalniku Chojnickim" w 2014 roku.

Badania etnograficzne. Doktor Dawid Kobiałka prowadzi wywiad z Urszulą Steinke
Badania etnograficzne. Doktor Dawid Kobiałka prowadzi wywiad z Urszulą Steinke
Źródło: D. Frymark

Pani Urszula odnalazła swojego ojca. Setki osób nie zostało jednak zidentyfikowanych. Dawid Kobiałka podkreśla, że ta historia cały czas owiana jest tajemnicą.

- Ludzie stracili podczas wojny rodziców, męża, żonę. Często nie wiedzą, co się z nimi stało. Mogą jedynie przypuszczać. Jeśli jesienią 1939 roku ktoś trafił do chojnickiego więzienia albo do budynków Krajowych Zakładów, to stamtąd droga wiodła tylko w jedną stronę, do Doliny Śmierci – mówi doktor Kobiałka.

Ekshumowani zostali pochowani w grudniu na specjalnie utworzonym Cmentarzu Ofiar Zbrodni Hitlerowskich w Chojnicach. Osoby, które rozpoznały swoich bliskich, mogły ich pochować w innych miejscach.

Może przeprowadzone w tym roku badania w ramach projektu Archeologia Doliny Śmierci przybliżą nas do tej historii, do oprawców, a przede wszystkim ich ofiar.

Doktor Dawid Kobiałka razem ze swoim zespołem będą starali się o wznowienie badań w przyszłym roku. Po licznych rozmowach ze świadkami mają już kolejne wytypowane miejsca, gdzie nadal mogą zalegać szczątki ofiar.

Wspomnienia mieszkańców Chojnic i okolic
Źródło: Archeologia Doliny Śmierci

.........................................................

Projekt Archeologia Doliny Śmierci dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury. Badania prowadzi Fundacja Przyjaciół Instytutu Archeologii i Etnologii PAN i Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.

Tekst powstał na podstawie wywiadów i dokumentów zebranych w ramach projektu Archeologia Doliny Śmierci.

Projekt nazywa się Archeologia Doliny Śmierci
Źródło: Archeologia Doliny Śmierci/ Daniel Frymark
Źródło: Google
Czytaj także: