Lubelska prokuratura bada, gdzie trafiły i gdzie wciąż mogą się znajdować zabrudzone strzykawki. Śledczy badają również, czy nie mają one związku z falą zachorowań na sepsę. Resort zdrowia wyklucz ataką możliwość.
- Prokuratorzy zbadają, czy mógł istnieć związek między zachorowaniami na sepsę na początku tego roku z zabrudzonymi strzykawkami - powiedziała na konferencji prasowej Ewa Piotrowska z prokuratury apelacyjnej w Lublinie.
Wcześniej o zbadanie tej sprawy zwróciło się Stowarzyszenie pacjentów "Primum non nocere". - Była plaga infekcji spowodowanych meningokokami na początku tego roku. Nie jest to typowa flora bakteryjna, a było tego dość sporo. Czy sprawa strzykawek jest z tym związana, ja nie wiem. Na pewno jest zbieżność czasowa tych dwóch faktów - powiedział dziennikowi.pl Adam Sandauer, szef stowarzyszenia pacjentów "Primum non nocere".
Zaznacza on, że choć nie ma dowodów na powiązanie fali zachorowań na sepsę na opolszczyźnie na początku roku (prawie 20 osób zachorowało, kilka zmarło - red.), to "jeśli w strzykawkach były meningokoki, to możemy mieć sprawcę".
Tymczasem Ministerstwo zdrowia stanowczo wykluczyło związek zachorowań na sepsę z zanieczyszczonymi strzykawkami.
Rzecznik resortu Paweł Trzciński powołał się na opinię prof. Walerii Hryniewicz, specjalistki w tej dziedzinie. Według niej sepsa została wywołana zakażeniami przez bakterie, które żyją tylko w organizmie ludzkim i nie przetrwałyby w strzykawce.
Tegoroczna epidemia sepsy miała charakter lokalny - Jeśli chodzi o liczebność zgłaszanych przypadków, to wiązała się również z tym, że jest dużo większa świadomość i wiedza na temat tej choroby, w związku z tym więcej lekarzy zgłaszało przypadki sepsy - podkreśla Trzciński.
Prokuratorzy podkreślili, że istnieje obowiązek informowania o zabrudzonym sprzęcie medycznym. - Będziemy badać, kto z personelu medycznego wiedział o strzykawkach i dlaczego nie zostały o tym poinformowane odpowiednie organy - poinformowali prokuratorzy. Za takie zaniechanie grozi bowiem kara więzienia.
Z ustaleń prokuratury w Lublinie wynika, że partie zabrudzonych strzykawek trafiły do dystrybutorów w Łodzi, Poznaniu i Warszawie, a także do szpitali w Radomiu, Szczecinie, Krakowie. Potwierdziła się również informacja, że strzykawki trafiły do dwóch placówek w Warszawie - nie były jednak użyte.
Zastępca szefa Prokuratury Okręgowej Marek Woźniak powiedział, że Narodowy Instytut Leków przebadał 4 strzykawki, zabezpieczone w szpitalu w Radomiu i uznał, że mogły one stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia pacjentów.
- Nie mamy jednak sygnałów, żeby użycie strzykawek spowodowało zagrożenie życia lub wywołało chorobę. Mamy tylko jeden taki sygnał z Chorzowa. Zostanie to oczywiście sprawdzone - poinformowano na konferencji.
Prokuratorzy chcą, by wszystkie informacje od ewentualnych poszkodowanych trafiały do prokuratury w Lublinie, która prowadzi dochodzenie. - Oczywiście każdy może złożyć zawiadomienie do swojej prokuratury, a ta przekaże informacje nam - powiedziała prokurator Piotrowska.
Prokuratorzy przewidują, że we wtorek powinny być znane wyniki postępowania wyjaśniającego w sprawie zabrudzonych strzykawek.
Lubelska prokuratura zwróciła się również do producenta, by wyjaśnił cykl produkcyjny strzykawek. Jak wynika z ustaleń, feralna seria była wyprodukowana w sierpniu 2006 r. w Hiszpanii. - Tylko strzykawki tej jednej serii są podejrzane - ocenili prokuratorzy (strzykawki numer mają numer katalogowy 396 seria: 0607186). Ich zdaniem, do zabrudzenia mogło dojść tuż przed tym, jak strzykawki trafiły do maszyny pakującej. Do Polski sprowadzono 96 tys. strzykawek z feralnej serii.
Źródło: tvn24.pl; reuters
Źródło zdjęcia głównego: TVN24