Prokuratura we Wrocławiu postawiła 27-letniemu Pawłowi M. zarzut wywołania fałszywego alarmu. Mężczyzna w sobotę poinformował służby o podłożeniu bomby we wrocławskim szpitalu. Trzeba było ewakuować 350 pacjentów.
Do pierwszej ewakuacji będącej reakcją na telefon Pawła M. doszło w sobotę przed godz. 18. Mężczyzna z budki telefonicznej powiadomił służby o podłożeniu bomby w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu. Wtedy ewakuowano 100 osób.
Kolejne 250 osób ewakuowano ok. północy, gdy zaniepokojony dyrektor szpitala zarządził dodatkową ewakuację. Pirotechnicy nie znaleźli ładunku wybuchowego.
"To był żart"
Jak powiedziała we wtorek rzeczniczka wrocławskiej prokuratury okręgowej Małgorzata Klaus, Paweł M. odpowie za obie ewakuacje, bowiem były one wynikiem jego działania, czyli fałszywego zawiadomienia o bombie w szpitalu.
Mężczyzna jeszcze podczas przesłuchania przez policję przyznał się do winy. Twierdził, że to miał być "żart". Wyjaśniał, że w chwili zawiadamiania o bombie był nietrzeźwy i nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swojego działania. Teraz za narażenie ludzi na utratę życia i zdrowia grozi mu do osiem lat więzienia.
Paweł M., mieszkaniec Wrocławia, był już notowany za tego rodzaju przestępstwa. Teraz udało się go zatrzymać w 24 godziny od wywołania fałszywego alarmu, bowiem policja do budki telefonicznej, z której dzwonił, dotarła w kilka minut i zabezpieczyła wszystkie ślady potrzebne do identyfikacji sprawcy.
Pacjenci wrócili do szpitali
Prof. Wojciech Witkiewicz, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu powiedział, że szpital, w którym w sobotę i z soboty na niedzielę doszło dwukrotnie do ewakuacji pacjentów, pracuje już normalnie, a pacjenci ewakuowani do innych szpitali wrócili do placówki. Najpóźniej powrócili ci, którzy na czas ewakuacji zostali wypisani do domu.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24