Marek Świerczyński, szef działu bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych Polityki Insight, komentując w TVN24 strategię komunikacji władz wokół incydentu z białoruskimi śmigłowcami, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną, wskazał między innymi na niedostateczny przepływ informacji i danych. - Wydawałoby się, że to wydarzenie, które już przerabialiśmy, nawet całkiem niedawno. I zdarza się kolejna rzecz, tym razem już widoczna gołym okiem - zauważył. Ocenił, że bieżąca sytuacja "powinna, właśnie w tym momencie, być kolejną nauczką, czy też lekcją do wyciągnięcia".
We wtorek doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie. Maszyny zauważyli rano mieszkańcy okolic Białowieży, jednak wojsko początkowo zaprzeczało, aby do takiego incydentu doszło. Dopiero wieczorem, po godzinie 19, resort obrony przyznał w oficjalnym komunikacie, że tego dnia doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej.
Szef resortu Mariusz Błaszczak polecił zwiększyć liczbę żołnierzy na granicy i wydzielić dodatkowe siły i środki, w tym śmigłowce bojowe. O incydencie zostało poinformowane NATO. Do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w trybie natychmiastowym wezwana została chargé d’affaires Białorusi.
CZYTAJ WIĘCEJ W KONKRET24: "Rutynowe loty", "żadna anomalia". Dziesięć godzin czekania na informacje
"Wydawałoby się, że to jest wydarzenie, które już przerabialiśmy"
O ten incydent, a także sposób reagowania na niego pytany był na antenie TVN24 Marek Świerczyński, szef działu bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych Polityki Insight, autor tekstów analitycznych dotyczących między innymi polityki obronnej Polski, NATO, konfliktów i kryzysów. - Wydawałoby się, że to jest wydarzenie, które już przerabialiśmy, nawet całkiem niedawno - powiedział, nawiązując do sprawy nieuzbrojonej rakiety rosyjskiej produkcji, która spadła w grudniu 2022 roku pod Bydgoszczą.
- Wybuchła wielka awantura i padały zapewnienia, że system został naprawiony. Słyszeliśmy ministra Błaszczaka, który zapewniał, że po kontroli przeprowadzonej w Dowództwie Operacyjnym wszystkie procedury zostały przejrzane i funkcjonują sprawnie - wspomniał. - I zdarza się kolejna rzecz, tym razem już widoczna gołym okiem - zauważył.
Świerczyński ocenił, że "znowu wydarzyło się coś bardzo dziwnego w sferze komunikacyjnej". - Ale zdaje mi się, że również działo się niedobrze w sferze przepływu konkretnych danych. Nawet jeżeli, w co trudno mi do końca uwierzyć, w Białowieży nie było żadnego żołnierza, który nawet wzrokowo mógłby zidentyfikować te statki powietrzne i w jakiś sposób powiadomić swoich przełożonych w ramach łańcucha dowodzenia, no to przecież są informacje od ludności, od Straży Granicznej, a jednak właśnie ten przepływ informacji najwyraźniej nie zadziałał - stwierdził.
- Nie wiadomo, kto do kogo nie zadzwonił albo kto do kogo zadzwonił z nieprawdziwymi bądź też nieprecyzyjnymi informacjami, w każdym razie znowu przez kilkanaście godzin czy przez kilka godzin byliśmy trzymani w dużej niepewności i w obawie, no bo jednak to, co było widać, to było widać: śmigłowce z czerwoną gwiazdą - mówił dalej.
Świerczyński zaznaczył w TVN24, że sytuacja związana z białoruskimi helikopterami "powinna, właśnie w tym momencie, być kolejną nauczką, czy też lekcją do wyciągnięcia".
- Zresztą jest to sytuacja, która ma miejsce non stop w Ukrainie, bo tam już od bardzo długiego czasu ludność jest włączona po prostu w system powiadamiania, ostrzegania, takiego wyprzedzającego zwiadu czy też rozpoznania wojskowego, (informowania) co przelatuje, gdzie przelatuje, na jakiej wysokości przelatuje i tak dalej - zwrócił uwagę. - Jak widać, my się za wolno uczymy tych rozwiązań ukraińskich - przyznał ekspert.
"Musimy uszczelnić lukę"
Świerczyński pytany, co teraz powinno się stać, odparł, że "ze złych sytuacji nie ma dobrych wyjść".
- Jesteśmy w bardzo złej sytuacji, jeśli chodzi o naszego wschodniego sąsiada, Białoruś. Jest to kraj, który przeszedł najbardziej widoczną, najgłębszą ewolucję z sąsiada, który przynajmniej toleruje naszą przynależność do NATO i do Zachodu, w kierunku państwa otwarcie wrogiego, wrogo nastawionego do nas - zauważył.
Teraz, jak mówił, "niektórzy co bardziej radykalnie postulują, że trzeba było strzelać, że te śmigłowce należało zneutralizować". - To jest oczywiście ostateczność, lepiej żeby do niej nie dochodziło - podkreślił.
I dodał: - Reakcja dyplomatyczna jest oczywiście pierwszym krokiem i reakcja wojskowa w sensie wymiany informacji. Podobno Białorusini zgłosili, że są ćwiczenia. My powinniśmy, to też się stało, powiadomić NATO, że takiego rodzaju naruszenie nastąpiło. Ale jak widać, jeszcze nie osiągnęło to takiego poziomu zagrożenia, żebyśmy na przykład wnioskowali o sesję Rady Północnoatlantyckiej w ramach artykułu czwartego.
Strony będą się wspólnie konsultowały, ilekroć - zdaniem którejkolwiek z nich - zagrożone będą: integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze Stron.
Świerczyński zalecał, że "musimy uszczelnić lukę, przede wszystkim jeśli chodzi o wykrywanie, o szybkie powiadamianie, również nas jako opinii publicznej". - Władze muszą szybciej reagować. Upływ czasu i sprzeczne komunikaty to jest sytuacja niedopuszczalna w realiach kraju frontowego, bo my jesteśmy po prostu na froncie pewnego rodzaju wojny - podsumował.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Eliza Kowalczyk/Archiwum prywatne