|

Podstępne morderstwo w Pałacu Łez

Ściana pamięci poświęcona ofiarom muru berlińskiego na Bernauerstrasse
Ściana pamięci poświęcona ofiarom muru berlińskiego na Bernauerstrasse
Źródło: Jacek Pawłowski

Mówił, że ma w teczce bombę. A miał stłuczoną butelkę po whisky, osłonę od hydrantu i rzeczy osobiste. Policja polityczna rozprawiła się z nim jak z terrorystą. Pozorowała spełnianie żądań aż do chwili, gdy zeszło z niego napięcie. Wtedy dostał strzał w plecy. Czesław Kukuczka to jedna z dwóch polskich ofiar muru berlińskiego. Właśnie mija 50 lat od jego śmierci. I właśnie zaczyna się sądowy proces, który ma tę sprawę wyjaśnić.

Artykuł dostępny w subskrypcji

W Berlinie jest kilka miejsc, w których pozostały do dziś resztki muru. Na pamiątkę i ku przestrodze. Dwa takie miejsca bardzo się różnią.

Kilometrowej długości pozostałość muru, znajdująca się między Szprewą a Muehlenstrasse, jest kolorowa i stale kręci się koło niej gwarny tłum turystów. Mur pokryty tu jest kolorowymi muralami znanych i uznanych artystów sztuki ulicznej. To miejsce zyskało nazwę East Side Gallery. Jest tu też bar kuszący klientów odpicowanym starym trabantem. Na barkach zacumowanych na Szprewie przechadzają się kobiety w futrach i mężczyźni w defiladowych czapkach sowieckich żołnierzy. Choć treść niektórych murali napawa grozą, to jednak inne mają pogodny wydźwięk. W okolicy wciąż czuć radość, że niemal 35 lat temu mur runął.

"Curriculum Vitae" - mural Susanne Kunjappu-Jellinek na East Side Gallery. Każda róża symbolizuje jedną z ofiar muru berlińskiego
"Curriculum Vitae" - mural Susanne Kunjappu-Jellinek na East Side Gallery. Każda róża symbolizuje jedną z ofiar muru berlińskiego
Źródło: Jacek Pawłowski

Zupełnie inna atmosfera panuje pięć kilometrów dalej, na północny zachód. Przy Bernauerstrasse fragmenty muru są szare jak beton, z którego zostały wykonane. Gdzieniegdzie powierzchnia kruszeje, odsłaniając przerdzewiałe stalowe, żebrowane pręty zbrojeniowe. Za pozostałościami muru park pamięci i rozległy trawiasty plac. W odróżnieniu od gwarnej East Side Gallery panuje tu względna cisza. Może dlatego, że w tym miejscu widać twarze ludzi, którzy okupili życiem próby przedostania się w Berlinie na lepszą stronę świata. W parku pamięci przy Bernauerstrasse jest ściana postawiona w hołdzie ofiarom muru berlińskiego. Osobom, które - nie mając pozwolenia komunistycznych władz - chciały przedostać się na wolny Zachód. Takich uciekinierów resorty siłowe Niemieckiej Republiki Demokratycznej kazały zabijać. 

Kruszejące resztki muru berlińskiego przy Bernauerstrasse odsłaniają żebrowane pręty zbrojeniowe
Kruszejące resztki muru berlińskiego przy Bernauerstrasse odsłaniają żebrowane pręty zbrojeniowe
Źródło: Jacek Pawłowski

Ściana pamięci podzielona jest na niewielkie przestrzenne prostokąty. A w nich szklane okienka. U podstawy każdego znajdują się imiona i nazwiska uciekinierów, daty ich urodzenia i śmierci. I zdjęcia - tych, którzy mieli zdjęcia. W jednym z okienek widać młodego mężczyznę. W zasadzie chłopca. Przystrzyżony po bokach. Zaczesany do tyłu. W koszuli bez krawata i w marynarce. Patrzy prosto w obiektyw. To Czesław Kukuczka, strażak z Limanowej. Jedna z dwóch polskich ofiar muru berlińskiego. Gdy 29 marca 1974 roku zastrzelił go tajniak enerdowskiej policji politycznej, uciekinier z Polski był starszy niż ten na zdjęciu o około dwadzieścia lat. Ale to właśnie takie, młodzieńcze zdjęcie upamiętnia Kukuczkę na Bernauerstrasse. 

Budowniczy Nowej Huty i kierownik restauracji

W Polsce miał problemy, ale po latach jego życie się ustabilizowało. I chyba nikt nie przypuszczał, że może chcieć - bez pozwolenia władz - uciec na Zachód.

Jako dorastający nastolatek budował Nową Hutę. Wrócił jednak do rodzinnej Kamienicy pod Limanową, bo nie wytrzymywał morderczych norm wydajności pracy, jakie narzucało kierownictwo.

Jako osiemnastolatek trafił do więzienia za "przywłaszczenie mienia społecznego". Po latach mówił, że był wtedy kierownikiem państwowej restauracji. Powstało w niej potężne manko. Okradali ją, jak twierdził, inni pracownicy, a on - Kukuczka - został skazany. To jego jednostronna relacja.

Po roku odsiadki wyszedł warunkowo z więzienia. Ożenił się. Pracował najpierw w państwowym przedsiębiorstwie budowlanym, a potem w straży pożarnej. Dosłużył się stopnia młodszego ogniomistrza. W pracy był chwalony "za wzorową postawę oraz aktywny udział w pracach społecznych”. Grał na trąbce w ludowym zespole muzycznym Kamienica. W jubileuszowej publikacji na temat zespołu można wyczytać, że Kukuczka należał do "najbardziej aktywnych, młodych, pełnych pomysłów i poświęceń, gorących głów".

Ten szanowany strażak i ludowy artysta pewnego dnia zniknął. I z pracy, i z domu.

W niedzielę 3 marca 1974 roku miał mieć strażacką służbę, ale się na nią nie stawił. Po sześciu dniach komenda straży pożarnej w Bielsku-Białej poprosiła Milicję Obywatelską, by poszukała zaginionego pracownika. Ale zanim milicja zdała raport z poszukiwań, straż pożarna zwolniła Kukuczkę z pracy z powodu jej samowolnego porzucenia. 26 marca milicja poinformowała straż pożarną, że według jej ustaleń wyjechał on w nieznanym kierunku. Ale gdzie dokładnie - nikt nie wiedział.

Tajemniczy interesant w ambasadzie

Piątek 29 marca 1974 roku miał być zwykłym dniem pracy w ambasadzie PRL w Berlinie. Co ważne, w podzielonym Berlinie.

Od zakończenia II wojny światowej Niemcy były podzielone na strefy pozostające pod kontrolą państw koalicji antyhitlerowskiej. Zależne od Moskwy komunistyczne władze Berlina w sierpniu 1961 roku odgrodziły murem swoją część miasta. Żeby wyjechać do zachodniej części, trzeba było mieć zgodę władz. Nie każdy mógł ją uzyskać. Kto chciał dostać pozwolenie na wyjazd, musiał się władzy sprzedać. Na przykład podejmując współpracę z tajną policją polityczną Stasi, czyli zobowiązując się do donoszenia na wskazane przez nią osoby.

Aktualnie czytasz: Podstępne morderstwo w Pałacu Łez

Chętnych do wyjazdów do wolnego i dostatniego Berlina Zachodniego było wtedy wielu. Stamtąd można było już swobodnie wyruszyć dalej na Zachód. Berlin Zachodni stanowił najbliższą geograficznie wobec bloku państw komunistycznych enklawę wolnego świata.

Natomiast życie w komunizmie było tak nieznośne, że ludzie uciekali się do niewiarygodnych wręcz sposobów, byle tylko na zawsze opuścić tę zniewoloną i zamkniętą część Europy. Porywali samoloty, skakali ze statków do wody, ukrywali się pod podwoziami czy maskami samochodów, fałszowali paszporty etc. Gdy w latach 70. XX wieku, na mocy porozumienia z Republiką Federalną Niemiec (wolnym i zamożnym niemieckim krajem ze stolicą w Bonn), władze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej zgodziły się na wyjazd 35 tysięcy polskich obywateli niemieckiego pochodzenia, urzędy otrzymały sześć razy więcej podań o możliwość wyjazdu i osiedlenia się w RFN. Władze PRL, na swój wewnętrzny użytek, nazwały to zjawisko psychozą wyjazdową.

Podobnie jak Polacy, również mieszkańcy komunistycznej części Niemiec marzyli o dostatnim życiu i wolności na Zachodzie, poza blokiem krajów zależnych od ZSRR. Władze na ogół jednak na to nie pozwalały. Rosła więc liczba uciekinierów. Widząc to, władze komunistycznej Niemieckiej Republiki Demokratycznej przez lata wzmacniały i udoskonalały ochronę muru. Po kilku latach od jego postawienia mur był potężną fortyfikacją graniczną, z drutami kolczastymi, do której nawet nie wolno było się zbliżyć od wschodniej strony. Muru strzegli żołnierze z długą bronią i psami oraz tajniacy ze Stasi z bronią krótką, ukrytymi pod płaszczami aparatami fotograficznymi i innym sprzętem szpiegowskim. Ucieczki ze wschodu na drugą stronę muru zdarzały się jednak do końca jego istnienia. Do ostatniej nieudanej próby doszło w 1989 roku. Dziś już wiadomo, że około 140 osób próbę ucieczki przypłaciło życiem.

Wróćmy jednak do 29 marca 1974 r. i do ambasady PRL przy reprezentacyjnej alei Unter Den Linden, w pobliżu Bramy Brandenburskiej i niedaleko muru berlińskiego.

Wybiło południe. Pół godziny później do portiera ambasady podszedł nieznany mu mężczyzna z teczką. Poprosił o spotkanie z kimś z decyzyjnych pracowników ambasady, bo - jak twierdził - ma do przekazania ważną wiadomość. Przedstawił się prawdziwym imieniem i nazwiskiem - Czesław Kukuczka.

Budynek dawnej ambasady PRL w Berlinie. Stan z 2010 roku, na krótko przed rozbiórką
Budynek dawnej ambasady PRL w Berlinie. Stan z 2010 roku, na krótko przed rozbiórką
Źródło: Jörg Zägel/Wikimedia Commons

Rozmowy przy niewypitej kawie

W jednym z pokojów ambasady czekało na niespodziewanego interesanta dwóch pracowników. Pierwszy nosił nazwisko Olszewski. Drugim był Maksymilian Karnowski, oficjalnie pracownik ambasady, ale jednocześnie pułkownik na niejawnym etacie w wywiadzie PRL.

Czesław Kukuczka, twierdząc, że nie zamierza wracać do Polski, oznajmił w ambasadzie, że chce przedostać się do Berlina Zachodniego. Stamtąd zamierzał wyjechać do Stanów Zjednoczonych, gdzie - jak twierdził - miał dwie ciotki. To, co mówił w ambasadzie, nie brzmiało jak prośba, ale żądanie ze śmiertelną groźbą w tle. Gdyby chcieć sprawę opisać językiem prawa, był to akt terroru.

Przybysz z Polski zażądał, by ambasada PRL umożliwiła mu legalne przejście do Berlina Zachodniego. Zagroził, że jeśli jego żądania nie zostaną spełnione, zdetonuje w ambasadzie bombę, a dwaj jego wspólnicy - blefował - wysadzą w powietrze trzy kolejne budynki. Między innymi Polskie Centrum Informacji i Kultury przy znajdującej się niedaleko ulicy Karola Liebknechta. Kukuczka sugerował, że gdy dojdzie do serii wybuchów, natychmiast dowiedzą się o tym zachodnie media. Taki spełniony akt terroru byłby z pewnością wizerunkową porażką dla NRD i całego bloku komunistycznego, konfrontującego się z Zachodem w wielu dziedzinach życia.

Groźby interesanta z Polski musiały brzmieć wiarygodnie. Pułkownik Karnowski najwyraźniej uznał, że nie ma do czynienia z amatorem. Kukuczka, powołując się na wiedzę zdobytą w wojsku, opisał, jak z zapalników i materiałów wybuchowych robi się bomby. Na kolanach trzymał teczkę. Wystawała z niej linka, którą miał zawiązaną wokół ręki. Nie chciał napić się kawy, choć mu ją oferowano. Być może to również przesądziło, że rozmówcy z ambasady uznali, iż Kukuczka to nie rozemocjonowany desperat, a kalkulujący na zimno terrorysta. Tacy nie przyjmują przecież poczęstunków od obcych, żeby nie dać się otruć.

Karnowski i Olszewski postanowili grać na zwłokę. Wynika to zresztą z raportu Karnowskiego, do którego po latach dotarł badacz z polskiego Instytutu Pamięci Narodowej dr Filip Gańczak.

Peerelowski szpieg na etacie dyplomaty pisał:

Postanowiłem więc w miarę możliwości zachować spokój i zyskać jego zaufanie, utwierdzić go w przekonaniu, że jego prośba zostanie spełniona. W ten sposób chciałem zyskać czas na odpowiednie działania, żeby wyciągnąć Kukuczkę z budynku ambasady.

Obietnica fotografii z dworcowego automatu

Czesław Kukuczka dał się przekonać, że co najmniej jeden z rozmówców, którzy właśnie stali się jego zakładnikami, musi wyjść z pokoju, aby przygotować dokumenty wyjazdowe. Wyszedł Karnowski. Natychmiast zadzwonił do Stasi, a Stasi zadzwoniła do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego NRD. Pierwszy zastępca ministra Bruno Beater zdecydował, by Kukuczkę

unieszkodliwić poza budynkiem ambasady PRL.

Ambasada znajdowała się wtedy w położonym tuż przy Bramie Brandenburskiej biurowcu typu Lipsk - typu uważanego za klasyk nowoczesnej enerdowskiej myśli architektonicznej. Siedziba Stasi znajdowała się w odległej o osiem kilometrów dzielnicy Lichtenberg. Opracowanie pomysłu "unieszkodliwienia" uciekiniera z PRL, zebranie ekipy i dotarcie do ambasady PRL zajęło wschodnioniemieckiej bezpiece niespełna godzinę.

Oficjalna delegacja władz NRD do negocjacji z Kukuczką składała się z trzech oficerów. Byli nimi dwaj bezpieczniacy - płk Willy Damm i ppłk Hans Sabath - oraz umundurowany major enerdowskiej tzw. policji ludowej nazwiskiem Sanftenberg. To on miał wystawić Kukuczce tzw. paszport zastępczy wraz z wizą wjazdową do Berlina Zachodniego. W NRD, podobnie jak w komunistycznej Polsce, paszporty wystawiała policja ludowa (w Polsce nosiła nazwę Milicji Obywatelskiej). 

Wejście do budynku byłego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego NRD w Berlinie. Obecnie to Muzeum Stasi
Wejście do budynku byłego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego NRD w Berlinie. Obecnie to Muzeum Stasi
Źródło: Jacek Pawłowski

Paszport bez zdjęcia? - zapyta ktoś. I słusznie. Ale Czesław Kukuczka został zapewniony, że zdjęcie zrobi mu się w automacie na dworcu Friedrichstrasse, będącym wówczas jednocześnie przejściem granicznym do Berlina Zachodniego.

Zanim Czesław Kukuczka opuścił ambasadę w towarzystwie oficerów bezpieki, pułkownik Karnowski po cichu próbował pytać Niemców, co dalej zamierzają robić. Usłyszał enigmatyczną odpowiedź, że przede wszystkim Stasi nie chce dopuścić do aktu terroru w eksterytorialnej ambasadzie i zamierza "unieszkodliwić" Kukuczkę na terytorium NRD; możliwe, że z użyciem broni. Pułkownik Damm ze Stasi raportował później, że towarzysz Karnowski na takie zapewnienie odetchnął z ulgą i wyraził na to zgodę. Na prośbę Kukuczki Karnowski dał mu jeszcze na drogę kilka marek zachodnioniemieckich.

Wizyta Czesława Kukuczki w ambasadzie PRL trwała około dwóch godzin. Po 14.30 wsiadł z oficerami Stasi do samochodu i pojechali na dworzec Friedrichstrasse - oddalony zaledwie o kilkaset metrów.

Dworzec przy Friedrichstrasse był przez lata przejściem granicznym między Berlinem a Berlinem Zachodnim
Dworzec przy Friedrichstrasse był przez lata przejściem granicznym między Berlinem a Berlinem Zachodnim
Źródło: Shutterstock

Strzał na dworcu

Dworzec ten był (i jest) ważnym węzłem komunikacyjnym w Berlinie. Po wybudowaniu muru wewnątrz dworca przebiegała granica między Berlinem Wschodnim a Zachodnim. Jego wschodnia część szybko okazała się za ciasna, bo trzeba było gdzieś pomieścić punkty odpraw, pomieszczenia dla pograniczników i bezpieki, areszt, punkt wymiany walut i inne elementy tzw. infrastruktury granicznej.

Już w rok po wzniesieniu muru, wschodnioniemieckie władze wybudowały tuż przy dworcu przeszkloną halę odpraw. Niemcy nazwali ją Pałacem Łez. Tam bowiem, przy wyjazdach, dochodziło do rozstań z rodzinami i przyjaciółmi. Tam również odbywały się upokarzające kontrole graniczne.

Berlin. Współczesny drogowskaz do Pałacu Łez
Berlin. Współczesny drogowskaz do Pałacu Łez
Źródło: Shutterstock

29 marca około piętnastej przez przejście graniczne w Pałacu Łez przechodziła do Berlina Zachodniego grupa nastolatków z Bad Hersfeld w Hesji, wracająca z wycieczki szkolnej. Uczestniczyła w niej między innymi piętnastoletnia Martina. Zobaczyła coś, co zapamiętała na całe życie.

Nieznany jej mężczyzna w długim płaszczu i ciemnych okularach oddał strzał w kierunku innego mężczyzny, który - jak określiła - ufnie przechodził przez punkt odpraw.

- Przez wiele lat nie mogłam oglądać kryminałów. Bałam się, kiedy ktoś zachodził mnie od tyłu - przyzna Martina po pięćdziesięciu latach. Jak twierdzi, to, co tam wtedy widziała, zostawiło w jej psychice ślad na całe życie. Nigdy później, choć wielokrotnie bywała w Berlinie, nie odważyła się wejść do Pałacu Łez.

Na podstawie zgodnej relacji trojga uczniów i ich nauczyciela, którzy widzieli to zajście, zachodnioniemiecka popołudniówka "Bild" we wtorek 2 kwietnia 1974 r. zamieściła krótki artykuł o tajemniczym ataku z bronią w ręku na przejściu granicznym Friedrichstrasse.

W cieniu muru. Historia życia i śmierci
W cieniu muru. Historia życia i śmierci
Źródło: TVN24

Osłona od hydrantu znaleziona w teczce

Po wschodniej stronie Niemiec gazety na ten temat zgodnie milczały. W komunistycznej dyktaturze media nie mogły powiedzieć nic, co byłoby nie na rękę władzy. Jedyne spisane relacje na temat przebiegu zajścia i tego, co działo się potem, to raporty policji politycznej Stasi.

Wynika z nich, że postrzelony Kukuczka nie trafił do najbliższego szpitala, a był wieziony przez całe miasto do oddalonego o dziesięć kilometrów więziennego szpitala w Berlinie-Lichtenbergu. Jak twierdzili funkcjonariusze Stasi, ze względu na zagrożenie terroryzmem. W szpitalu więziennym Polak wykrwawił się na stole operacyjnym.

Następnego dnia technicy kryminalistyczni Stasi przeszukali teczkę Kukuczki i przeanalizowali jej zawartość. Znaleźli m.in.: osłonę hydrantu przeciwpożarowego, stłuczoną butelkę po whisky, pędzel i maszynkę do golenia na żyletki, szczotkę i pastę do butów, turystyczny otwieracz do kapsli wraz z zamykaczem do butelek, oraz igłę i nici. Bomby w teczce nie było.

Matactwo z użyciem pistoletu

W dokumentach sporządzanych przez funkcjonariuszy Stasi o sprawie Kukuczki uwagę polskiego badacza Filipa Gańczaka wzbudziła dziwna niezborność. Przez pierwsze pięć dni nie ma nawet słowa o tym, jakoby Kukuczka miał ze sobą pistolet. A szóstego dnia taka informacja się pojawiła. Zresztą kolejność zdarzeń w sprawie pistoletu wskazuje na to, że Stasi musiała brać pod uwagę możliwość, iż sprawy nie da się ukryć. Szykowano więc usprawiedliwienie użycia broni przez tajniaka.

We wtorek, 2 kwietnia, w "Bildzie" ukazał się wspomniany już artykuł. Kolejnego dnia z ciała zmarłego zostały pobrane odciski palców. 4 kwietnia po raz pierwszy w aktach Stasi pojawiła się adnotacja, że Kukuczka miał pistolet Walter. 5 kwietnia pistolet został poddany ekspertyzie kryminalistycznej i okazało się, że są na nim odciski palców Polaka.

Ostatecznie jednak jako przyczynę zgonu Prokuratura Generalna NRD podała obrażenia wewnętrzne spowodowane strzałem w plecy. Ale tu następuje dalszy ciąg mataczenia. Z badań Gańczaka wynika, że ówczesny ambasador PRL w Berlinie Marian Dmochowski, w uzgodnieniu z polskim Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, sugerował wschodnioniemieckim władzom, aby uznać, że Kukuczka popełnił samobójstwo. Początkowo Stasi miała się na to zgodzić, ale ostatecznie szef tej służby Erich Mielke nie przystał na tę propozycję. Prawdopodobnie dlatego, że z powodu publikacji "Bilda" wersja o samobójstwie była łatwa do podważenia.

To tu zapadały najważniejsze decyzje w sprawie zabicia Czesława Kukuczki i dalszego mataczenia oraz ukrywania dowodów
Gabinet szefa Stasi Ericha Mielkego. Obecnie gabinet ten jest częścią ekspozycji w Muzeum Stasi
Źródło: Jacek Pawłowski

Ambasada PRL przyjęła więc oficjalną wersję, że polski obywatel został postrzelony przy próbie nielegalnego przekroczenia granicy. Ten tajny dokument, przygotowany na wewnętrzne potrzeby, ani słowem nie wspominał o zajściu w ambasadzie. O utajnieniu sprawy zadecydowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych PRL.

Uzasadnienie sanitarne

Żeby zatrzeć ślady postrzału w plecy, władze NRD każą spopielić ciało zabitego Polaka. Oficjalne uzasadnienie tej czynności mówi, że wymagały tego przepisy sanitarne we wschodnich Niemczech. Urna z prochami dociera do rodziny dopiero 24 maja. Czesław Kukuczka - tak jak chciały polskie władze - został pochowany bez rozgłosu.

Po pogrzebie na wiele lat wokół sprawy Kukuczki zapadła cisza. Rodzina wraz z urną otrzymała lakoniczną informację, że Kukuczka zginął przy przekraczaniu muru berlińskiego. Takie niewiele mówiące zdanie podejrzał na policyjnym telefonogramie ówczesny przełożony Kukuczki ze straży pożarnej Zbigniew Pęzioł. Telefonogram nie podawał żadnych szczegółów wyjaśniających okoliczności śmierci. Nie tylko nie wiadomo było, jak dokładnie zginął, ale też co robił przez ponad trzy tygodnie, co jadł, gdzie spał.

Czy coś wie na ten temat rodzina zamordowanego - trudno ustalić. Dzieci Kukuczki od lat konsekwentnie unikają kontaktu z mediami. Rodzina nie zrobiła wyjątku również dla tvn24.pl, gdy za pośrednictwem adwokata Rajmunda Niwińskiego z Duesseldorfu, pełnomocnika prawnego syna Kukuczki, prosiliśmy o możliwość rozmowy.

Do NRD wjazd "na dowód"

Można tylko przypuszczać, że do NRD dostał się bez problemu. W ramach normalizacji stosunków Polska i NRD podpisały umowę, na mocy której od 1972 roku można było wjechać z Polski do komunistycznych Niemiec na podstawie tylko dowodu osobistego.

- Jedynym śladem, który wskazuje, że Czesław Kukuczka wjechał do NRD legalnie, są zdjęcia znajdujące się w archiwum Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bielsku-Białej. Czesław Kukuczka gra na nich w szachy, a w podpisie czytamy, że w marcu 1974 roku wyjechał na wycieczkę do Berlina - mówi nam dr Filip Gańczak z IPN.

Ówczesny przełożony Kukuczki ze straży pożarnej Zbigniew Pęzioł wspominał w wywiadzie dla niemieckiej telewizji ARD (19 marca 2024 r.), że pamięta, jak Kukuczka wyjechał na weekend do NRD. I po tym weekendzie nie wrócił do służby.

Ale co działo się między wyjazdem na weekendową wycieczkę a wizytą w ambasadzie - to nie zostało nigdy wyjaśnione. Nawet gdy po upadku muru berlińskiego zostały otwarte archiwa Stasi. Po ich otwarciu jednak na światło dzienne, krok po kroku, zaczęły wychodzić kolejne fakty na temat zabicia Polaka.

Przed nim plenerowa wystawa poświęcona komunizmowi i przemianom demokratycznym lat 1989/90 w środowo-wschodniej Europie
Budynek byłego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego NRD w Berlinie
Źródło: Jacek Pawłowski

- Nie nastąpiło to od razu - zaznacza Gańczak. - Dopiero na przełomie XX i XXI wieku niemieccy śledczy odkryli protokół sekcji zwłok sporządzony pięć dni po śmierci Kukuczki przez profesora Ottona Prokopa i doktora Helmuta Waltza z Instytutu Medycy­ny Sądowej Uniwersytetu Hum­boldtów w Berlinie. Znalazła się w nim informacja, że przyczyną zgonu był strzał w plecy. I, co najważniejsze, po raz pierwszy w dochodzeniach dotyczących ofiar muru berlińskiego pojawiło się nazwisko Czesława Kukuczki. Berlińska prokuratura zajmowała się tą sprawą, ale umorzyła ją, przyjmując w 2005 roku, że nie jest możliwe jednoznaczne ustalenie sprawcy śmiertelnego postrzału.

Prokuratura uzasadniała wtedy, że nie ma wystarczająco przekonujących dowodów pozwalających oskarżyć konkretną osobę lub osoby. Zwłaszcza wobec niejasnych i wzajemnie wykluczających się zeznań świadków.

Znamiona "podstępnego zabójstwa"

Ale w 2016 roku okazało się, że wiadomo, kto strzelał. W archiwach został bowiem odnaleziony wniosek o odznaczenie dla 31-letniego wówczas funkcjonariusza Stasi Manfreda N. Z wyraźnym uzasadnieniem, że to w uznaniu za zastrzelenie terrorysty, za którego Stasi uznawała Kukuczkę. I tu jednak niemiecka prokuratura nie wszczęła śledztwa, bo w niemieckim prawie zabójstwa przedawniają się po 30 latach.

Śledztwo wszczęła w 2018 roku prokuratura IPN. Zakwalifikowała zastrzelenie Kukuczki jako nieprzedawniającą się zbrodnię komunistyczną. W 2021 roku wydała europejski nakaz aresztowania Manfreda N. Niemiecki wymiar sprawiedliwości odmówił jednak wydania Polsce swojego obywatela. Ale prokuratura w Berlinie na nowo wszczęła śledztwo. Tym razem z paragrafu o "podstępnym zabójstwie", które w niemieckim prawodawstwie się nie przedawnia.

Wspomniany już adwokat Rajmund Niwiński wyjaśnił nam, że "podstępne zabójstwo" - przestępstwo nieznane w polskim kodeksie karnym - to czyn polegający na zabiciu człowieka w sytuacji, gdy ofiara w żaden sposób nie ma świadomości, że jest zagrożona. A w związku z tym, że nie ma takiej świadomości, to nie ma nawet możliwości, aby próbować uciekać albo się bronić.

Pozostałości muru berlińskiego na Bernauerstrasse i trawnik urządzony na dawnym pasie ziemi niczyjej
Pozostałości muru berlińskiego na Bernauerstrasse i trawnik urządzony na dawnym pasie ziemi niczyjej
Źródło: Jacek Pawłowski

Według ustaleń badaczy tak właśnie było z Kukuczką. Przeszedł enerdowską kontrolę graniczną. W jej trakcie mógł spodziewać się wszystkiego. Ale wtedy nic się nie stało. Dostał kulę w plecy, gdy już myślał, że jest po wszystkim. Tego będą musieli teraz dowieść przed sądem prokurator i oskarżyciele posiłkowi.

Nieprzedawnianie się "podstępnego zabójstwa" - wyjaśnia dalej Niwiński - zostało zapisane w kodeksie karnym Niemieckiej Republiki Federalnej w latach 60. XX wieku. Miało to umożliwić skutecznie ściganie nazistów, którzy zabijali bezbronnych ludzi w czasie II wojny światowej. Po zjednoczeniu Niemiec kodeks karny NRF (potem RFN) zaczął obowiązywać na całym zjednoczonym terytorium. I obowiązuje do dziś.

I właśnie na podstawie tego paragrafu został postawiony w stan oskarżenia 80-letni Manfred N. Jego proces rozpoczął się 14 marca przed Sądem Okręgowym w Berlinie.

Sto butelek szampana

Zanim doszło do procesu, dziennikarze "Bilda", jak również telewizji ARD, odnaleźli byłego funkcjonariusza Stasi w Lipsku, gdzie obecnie mieszka. Odmawiał rozmów. "Nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia" - ucinał.

Jego żona okazała się bardziej rozmowna. W wydaniu z października ubiegłego roku "Bild" cytuje taką jej wypowiedź:

Mogę się założyć o sto butelek szampana, że będzie uniewinnienie. Jeżeli jestem czegoś pewna, to tego, że mój mąż nie jest mordercą. Wszystko się wyjaśni.

Manfred N. stawił się na pierwszej rozprawie. Ubrany w dżinsy i burgundowy golf pod niebieskoszarą marynarką. Zasłaniał twarz przed fotoreporterami. Nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień.

- Sprawiał wrażenie spokojnego człowieka. Nie tylko ja miałem takie odczucie. Ktoś z obecnych na rozprawie powiedział mi w przerwie, że N. wygląda, jakby był pewny uniewinnienia - powiedział nam Filip Gańczak.

30 lat po upadku Muru Berlińskiego
30 lat po upadku Muru Berlińskiego (wideo z 2019 roku)
Źródło: TVN24

Na pierwszej rozprawie zeznawała uczestniczka wycieczki szkolnej, która w Pałacu Łez widziała, jak tajemniczy mężczyzna zastrzelił człowieka "ufnie" przechodzącego przez granicę.

- To było jak w kiepskim filmie. Mężczyzna w długim płaszczu i ciemnych okularach oddał strzał do mężczyzny przed sobą. Strzelił z odległości około dwóch metrów - zeznawała 65-letnia dziś Martina S. Przez lata - jak twierdzi - nie mogła oglądać filmów kryminalnych i nie znosiła fajerwerków.

Berliński proces Manfreda N. wzbudził wielkie zainteresowanie. Na pierwszej rozprawie ławy dla publiczności były wypełnione do ostatniego miejsca. Ze względu na znaczenie historyczne rozprawy są nagrywane przez sąd. Kolejna ma się odbyć 4 kwietnia. Wyrok spodziewany jest 23 maja.

Przy pisaniu artykułu korzystałem z publikacji popularnonaukowych Filipa Gańczaka i Hansa-Hermanna Hertlego, artykułów niemieckich gazet i czasopism oraz materiału filmowego telewizji ARD. Opis cech Czesława Kukuczki, gdy grał w zespole ludowym, pochodzi z czasopisma Gminnego Ośrodka Kultury w Kamienicy "Gorczańskie Wieści". 

Czytaj także: