Pokonał prawie 1000 kilometrów, by pomagać Ukraińcom. Filip ze Szczecina pojechał do Lwowa, by zabierać stamtąd najbardziej potrzebujących uchodźców. Dołączyli kolejni wolontariusze i tak powstał konwój - niemal bez przerwy kursuje między Lwowem a granicą Polski. W samochodach przewożone są matki z dziećmi, ciężarne i schorowane starsze osoby. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Na polsko-ukraińskiej granicy mieszają się strach, łzy, radość, nadzieja i wdzięczność. Pani Natalia uciekła z dziećmi z Żytomierza. - Wszystko jest ostrzeliwane przez Rosjan. - My nie chcemy, żeby nasi mężczyźni umierali na wojnie. Ja mam na wojnie brata, który jest tam już osiem lat i teraz też tam walczy. Jest bardzo ciężko – mówi kobieta.
Panią Natalię z dziećmi i dziesiątki innych osób, przywiózł na granicę z Polską Filip Woźniak ze Szczecina. Znalazł kilku innych chętnych z różnych części kraju i stworzyli konwój. Kilka samochodów kursuje na trasie Lwów-granica. - Włączyłem telewizor w czwartek i nie wytrzymałem do piątku. Zmęczyłem szefa, żeby tu przyjechać – mówi pomysłodawca konwoju.
Filip jest anestezjologiem. Pracuje w Berlinie. Pomagając Ukraińcom, chce wykorzystać cały urlop. Jeśli szef się zgodzi, zostanie tu dłużej. Na początku były trzy samochody, dziś jest sześć, ale już jadą kolejne. Do konwoju dołączyła pani Jagoda. Gdy zaczęła się wojna, była na nartach. – Zaczęłam mieć przemyślenia, czy ja mogę teraz normalnie żyć – wspomina.
Polacy pomagają ukraińskim uchodźcom
Misja zaczyna się przed dworcem we Lwowie. - Dookoła są uchodźcy, którzy uciekają przed wojną, przed śmiercią. Panuje tutaj kompletny chaos. Organizujemy właśnie kolejny przejazd – mówi Filip Woźniak. Grupa samochodów z czerwonym krzyżem i pomarańczowym kogutem zabiera jak najwięcej osób i rusza na granicę, jak najszybciej, by zrobić jak najwięcej kursów. - Jesteśmy dogadani z komendanturą we Lwowie, przepuszczają nas jak priorytetowe pojazdy rządowe. Wozimy tych najbardziej potrzebujących, kobiety z dziećmi, kobiety w ciąży. Starców, ludzi chorych – wyjaśnia Olek.
Droga na granicę odbywa się w ciszy. Uchodźcy są tak zmęczeni, że nie mają siły na rozmowę. Po dotarciu na miejsce nie ukrywają swoich emocji. W ciągu dnia kierowcy robią nawet cztery kursy. - Pierwotnie umawialiśmy indywidualne osoby. Teraz już nie jesteśmy w stanie, przeszliśmy na branie ludzi z dworca od Czerwonego Krzyża, który jest tutaj przeciążony, więc wracamy do spontanicznego brania, kto się nawinie – mówi Filip Woźniak.
Ukraińcy uciekają przed rosyjską agresją
Dla tych ludzi to ucieczka przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. - My dzwonimy do naszych znajomych z Rosji, to oni mówią, że ich okłamujemy. Jak możemy kłamać? Przesyłamy im zdjęcia z pierwszego marca z Charkowa, gdzie była zrzucona rosyjska bomba. Zginęli zwykli ludzie, a znajomi z Rosji mówią, że to nieprawda, że sami do siebie strzelamy – opowiada uciekinierka z Charkowa.
- Zabijają nasze dzieci, chcemy, żeby świat wiedział, że tutaj giną ludzie – mówi Śnieżana z Żytomierza. - Dziękuję wszystkim, którzy nam pomagają. Musimy niestety zostać nasz kraj, który tak bardzo kochamy – dodaje.
OGLĄDAJ NA ŻYWO W TVN24 GO:
Łukasz Wieczorek
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/MIGUEL A. LOPES