Anna Grodzka to nie tylko pierwsza transseksualna osoba w polskim parlamencie, ale także prekursorka otwartego mówienia o tożsamości seksualnej i zmianie płci. Nauczyła się znosić lekceważenie i wrogość, ale zdaje sobie sprawę, że walka o prezydenturę postawi przed nią zupełnie nowe wyzwania. I nawet sama nie jest przekonana, czy Polska jest już gotowa na jej światopogląd.
Anna Grodzka urodziła się w Otwocku w 1954 roku jako Krzysztof Bęgowski. Jak opowiada, pierwsze pytania z tych najtrudniejszych zaczęła sobie stawiać, gdy skończyła 11 lat. To wtedy wymyśla sobie imię Ania. Ale na lata chowa je tam, gdzie nikt nie może zajrzeć.
Prawdziwe życie na dnie szuflady
Krzysztof kończy dobre szkoły, zostaje psychologiem klinicznym z dyplomem Uniwersytetu Warszawskiego. Po studiach odbywa służbę wojskową, kończy ją w stopniu starszego sierżanta. W okresie PRL działa w Zrzeszeniu Studentów Polskich i PZPR, podczas stanu wojennego zasiada w kierownictwie Podstawowej Organizacji Partyjnej na UW. Robi to, czego wszyscy od niego oczekują. Bierze ślub, zostaje ojcem.
Do specjalisty trafia stosunkowo późno. Diagnozę transseksualności dostaje 33 lata temu, ale początkowo nic z nią nie robi. Kobietą czuje się "od zawsze” (tak mówi dzisiaj) i to wtedy musi wystarczyć. Wszystko zmienia inna diagnoza: nowotwór złośliwy.
Gdy jedna walka dobiega końca, przychodzi czas na kolejną. Rozpoczyna się długi proces kompletowania dokumentacji medycznej, czas najróżniejszych testów, badań i pytań – czasami tylko uciążliwych, czasami upokarzających. Przy okazji w 2007 r. dowiaduje się, że jest adoptowanym dzieckiem. Rozwodzi się, syn „wychodzi” z domu.
Anna idzie do Sejmu
Proces zmiany płci kończy się w 2010 r. Operacja odbywa się w Bangkoku, co rejestruje kamera. O tym czasie opowiada film dokumentalny. Jego autorzy śledzą też wcześniejsze trudne wizyty w sądzie, które kończy wyrok z 2009 r. konstytuujący kobiecość Anny. Już nie Krzysztofa.
W tym czasie Grodzka intensywnie działa już społecznie. W 2008 r. współtworzy Fundację Trans-Fuzja. Do listopada 2011 r. jest jej prezesem. Za cel stawia sobie upowszechnianie wiedzy o transpłciowości, odkłamywanie mitów, stereotypów i pomoc osobom transseksualnym.
Jest członkinią SLD, ale - jak mówi - coraz gorzej czuje się w partii, dla której sprawy mniejszości seksualnych są tylko dodatkiem do programu. Dlatego propozycję startu do Sejmu z pierwszego miejsca na krakowskiej liście Ruchu Palikota przyjmuje bez większych wahań. Otrzymuje 19,5 tys. głosów i zostaje posłanką – pierwszą transseksualną parlamentarzystką w Europie i jedyną czynną na świecie. Jej wynik jest jednym z największych wyborczych zaskoczeń.
Wielu spodziewa się wtedy, że Grodzka stanie się typowym sejmowym krzykaczem, który agresywnie walczy o prawa mniejszości. Ale to nie jej styl. Działa sprawnie i cicho, w rankingach aktywności poselskiej znajduje się w czołówce.
Cały czas musi się mierzyć z ciężkimi spojrzeniami na Wiejskiej. Ale nikt nie pluje na jej widok, nie wybija szyb w oknach jej biura i nie zrywa tęczowych flag. Rzeczy, które ją pod tym względem przerastają, zdarzają się rzadko. Jak wtedy, gdy Janusz Korwin-Mikke pisze w lipcu 2012 r., że miejsce „poślęcia o nazwisku Grodzkie” jest w cyrku, a nie w Sejmie.
Wicemarszałkini nie do przełknięcia
W lutym 2012 r. Anna Grodzka staje przed szansą objęcia funkcji wicemarszałka, a właściwie - bo takiej formy sama używa - wicemarszałkini. Początkowo ma nawet poparcie PO, ale ostatecznie w Platformie decydują się na inne rozwiązanie. W sprawie Grodzkiej-wicemarszałkini nie było nawet głosowania (co jest najbardziej na rękę PiS, które deklaruje wtedy, że gdyby do tego doszło, złoży wniosek o zmniejszenie liczby wicemarszałków).
Zawirowania w Twoim Ruchu nie omijają Grodzkiej. Jej więź z Januszem Palikotem staje się coraz słabsza – w końcu na tyle słaba, że w czerwcu ubiegłego roku przechodzi z TR do Partii Zieloni.
To ta partia nominowała ją na swojego reprezentanta w walce o prezydencki fotel. "Anna Grodzka będzie najlepiej reprezentować wartości lewicy społecznej w wyborach prezydenckich" – napisali członkowie partii w komunikacie.
Posłanka zapewnia, że jest przygotowana na walkę do końca.
Gorzki przedsmak walki
Anna Grodzka zdaje sobie sprawę, że kampania prezydencka może oznaczać dla niej mierzenie się z wyzwaniami i zarzutami, jakich wcześniej nie poznała. Próbkę dostała na początku lutego, gdy tygodnik „W Sieci” opublikował materiał na jej temat. Autor po przeprowadzeniu – jak twierdzi – „dziennikarskiego śledztwa” sugeruje m.in., że transseksualność Anny Grodzkiej jest projektem politycznym.
Komentując artykuł kandydatka Zielonych mówiła w „Kropce nad i” w TVN24, że czegoś tak „nieprofesjonalnego i paskudnego moralnie” nie widziała. Oceniła, że tekst jest pełen kłamstw i insynuacji. Z radością przyjęła na propozycję Moniki Olejnik i podarła egzemplarz tygodnika.
Anna Grodzka powtarza, że "na szczęście" nie tylko prawicowi dziennikarze i politycy będą głosować w majowych wyborach.
Autor: ŁOs//plw,rzw / Źródło: tvn24.pl, PAP, "Newsweek", wp.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24