Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zaczęła badać "wątki kontrwywiadowcze" w aferze podsłuchowej. Tymczasem prokurator prowadząca śledztwo i jej bezpośredni przełożony są na urlopach niemal do końca sierpnia - dowiedział się portal tvn24.pl. Oskarżyciele zapewniają, że w niczym nie utrudnia to wyjaśniania, kto stał za podsłuchaniem wielu czołowych polityków, biznesmenów i celebrytów.
Anna Hopfer, prokurator-referent - jak określają prowadzących sprawy sami prokuratorzy - wróci do pracy 22 sierpnia. Naczelnika jej wydziału Józefa Gacka - który był w redakcji "Wprost" podczas nieudanej próby odebrania laptopa redaktorowi naczelnemu tygodnika Sylwestrowi Latkowskiemu - nie będzie trzy dni dłużej.
Dynamiczne praca
- To w niczym nie utrudnia, nie spowalnia żadnych zaplanowanych lub wynikających z potrzeby chwili działań - przekonuje rzecznik prasowa prokuratury okręgowej dla Warszawy Pragi, Renata Mazur. - Pod nieobecność referenta jest wyznaczony zastępujący prokurator.
Rzecznik w rozmowie z portalem tvn24.pl tłumaczy, że przez cały czas trwają przesłuchania. Wzywane są kolejne osoby, które uzyskują status "poszkodowanych" bo zostały nielegalnie nagrane przez "kelnerów" w kilku stołecznych restauracjach. Według nieoficjalnych informacji podawanych przez media, liczba podsłuchanych i nagranych osób może przekroczyć nawet 100. Specjaliści z ABW cały czas identyfikują kolejne.
Prokuratura niepoważna?
I to właśnie w Agencji oraz w samym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych usłyszeliśmy krytyczne komentarze dotyczące urlopów w prokuraturze.
- To mało poważne. Oficjalnie słyszymy, że nie ma poważniejszego śledztwa w kraju, a nie przeszkadza to prokuratorom pojechać na wywczasy - mówi jeden z pracowników resortu i dodaje: - Trudno o lepszy dowód na głośne słowa ministra Sienkiewicza o tym, że państwo działa "teoretycznie" czyli "wyspowo", nie tworząc całości.
Inne wersje
Funkcjonariusze ABW i prokuratorzy nie zgadzają się zresztą nie tylko w ocenie tego, czy urlop referenta i naczelnika wydziału może przeszkadzać w prowadzeniu śledztwa, czy też nie. Oskarżyciele inaczej niż funkcjonariusze ze specjalnej grupy operacyjnej spoglądają na cały proceder nagrywania polityków i innych wpływowych osób w państwie.
Prokurator Anna Hopfer przyjęła, że biznesmeni Marek Falenta i Krzysztof Rybka popełnili przestępstwo z artykułu 267 par. 3 i 4 kodeksu karnego. Przepis ten mówi o nielegalnym podsłuchiwaniu i przewiduje karę do 2 lat więzienia. Tymczasem funkcjonariusze z ABW i policyjnego CBŚ przyjęli inną kwalifikację prawną: procederu nagrywania miała się dopuścić zorganizowana grupa przestępcza, której celem była "zmiana przemocą ustroju konstytucyjnego".
- Przyjęcie kwalifikacji prawnej, że dochodziło wyłącznie do nielegalnego nagrywania polityków nie pozwala nawet na włączenie podsłuchów. Żaden sąd nie wyrazi zgody na podsłuch w celu wykrycia przestępstwa zagrożonego karą do dwóch lat więzienia - wyjaśnia jeden z naszych rozmówców.
Jakie są efekty działań grupy składającej się z funkcjonariuszy ABW i CBŚ, która pracuje pod bezpośrednim nadzorem jednego z dyrektorów Agencji, do którego koledzy zwracają się "Bill"?
Oficjalnie biuro prasowe ABW nie udziela żadnych informacji poza deklaracją, że "działania są intensywne". Wiadomo, że regularnie o ich postępach jest informowany minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz.
W "Rzeczpospolitej" ukazał się niedawno wywiad z ministrem, z którego można wywnioskować, że on także sprawę ocenia inaczej niż prokuratura. - O aferze taśmowej wiem wystarczająco dużo, by powiedzieć: jeśli ktoś myśli, że to była szajka kelnerów, to się myli - wskazuje Sienkiewicz w rozmowie z dziennikarzami "Rzeczpospolitej".
Potwierdza również, że grupa funkcjonariuszy służb pracuje nad "wątkami kontrwywiadowczymi", dotyczącymi ewentualnego udziału obcych służb w aferze podsłuchowej. - Było wystarczająco dużo sygnałów w tej kwestii, aby powołać w ABW zespół, który bada wątki kontrwywiadowcze. Czy one okażą się kluczowe dla tej sprawy - przedwcześnie wyrokować - przyznaje szef MSW.
Chronieni kelnerzy
Przypomnijmy, że prócz biznesmenów Marka Falenty i Krzysztofa Rybki prokuratura postawiła zarzuty kelnerowi Łukaszowi N., którego rolą było obsługiwanie - zdaniem prokuratury na ich zlecenie - urządzeń podsłuchowych. To Łukasz N. złożył obszerne zeznania, które obciążyły obydwu biznesmenów. Wyznał, że czuje się zagrożony i dziś jest chroniony przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego w ramach programu "ochrony osób zagrożonych".
- Zajmujemy się N. tak jak Mariuszem T. (pedofil i zabójca, który wyszedł na wolność po 25-letniej odsiadce, policja ochraniała go przez kilka tygodni w obawie przed linczem - red.), którego pilnowaliśmy zanim trafił do ośrodka terapeutycznego - tłumaczył jeden z funkcjonariuszy.
Kto miałby zagrażać Łukaszowi N.? - Nie udzielamy na ten temat żadnych informacji - ucina rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Autor: Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl) / ŁOs/rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24