Zygmunt B. jako lek na raka sprzedawał preparat ze sfermentowanych soków warzywnych i ziół i nakłaniał klientów do przerwania terapii zalecanej przez lekarzy. Zarobił na tym ponad 2 mln zł. Teraz został skazany na siedem lat więzienia za oszustwo. Część nabywców jego specyfiku już nie żyje.
Działalność jako "uzdrowiciel" prowadził w latach 2000-2006. Pacjenci o specyfiku dowiadywali się "pocztą pantoflową", ale także z zamieszczanych w prasie reklam. Pytany o skład preparatów wymieniał jemiołę, czosnek, hubę, nagietek, owoc bzu, żywokost, liście orzecha włoskiego, wężownik, kłącze tataraku, szyszki chmielu, łopian i bratek. Wyjaśniał, że sprawdzał działanie preparatu na pleśniach, grzybach i owadach, które specyfik zabijał.
Oszust przedstawiał się jako ostatnia deska ratunku. W trakcie "konsultacji" nakłaniał do rezygnacji z przepisanej przez lekarzy terapii i przyjmowania tylko własnych preparatów - w niektórych przypadkach skutecznie, co mogło przyczynić się do śmierci. Jednak sąd za chybiony uznał zarzut podejmowania czynności lekarskich bez uprawnień, ponieważ - jak uznał - celem B. nie było leczenie, lecz oszustwo w celu wyłudzenia pieniędzy.
Ponad 2 mln zł
Oskarżony Zygmunt B. ani jego adwokat nie stawili się na ogłoszenie wyroku.
Według sądu Zygmunt B. wiedział, że jego preparat nie jest lekiem przeciw nowotworom, dopuścił się więc oszustwa. Mężczyzna wyłudzał od chorych od kilku do nawet kilkuset tysięcy złotych. Jak argumentował oskarżyciel, doprowadził do niekorzystnego rozporządzenia mieniem co najmniej 48 osób - niektóre z nich już nie żyją - i zarobił w ten sposób ok. 1,87 mln zł. W trakcie procesu odnaleźli się kolejni pokrzywdzeni, kwota wyłudzeń wzrosła do ponad dwóch milionów złotych.
Sąd zobowiązał też oszusta do naprawienia szkód - zwrotu niektórym pokrzywdzonym wyłudzonych sum wraz z odsetkami.
Sąd nie uwierzył
Sąd nie dał wiary linii obrony oskarżonego, który twierdził, że aplikował sporządzane przez siebie preparaty, chcąc pomóc chorym. Jak powiedział sędzia Piotr Schab, oskarżony nie potrafił wskazać ani jednego przypadku, kiedy jego specyfiki pomogły. Świadkowie powołani na jego wniosek również nie potwierdzili skuteczności preparatów.
Sądu nie przekonały również wyjaśnienia, że Zygmunt B. nie działał dla zysku, ponieważ - mówił przedstawiając motywy wyroku sędzia - świadkowie zeznawali, że rozmowa rozpoczynała się od kwestii pieniędzy - 720 zł za dzienną dawkę preparatu.
"Lek" na węch
Sąd zaznaczył, że B. podawał się za biochemika lub biologa, że jego specyfiki laboranci produkują według ścisłych naukowych procedur. Tymczasem w wynajętej przezeń hali pracownicy oceniali gotowość preparatu na podstawie wydzielanego przez mieszaninę zapachu. Dociekliwszym klientom oskarżony wmawiał, że nie ujawnia swojej wytwórni w obawie przed lobby farmaceutycznym.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu