Kolejny dzień tego samego, czyli zamieszania na kolei. Pociąg z Gdyni do Katowic, który miał być na stacji docelowej o godzinie 4.40 dojechał ok. 8.15. Na dworcu czekali poirytowani bliscy pasażerów pociągu - żółwia. Na szczęście, nie wszędzie jest tak źle.
- Na dworcu byłem o 4.30. Dziesięć minut później miała wnuczka z córką na święta przyjechać. Jest godzina ósma, a ja nadal czekam - mówi Jerzy Młodzianowski.
Oznacza to, że pociąg TLK z Gdyni do Katowic spóźnił się już ponad trzy i pół godziny. Dotarł do celu ok. godz. 8.15, czyli z niemal czterogodzinnym opóźnieniem.
Jak opisuje Młodzianowski, zdobycie informacji na temat pociągu zajęło to dużo czasu i wymagało od pracowniczki PKP nadzwyczajnych starań. - Gdzieś wyszła z swego pokoju i zniknęła na 10 minut. Chyba gdzieś dzwoniła - mówi Pan Jerzy.
W Warszawie na dworcu pustki
Jednak nie wszędzie PKP na takie problemy. Według relacji reportera TVN24 z Warszawskiego Dworca Centralnego, opóźnień w stolicy nie ma.
Jedynym problemem dla pasażerów jest remont części peronów, który wprowadza nieco zamieszania. Warto zwrócić baczniejszą uwagę, z jakiego peronu odjeżdża nasz pociąg, bo mogły tu zajść zmiany.
Mało rączy Lajkonik
W czwartek opóźnienie o podobnej skali zaliczył pociąg Intercity "Lajkonik" jadący z Warszawy do Gdynia. Do celu dotarł o 2,5 godziny później niż planowano. Wśród pasażerów znajdował się dziennikarz TVN24 udający się na święta, który całą epopeję na bieżąco relacjonował.
- Raz jechał szybciej, raz wolniej. Średnio, "na oko", tyle co Fiat 126p w płaskim terenie, a czasami pod górkę. Ogrzewanie nie działa. Z tego samego powodu, z którego w "Warsie" nie ma kawy z ekspresu. Bo za wolno jedziemy i prądnica nie działa - relacjonował Maciej Duda. Przeczytaj pełen opis wydarzeń w mało rączym "Lajkoniku".
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24