Sadownicy od kilku tygodni nie śpią spokojnie w nocy. Zamiast odpoczywać po pracy przy zbiorze jabłek, muszą pilnować owoców przed złodziejami. A ci okradają w tym roku sady masowo - pisze "Dziennik Łódzki"
– Zaczęli kraść na potęgę – wzdycha Zbigniew Żaczkiewicz, sadownik, sołtys Dańkowa (gm. Biała Rawska). – Kradzieże w sadach były od zawsze, ale to, co dzieje się teraz, przechodzi ludzkie pojęcie.
Średnio co dwa, trzy dni policjanci odbierają zgłoszenie o kradzieży owoców z sadów lub o przygotowaniu sobie łupu do wywiezienia. Swoisty rekord padł w Rawie Mazowieckiej.– Tam skradziono tonę jabłek wartą ponad 2 tysiące złotych – mówi Karolina Sokołowska, rzecznik rawskiej policji.
Złodzieje czują się bezkarnie. Bywa, że zakradają się do sadów o każdej porze dnia. – Jeśli ktoś ma sad blisko domu, to może częściej tam zaglądać i płoszyć intruzów – podpowiada sadownik Kazimierz Wojciechowski, sołtys Franopola. – Ale większość ma sady oddalone od domu, bardzo rozległe. Upilnować ich nie sposób. Wielu próbowało z psami. Pies nie upilnuje tylu hektarów, a po drugie, szkoda zwierzaka, bo złodzieje mogą go otruć.
Źródło: Dziennik Łódzki