Podwarszawskie gminy tworzą własne straże. Powód? Niezadowolenie z policji - czytamy w "Życiu Warszawy".
"Na policję nie można liczyć. Nie chcieli przyjąć zgłoszenia o kradzieży na mojej posesji" – skarży się gazecie Ewa Leszczyńska z podożarowskiej miejscowości.
"Przez wiele miesięcy na rogu ul. Konopnickiej i Poznańskiej stała zniszczona, otwarta skrzynka elektryczna. Alarmowałem odpowiednie służby, w tym policję, i nikt się tym nie interesował. Mogło przecież dojść do wypadku, gdyby zaczęły w niej grzebać dzieci" – denerwuje się pan Michał.
"Gdy zgłosiłam na policję, że po okolicy wałęsa się bezpański pies, to powiedzieli, żebym zawiadomiła urząd gminy" – mówi z kolei mieszkanka Ząbek. Dlatego władze podwarszawskich miejscowości decydują się coraz częściej na powoływanie własnych straży.
Tak właśnie zrobił burmistrz Ożarowa Kazimierz Stachurski. "Cóż z tego, że wspomożemy policję, dofinansujemy zakup komputerów czy radiowozów, skoro na jednej zmianie pracuje sześciu funkcjonariuszy. W nocy teren dużej gminy patroluje tylko jeden radiowóz. A mieszkańcy wymagają ode mnie, aby poprawiało się bezpieczeństwo. Tym bardziej że coraz częściej dochodzi do aktów chuligaństwa" - mówi.
Niemal takie same argumenty powtarzają samorządowcy z Ząbek i Wołomina, którzy w tym roku także powołali straż miejską. Robert Perkowski, burmistrz Ząbek, twierdzi: "Policjanci nie są skuteczni w egzekwowaniu przepisów porządkowych. Pomimo naszych próśb nie podejmowali interwencji albo robili to z dużym opóźnieniem. Teraz mam formację, która zajmie się takimi sprawami".
Marcin Szyndler, rzecznik stołecznej policji, tłumaczy, że w komisariatach w podwarszawskich gminach pracuje zbyt mało policjantów: "Dlatego w nocy faktycznie może być na służbie jeden patrol. Gdy ma do wyboru interwencję czysto porządkową i domową, gdzie jest zagrożone życie innego człowieka, wybierze tę drugą".
Źródło: "Życie Warszawy"