I to ma być bilet? Lotniczy?! Ta kartka papieru, którą sam sobie drukuję w domu?! I jeszcze sam, w domu mam się odprawić, wybrać miejsce w samolocie a na lotnisku tylko nadać bagaż - i już? I co - może jeszcze sam popilotuję Boeinga 777? To akurat całkiem możliwe, bo pod wpływem gorączki podróży zaraz i tak sam odlecę.
Zbyt wiekowy to ja nie jestem, ale przyznam, że do niektórych nowinek podchodzę nieufnie. Jedną z nich jest elektroniczny bilet lotniczy, a inną on-line check-in, czyli samoodprawa (nowe słowo?) w domu przed komputerem, na dobę przed odlotem. Jakoś wciąż nie mogę uwierzyć, że jak na końcu świata będę wsiadał do samolotu, to ktoś tam weźmie tylko ten mój wydrukowany w domu świstek, powie: "Yes, sir - welcome on board". Taki tradycyjny bilet to przynajmniej miał jakieś logo, pieczątkę albo przynajmniej kod, papier kredowy i okładkę. Wyglądał poważnie jak podróż lotnicza. A ten mój wygląda jakoś niepoważnie. Żona też mu nie ufa i specjalnie pojechała do kasy lotniczej spytać, czy faktycznie polecimy. Polecicie. Nie wiem jeszcze tylko (tak, tak - za lat parę sam się będę z tego śmiał) czy skorzystać z domowej odprawy internetowej. Tym bardziej, że mam po drodze przesiadkę. Ktoś korzystał z tego wynalazku? Znaczy - z odprawy, nie przesiadki? Na wszelki wypadek kupiłem ubezpieczenie od zagubionego bagażu, bo perspektywa oddawania walizek do "fast luggage drop-in" (czy jakoś tak) budzi we mnie jeszcze większe wątpliwości. Tak, Drodzy Państwo, w sobotę wyruszam w podróż (spóźnioną poślubną). Na miesiąc. Nie rozstajemy się jednak, bo zamierzam zabrać ze sobą laptopa. W niedzielę albo w poniedziałek wyjaśni się więc tajemnica, czy elektroniczny bilet i odprawa działają jak należy. No i gdzie lecimy. Na szczęście pierwszy etap podróży to pociąg PKP. Tu żadnych tam elektronicznych gadżetów nie uznają. I chwała Bogu, przynajmniej się człowiek nie zestresuje.