Czy wszystkie? Pięciogwiazdkowe hotele w Europie, Afryce i Azji są niemal takie same. Bywalcy zauważą różnice w hotelowej kuchni, serwisie, a czasem architekturze, ale w gruncie rzeczy, nawet będąc na drugim krańcu świata, nie wychodzą poza obręb ustalonych standardów zachodniej cywilizacji. Sterylny świat luksusu odcina nas od lokalnej rzeczywistości, zwłaszcza, gdy poznajemy ją tylko z okien autokaru, a w hotelu nie poznajemy jej w ogóle.
Jest na to rada. Można wypożyczyć samochód i jeździć na własną rękę, zapuszczać się w odległe, nieuczęszczane przez turystów rejony, zaglądać do mało znanych miejscowości i w boczne uliczki, uśmiechać się i zagadywać do miejscowych ludzi (czasami wystarczy dać się zagadnąć przez nich). To bywa ryzykowne i trudne do wykonania, zwłaszcza gdy jest się z rodziną w zupełnie obcym kulturowo kraju. Samotnym, młodym ludziom łatwiej spakować plecak, wsiąść do miejscowego pociągu, autobusu, czy nawet wskoczyć na ciężarówkę, korzystać z autostopu i spać w schroniskach albo gdzie popadnie – wtedy tylko rodzice się martwią… Młodym, niezbyt zamożnym ludziom łatwiej też nawiązywać kontakty.
Nigdy nie poznałem tylu sympatycznych ludzi, jak podczas takich właśnie podróży w Polsce i zagranicą. W schronisku w duńskim Aarhus zaprzyjaźniłem się z parą z Nowej Zelandii, a w szkockim Edynburgu z dziewczynami z Kanady. Na Gran Canarii mnie i kolegę podwiozła np. para z Niemiec, dziwiąc się, że trafiliśmy tam z tak dalekiego kraju (sic! To było kilkanaście lat temu, Wyspy Kanaryjskie nie były jeszcze polską kolonią i istnieli jeszcze Niemcy, dla których Polska była krajem białych niedźwiedzi). Gdy na Teneryfie pytaliśmy o kemping, zupełnie obcy człowiek zaprosił nas do swojego domu.
Na ogół prości, niezamożni ludzie, otwarci i sympatyczni, chętni do pomocy, służący wodą, mlekiem, noclegiem, a przynajmniej radą, spotkani w autobusie, sklepie, knajpie, na ulicy… Noclegi, jeśli nie w B&B lub namiocie, to na podłodze, stole, w plebanii lub leśniczówce, w lesie przy ognisku, czy nawet wprost przy drodze… Noce z widokiem na witraże w dawnym kościele, zamienionym na schronisko (Edynburg), noce pod gwiazdami, przy szumiącej rzece albo w pustym, skalistym, niemal księżycowym krajobrazie, gdzie do mocowania namiotu (by nie odleciał z wiatrem) zamiast śledzi, trzeba było używać kamieni.
Niedawno zaciągnąłem żonę do schroniska pod szkockim szczytem Ben Nevis, gdzie nocowałem w czasach studenckich. Wycofaliśmy się, gdy nas rozdzielono i wskazano piętrowe łóżka w pokojach dla kobiet i mężczyzn. W strugach ulewnego deszczu, poruszając się taksówką, znaleźliśmy luksusową kwaterę w Fort William. Z okien pokoju patrzyliśmy na zasnutą mgłami zatokę, ale nie było z kim pogadać…