Każdy ma chyba jakiś Wschód. Własny. I drogę do pokonania.
Mój? To siedem stref czasowych. Znowu będę w Mongolii. Z kilku powodów. Najważniejszy, to Timo. Poszedł w końcu do szkoły. To dla wtajemniczonych, pamiętających może historię siedmioletniego chłopca sprzed pół roku. Przestał w końcu chorować, nie przestał jednak tęsknić za Polską. Rachunek się nie zgadza.
Podróż wprawdzie nie na stojąco, ale w przeładowanym tupolwie. Pokład samolotu staje się wieżą Babel. Ciasnotę rekompensuje widok gór Ałtaj o poranku.
A na miejscu? Ogrom nieba i stepu. Wolni ludzie. Przyjaźni.
Mongolia to fascynujący kraj. Na głównym placu w Ułan Bator codziennie odbywa się jakaś manifestacja. Polityczna. W tym niezbyt imponującym kraju (niespełna trzy miliony mieszkańców), działa prawie sto partii politycznych. Można ich zobaczyć, zamanifestować coś przy okazji. W Polsce nie zdobyłbym się na to, bo demonstruję niezależność.
W kraju dominujący jest jednak buddyzm. Korzenie, na nowo odnajdywane. Wiele świątków, które się tam sprzedaje jako dewocjonalia, pochodzi z Polski. Spod Łodzi
I od razu robi się lekko na duszy. Swojski dźwięk młynków modlitewnych, w intencji…
Mają tam także swoją telewizję. UBS. Nadaje na Ułan Bator i okolice. Polacy? Mile widziani.
Może wcale to nie taki drobny remanent wspomnień i zdjęć sprzed kilku miesięcy. Jacy byliśmy zaledwie pół roku temu? W jakim miejscu jesteśmy teraz? I gdzie leży ten Wschód w każdym z nas? Napiszę stamtąd.