Ratunku, laicko-masońskie media zniszczyły arcybiskupa Wielgusa, a teraz wypowiedziały wojnę kościołowi! A prym wiedzie przegniła, pełna agentów telewizja!
I kto to mówi? Rozogniony wewnętrznym żarem demonstrant, który w imię miłości bliźniego gotów krzepko ściskaną parasolką dźgać oponentów ile wlezie? Nie - to mówi Rzecznik Praw Dziecka. A do kogo? Do zapatrzonego lasu wełnianych antenek? Gdzie tam. Do papieża. Ja rozumiem, że emocje, że wiara, że awantura. Niech sobie pani rzecznik założy bloga i - wzorem innych polityków - tam daje upust emocjom. Ale jak można na urzędowym papierze z orłem w koronie takie rzeczy wypisywać? I to do głowy Kościoła! Zastanawiam się, jak wysokie mniemanie musi o sobie mieć taki urzędnik, skoro postanawia otworzyć papieżowi oczy - bo on, biedaczek, wiedzę o Polsce czerpie pewnie tylko z tej masońskiej telewizji i nie wie, jak jest naprawdę. A jeżeli list do niego dotarł i Benedykt go przeczytał? W końcu to niewykluczone - przecież nie spodziewał się, że w piśmie od rzecznika praw dziecka zamiast próśb o błogosławieństwo dla działalności w obronie najsłabszych, będą pouczenia i kalumnie miotane pod adresem bliżej niesprecyzowanych laików i masonów. I co wtedy? Biedny Benedykt wspomni wizytę w Polsce, wywiady, uściski rąk i kazanie w warszawskiej archikatedrze, gdzie mówił, że "potrzeba pokornej szczerości, aby nie rzucać lekkomyślnie oskarżeń bez rzeczywistych dowodów". Wspomni i pomyśli, że niektórzy rzecznicy to mogliby się chyba uczyć od tych, których są rzecznikami. Tak, żeby czasem nie wyszło niedorzecznie.